Niskie ukłony panie Janie!

Długie toto, jak Don Kichot przynajmniej, chude toto. Gęba pociągła i mizerna, nos orli, niestety, uszy odstające, a do tego od dołu takie długie nogi. A od góry takie długie ręce. Czerwony Kapturek mógłby omdleć - tak przed laty opisał samego siebie Jan Kobuszewski, znakomity aktor, ulubieniec publiczności, który przed kilkoma dniami, 19 kwietnia, skończył 85 lat.

- Droga pani, naprawdę wolałbym obchodzić jubileusz 25-lecia - powiedział mi Jubilat z właściwym sobie poczuciem humoru.

Agnieszka Osiecka uważała, że Jan Kobuszewski to absolutny fenomen aktorstwa: "Powinien być prowadzony w szkole teatralnej i filmowej specjalny kurs pt. Fenomen aktorstwa Jana Kobuszewskiego, ponieważ to jest aktorstwo, które zaprzecza wszelkim banalnym kanonom. Powinien narodzić się reżyser filmowy, który by życie poświęcił kręceniu komedii z Kobuszewskim, ponieważ warto" - pisała o artyście.

Przez ponad sześćdziesiąt lat bawił publiczność w Polsce i poza jej granicami. Bywał ze spektaklami w Europie i na kontynencie amerykańskim. Aż trudno uwierzyć, że zaczynał jako aktor dramatyczny, grając m.in. w "Dziadach", "Kordianie", sztukach Witkacego. - Przez dwadzieścia lat grałem w teatrach niemal same poważne role i nikt się nie śmiał, jak wchodziłem na scenę. No to do jasnej cholery, dlaczego zostałem aktorem komediowym? Nie wiem - mówi Jan Kobuszewski, od lat wielbiony przez telewidzów, teatromanów i kinomanów.

Miałam szczęście poznać pana Janka, robić wywiady. Kiedy teraz zadzwoniłam z życzeniami na ten piękny jubileusz 85 lat, był wzruszony, że Kraków o nim pamięta.

- Zawsze lubiłem odwiedzać miasto Kraka. No cóż, teraz już zdrowie niestety nie dopisuje i ze sceną definitywnie się pożegnałam. Moment starości jest dla mnie błogosławieństwem. W stu procentach akceptuję

upływ czasu. Jestem otoczony kochanymi, miłymi ludźmi. To mi daje radość - usłyszałam. Ale o rodzinie i sprawach prywatnych nie rozmawia. To moja twierdza - mówi.

Ucz się, Jasiu

Starsi widzowie pamiętają artystę z programu "Wielokropek". W duecie z Janem Kociniakiem rozśmieszał do łez całą Polskę. Prywatnie jest majsterkowiczem.

- Jestem, jak to się mówi, talent niesłychany, tak zwana złota rączka, to znaczy i samochód, i stolarka, i hydraulika - mówi o sobie. Zapewne dlatego właśnie wyśmienicie wypadł w roli majstra hydraulika w skeczu Tyma z legendarną już scenką "Ucz się, Jasiu", w której wystąpił wspólnie z Wiesławami Golasem i Michnikowskim.

Najbardziej znamy go z kabaretów Dudek, Starszych Panów oraz Olgi Lipińskiej. Zagrał też w serialach: "Wojna domowa", "Czterdziestolatek", "Alternatywy 4", "Zmiennicy", "Graczykowie" oraz w filmach, m.in. "Poszukiwany, poszukiwana", "Hallo Szpicbródka".

Publiczność doceniała jego przedwojenną elegancję i to cudowne aktorstwo, którym potrafi wzruszać i bawić. Zbierał hymny pochwalne, a krytycy prześcigiwali się w komplementach. Fenomen jego aktorstwa polega na połączeniu żywiołowego komizmu z zadumą i autoironią.

Mówi o sobie: - Jestem romantykiem, wyczulonym na piękno, który nie żyje po to, żeby pracować, ale pracuje po to, żeby żyć. Aktorstwo jest moim ulubionym zawodem, ale zawodem. Najważniejsza jest rodzina i przyjaciele. Mam wspaniałą żonę, cudowną córkę, dobrego zięcia i genialnych wnuków. Oni wszyscy są moim największym sukcesem. A zawód? Szanuję go, traktuję poważnie, ale to tylko zawód. Jestem punktem usługowym, a publiczność jest moim bezustannym egzaminatorem - mówił mi aktor.

Od lat jest mężem Hanny Zembrzuskiej, także aktorki. Jubileusz małżeński obchodzili na Jasnej Górze, gdzie podczas uroczystego nabożeństwa odczytano list od Benedykta XVI.

- Z Jasną Górą jestem związany od dziecka. Tutaj przyjechałem na moją pierwszą w życiu pielgrzymkę. Był chyba 1946 rok. Wiara jest w moim życiu bardzo ważna, wpajano mi ją od szczeniaka, a Jasna Góra jest dla mnie jednym z najświętszych miejsc na świecie. W tym miejscu też urodziła się książka "Jan Kobuszewski. Patrzę w przyszłość i przeszłość z uśmiechem i radością" będąca wywiadem rzeką przeprowadzonym z aktorem przez o. Roberta Łukaszuka właśnie na Jasnej Górze z okazji 50-lecia pracy artysty.

