"Nokturn" na 103. urodziny

Rozmowa z Tadeuszem Bradeckim, dyrektorem artystycznym Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach

Marta Odziomek: Na początek przypomnijmy jakie premiery miały miejsce w minionym sezonie teatralnym w Teatrze Śląskim.

Tadeusz Bradecki: Zgodnie z zapowiedziami oraz przestrzegając ustalonych na początku sezonu terminów daliśmy sześć premier na dwóch scenach: trzy premiery na Dużej Scenie oraz taką samą ilość na Scenie Kameralnej. 

Sezon otworzył  spektakl poświęcony osobie Hansa Bellmera „Świat jest skandalem” autorstwa i w reżyserii Tomasza Mana.  (premiera 25.09.2009). Przypomnę, że była to polska prapremiera, a tekst sztuki powstał na specjalne zamówienie Teatru Śląskiego. Następnie, w listopadzie, (21.11.2009) na Dużej Scenie pokazaliśmy wielkie przedsięwzięcie – polską prapremierę spektaklu „Badenheim 1939” na podstawie książki Aharon Appelfelda w reżyserii Piotra Szarszy. W grudniu (18.12.2009) odbyła się premiera spektaklu „Zagraj to jeszcze raz, Sam” Woody’ego Allena w reżyserii Grzegorza Kempinsky’ego. W lutym (26.02.2010) węgierski reżyser Attila Keresztes wyreżyserował „Iwonę, księżniczkę Burgunda” Witolda Gobrowicza – spektakl bardzo przeze mnie wyczekiwany. W maju miała miejsce polska prapremiera sztuki kanadyjskiego dramaturga Michela Tremblaya – „5 razy Albertyna” w reżyserii Gabriela Gietzky’ego, laureata Zaproszenia od Stanisława, nagrody zdobytej przez reżysera podczas ubiegłorocznej edycji Festiwalu „Interpretacje”. Na koniec sezonu Teatr Śląski pokazał „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” Williama Szekspira – spektakl w mojej reżyserii. 

Który ze spektakli mijającego sezonu uważa Pan za wyjątkowy? 

Najbardziej czuję się dumny z „Iwony, księżniczki Burgunda”. Spektakl był poniekąd wielką niewiadomą, gdyż reżysera znałem od niedawna, współpracę w Katowicach zaproponowałem mu po kilku dniach znajomości. Jednak moja intuicja mnie nie zawiodła. Zainwestowałem w niego, co się opłaciło, gdyż dzięki temu w naszym teatrze powstał piękny spektakl. Attila się sprawdził. Atmosfera, jaka panowała podczas prób była znakomita, a z efektu końcowego wszyscy możemy być bardzo dumni. Wyszła bardzo ciekawa, interesująca „Iwona…”, w pełni zgodna z Gombrowiczem. Jednocześnie tak zrobionej „Iwony…” jeszcze nie było – przynajmniej ja nie widziałem takiej inscenizacji, a widziałem ich sporo.

W nadchodzącym sezonie będziemy bardzo mocno inwestować w ten właśnie spektakl. Uważam go za znakomity produkt eksportowy naszego teatru. W październiku zostanie zaprezentowany w Radomiu podczas Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego. „Iwona…” wyruszy również w podróż poza granice Polski – pokażemy ją w czeskiej Ostrawie, w trakcie festiwalu w rumuńskim Cluj oraz w Budapeszcie, aby Węgrzy mogli poznać efekt pracy swojego rodzimego, zdolnego reżysera.     

Oczywiście mam również sentyment do przedstawienia, które reżyserowałem, czyli do spektaklu „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”. Zdążyliśmy zagrać ten spektakl przed przerwą wakacyjną  sześć razy – za każdym razem na widowni zasiadł komplet widzów, co dobrze rokuje na przyszłość. 

Jak zatem ocenia Pan ten zamknięty już  sezon? 

