Nieudany Mrożek w Jeleniej Górze

Jeden z "odnowicieli" polskiego teatru, Jan Klata pytany parę lat temu o sztuki Sławomira Mrożka, powiedział, że jego "dramaturgia jest papierowa". Po obejrzeniu "Portretu" na jeleniogórskiej scenie jestem gotów się z nim na chwilę zgodzić. Nie wiem, ile sztuk Mrożka przeczytał reżyser ostatniej w tym sezonie premiery u Norwidowców, ale myślę, że o specyfice tej dramaturgii nic nie wie. Nie ma też za grosz poczucia humoru. Nie potrafił tak poprowadzić aktorów, żeby wykorzystali groteskowe we fragmentach dialogi autora "Tanga", "Policji", czy "Emigrantów"

Sobie pogdybam chwilę. Gdyby reżyser Krzysztof Jaworski popatrzył na "Portret" przez szkło powiększające zamieszczonego w programie rysunku Mrożka, może myśl choćby jedna zrodziłaby się w jego głowie. To stary rysunek. Siedzący z gazetą facet, krzyczy w dymku (chyba do żony): zamknij okno, bo wiatr historii!

Ów wiatr historii pozwala dziś trochę inaczej spojrzeć na portret pokolenia celebrytów politycznych epoki Stalina, bo Mrożkowi nie chodziło o dosłowność i tylko o jakieś jedno pokolenie, nad którym dominuje jeden wódz, a nawet mały wodzuś. Dziś wodzów (i tych mniejszych) ci u nas dostatek. Może nie aż w takich wymiarach jak Hitler, czy Stalin, ale to nie znaczy, że ci dziś "łagodniejsi niby" nie niszczą z premedytacją ludzi, żeby zastraszyć resztę choćby swoich partyjnych owieczek.

Winny jestem Państwu dwa słowa o tej mało granej sztuce Mrożka. Rzecz się dzieje po tak zwanej "październikowej odwilży". To był rok 1956. Władza rozliczyła się ze stalinizmem, który podzielił dwóch przyjaciół - Anatola i Bartodzieja. Ten drugi doniósł na tego pierwszego, którego skazano na śmierć. Uratowała to amnestia. Kapuś ma traumę i jedzie do swojej ofiary, by go osądziła. Tak to wygląda w dużym uproszczeniu. Jest co grać? No jest, ale trzeba zagrać! Mrożek nie przypadkowo napisał tę sztukę w roku 1987.

W Jeleniej Górze Jaworski rozmył Mrożka. Ten "Portret" wygląda jak przysypany sporą warstwą kurzu teatralny rupieć. Nie byłem na premierze, razem z ekipą telewizyjną pojechałem na drugie po premierze przedstawienie. Ktoś, kto nie zna teatru pewnie nie wie, że drugie przedstawienie przeważnie "siada", jednak nie ma prawa spadać na dno, jeśli na premierze było dobre. Nawet, gdy artyści przesadzą w bankietowych "refleksjach".

Całą powrotną drogę razem z Jolą Kowalską, dowodzącą telewizyjną ekipą, ważyliśmy na czasowych wagach, które sztuki Mrożka już zwietrzały, a które mają piorunującą siłę dalej. "Portret" spadł do pojemnika z tymi zwietrzałymi. To nie znaczy, że nie mieliśmy w pamięci znakomitych aktorsko "Portretów" w reżyserii Dejmka czy Jarockiego w obsadzonych duetami protagonistów Englert-Fronczewski czy Radziwiłowicz-Trela. Trudno uciec od konstatacji, że prawie ćwierć wieku po premierze i 21 lat po ostatniej premierze na polskich scenach, trzeba znaleźć do tej sztuki nowy klucz…

Takiego klucza nie można wziąć z portierni, trzeba go poszukać we własnej głowie i bardzo precyzyjnie potem pootwierać nim wszystko na scenie. Już nie będę wspominał o takich drobiazgach, które reżyserskie oko powinno wychwycić, jak "fizyczna transformacja" Bartodzieja. Ledwo powłóczący nogami prominent stalinowskiej władzy, po wypiciu kilku szklanek wódki z dawnym przyjacielem w pełni odzyskuje na chwilę zdrowie. Potem znów powłóczy, jak powłóczył. Wódczany cud! Nie chcę się znęcać nad aktorami, bo ktoś ich wpuścił w ten kanał niemocy. Ja wiem kto. Teatralny dyletant. Oczywiście, z dyplomem.

W jeleniogórskim teatrze dalej artystyczna bieda…



Krzysztof Kucharski
Gazeta Wrocławska
22 czerwca 2011
Spektakle
Portret