Nijaka tyrania

To "Hamlet" prozą, w każdym sensie tego słowa. Tłumaczenie Piotra Kamińskiego w ustach aktorów układa się dobrze, widzom pozwala bez kłopotów śledzić przebieg fabuły, ale jednocześnie polskim słowom brak tu siły, jaką ma oryginał.

Podobnie jest z całym spektaklem, Tadeusz Bradecki uczciwie relacjonuje fabułę i tyle. O tym, że Hamlet czyta "O tyranii" Timothy'ego Snydera wiedzą jedynie czytelnicy przedpremierowych wywiadów z reżyserem, śladów tej lektury w spektaklu specjalnie nie widać. Bohaterowie są i bliscy widzom, i nijacy - w kostiumach i scenografii sugerujących ponadczasowość inscenizacji. Hamlet, w bardzo poprawnym wykonaniu świetnego Krzysztofa Szczepaniaka, chwyta się idei zemsty na stryju za zamordowanie ojca trochę z braku innych pomysłów na życie, ale bardziej chyba ze wściekłości na matkę, że używa życia po śmierci męża. W ogóle w tej inscenizacji bez właściwości najsilniej wybrzmiewają frazy dotyczące męskiej zazdrości o kobiety i potrzeby sprawowania nad nimi władzy (przy czym same kobiety, królowa i Ofelia, też są nijakie). Fortynbras (Modest Ruciński), który wchodzi na koniec i bezpardonowo przejmuje władzę, to z kolei groteskowo przerysowana wersja macho z odkrytą klatą. Jeśli Bradecki zamierzał zrobić spektakl o nijakości współczesnych, życiu bez głębszego sensu, co ma kończyć się samounicestwieniem i otwarciem drogi tyranii, to wyszło, hmmm... nijako. Czyli sukces?



Aneta Kyzioł
Polityka
12 lutego 2019
Spektakle
Hamlet
Portrety
Tadeusz Bradecki