O miejscu swego urodzenia mówi z miłością. - Pamiętam jeszcze Warszawę przedwojenną. Jak przez mgłę pamiętam z dzieciństwa spacery do Ogrodu Botanicznego, do Łazienek, do Ogrodu Saskiego, gdzie mamy lub niańki wynajmowały krzesła koło fontanny, by usiąść i nakarmić z cumla pociechy. Pamiętam też Warszawę secesyjną, z jej pięknymi podwórkami, z olśniewającymi klatkami schodowymi, które zdobiły rzeźbione nimfy trzymające lampy. Tak wyglądała klatka w kamienicy przy Skorupki, gdzie przeżyliśmy okupację i powstanie. A potem wysiedlono nas z Warszawy, wywieziono bydlęcymi wagonami... Do Warszawy wróciliśmy w 1945 roku.

Z awersji do matematyki

Co spowodowało, że został aktorem? - Nienawiść do fizyki i matematyki. A tak naprawdę to poradziła mi tę szkołę siostra Marysia. Poszedłem na egzamin i oczywiście... nie zdałem. Jacek Woszczerowicz, wspaniały aktor, ale nikczemnego wzrostu, popatrzył na mnie, i rzekł: "Nie nadaje się. Za wysoki. Zły zgryz". No więc w ciągu roku zaliczyłem Szkołę Dramatyczną Teatru Lalek. Po roku stanąłem ponownie przed komisją. "Pan znowu tutaj?". Byłem mocno obkuty, przygotowałem kilkadziesiąt kawałków łącznie z bajką o Byczku Fernando, którą przekonałem komisję. Szkołę skończyłem z wyróżnieniem.

Zanim Kobuszewski dał się poznać jako znakomity artysta teatralny i filmowy, stał się popularnym aktorem telewizyjnym. Na szklanym ekranie po raz pierwszy pojawił się w 1955 roku. Później była "Muzyka lekka, łatwa i przyjemna", "Kabaret Starszych Panów" i "Kabaret Olgi Lipińskiej". - Wszyscy u Olgi lubiliśmy się. To ona ten zespół zebrała. Piotra Fronczewskiego, Basię Wrzesińską, Krysię Sienkiewicz, Janusza Gajosa i wielu innych. Była niesamowicie wymagająca, ale chwała jej za to.

Teatr był i jest wielką miłością aktora. Jak twierdzi, raz w życiu tylko dostał złą recenzję. - Grałem w telewizji Sherlocka Holmesa. W "Expressie Wieczornym" recenzentka napisała, że takiego chama jako Sherlocka Holmesa jeszcze nigdy nie widziała. Może rzeczywiście to schrzaniłem.

Do komedii trzeba przywyknąć

Jak twierdzi, do rozśmieszania bliźnich "przymusił" go Edward Dziewoński, angażując do "Dudka". - Z komediowością jest proszę pani tak, że człowiek musi do niej przywyknąć. Pierwszy swój występ w "Dudku" wspominam jako koszmar, ale z czasem poznałem specyfikę bycia aktorem komediowym i powolutku. Co prawda nie doktoryzowałem się w komedii, ale jedno wiem na pewno: grając rolę komediową, nie wolno błaznować, lecz grać ją jak najwyższych lotów dramat.

- Janek Kobuszewski to przede wszystkim gołębie serce - mówi Barbara Krafftówna. - Dobroć, inteligencja, błyskotliwość, poczucie humoru to cechy rodzinne, bo Janek wywodzi się ze znakomitego gniazda. Jest też właścicielem pięknego głosu, a Bozia dołożyła mu jeszcze niebywałą vis comica. Posługuje się nią w sposób genialny.

Kobuszewski spotykał na swej drodze artystycznej wielu wspaniałych twórców, takich jak Kreczmar, Schiller, Bardini, Hańcza.

- Aktor jest jak skrzypce: im starszy, tym lepszy. Ale na tym Stradivariusie jeszcze musi ktoś umieć pociągać smyczkiem: reżyser, mistrz. Na mnie zaczęto prawidłowo grać w "Narodowym", u Dejmka. Był świetnym fachurą, ale też bywał okrutnym potworem. Kiedy grałem u niego w "Garbusie", w Łodzi byłem już popularnym aktorem komediowym, a sztuka nie była do wielkiego rechotu. No, więc zapytałem Dejmka przekornie: "A co mam zrobić, jak po moim pojawieniu się na scenie publiczność zacznie klaskać?" - "To się wtedy kłaniaj, kretynie" -odrzekł spokojnie Dejmek. Rzeczywiście brawka były.

Wspaniałemu Aktorowi Kraków kłania się najniżej, życząc upragnionego zdrowia!



Jolanta Ciosek
Polska Metropolia Warszawska
30 kwietnia 2019
Portrety
Jan Kobuszewski