Sezon ten świadomie został założony jako sezon różnorodny. Uważam, że to jest sensowne rozwiązanie zwłaszcza wówczas, kiedy mamy w mieście jeden teatr zawodowy. Nasz repertuar oferuje spektakle zarówno poważne jak i komediowe – dostosowane do możliwie każdego widza. Do repertuaru włączyliśmy i polską sztukę współczesną, klasyczną, zagraniczną adaptację powieści, polską prapremierę sztuki kanadyjskiej, komedię Szekspira i wreszcie rozrywkową sztukę rodem z Ameryki. Nie proponujemy publiczności schematycznych fars o niczym. 

Cieszę  się, że żaden z tych tytułów nie poległ, nie padł, nie okazał się nieporozumieniem czy błędem. Uważam, że nie mamy powodu, aby wstydzić się jakiegokolwiek spektaklu powstałego w sezonie 2009/2010. Poza tym, premiery te stanowią o świetnej kondycji naszego zespołu aktorskiego, pokazują, ile pracy nasi aktorzy wkładają w każdy ze spektakli. 

Co, poza własnymi spektaklami, oferował widzom Teatr Śląski w ubiegłym sezonie? 

Poza naszymi propozycjami premier mieliśmy oczywiście mnóstwo wydarzeń teatralnych: począwszy od spektakli gościnnych, poprzez Europejską Witrynę  Teatralną, skończywszy na współorganizowaniu XII Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” oraz Katowickiego Karnawału Komedii. 

Na naszej scenie gościliśmy spektakle m.in. z Czeskiego Cieszyna, z Ostrawy, z Częstochowy, z Krakowa. W ramach Europejskiej Witryny Teatralnej miały miejsce występy teatrów zza granicy: Hungarian Theatre z Cluj z Rumunii ze spektaklem „Born for never” oraz Teatr Petra Bezruče z Ostravy Czechy z „Dziką kaczką”. 

Ponadto –  przypomnę – cały czas przy Teatrze Śląskim działa Studium Aktorskie. Odbywają się lekcje teatralne w ramach edukacji teatralnej, kolędę z aktorami, różne spotkania, wykłady. 

Muszę  również dodać, że nasi aktorzy zostali laureatami nagród: Maciej Wizner dostał Nagrodę Marszalka Województwa Śląskiego dla Młodych Twórców. Nagrodę im. Leny Starke Śląskiego Oddziału ZASP dostał Grzegorz Przybył.   

Był to sezon bez żadnych załamań. Czy bez fajerwerków? Myślę, że nie… 

Jaki spektakl Teatru Śląskiego mogli najczęściej oglądać  widzowie spoza naszego sezonu? Słowem – co był w tym sezonie wizytówką  Teatru poza Katowicami?

Zapewne było to „Poskromienie złośnicy”, które gościło w Polsce i za granicą. Ale również inne nasze spektakle gościły na wyjazdach m.in. „Zdobycie bieguna południowego”, „EU”, „Oskar i pani Róża”, „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna Szczakowej”.  

Czy wszechobecny kryzys odbił się na funkcjonowaniu także Teatru Śląskiego? 

Tak. Przez pierwszą część ubiegłego sezonu żyliśmy w świadomości obcięcia 10% dotacji, co napawało nas strachem. W nowym roku okazało się na szczęście, że część tych pieniędzy, ok. 7%, zostało w naszym budżecie, co nam bardzo pomogło, mając zwłaszcza w pamięci wydarzenia kwietniowe. Mam tutaj na myśli kilkutygodniowe zawieszenie życia kulturalnego w Polsce ze względu na katastrofę w Smoleńsku. Nie zagraliśmy wówczas ponad dwudziestu spektakli, co się przełożyło na ogromne straty finansowe. Po dziś dzień odczuwamy ten ubytek. Nie tylko my – chyba każdy teatr w Polsce poniósł znaczne straty.   

Czy stało się w tym sezonie coś, czegoś  Pan żałuje?   

Hmmm. Pokładaliśmy wielkie nadzieje w związku z koneksjami Piotra Szalszy – skądinąd przemiłego człowieka i utalentowanego artysty – który reżyserował w Teatrze Śląskim „Badenheim 1939”. Mówiąc o nadziejach, mam na myśli program współpracy z aktorami z Austrii i Izraela oraz szansę pokazania spektaklu w obu tych krajach. Niestety, strona izraelska wycofała się ze współpracy, strona austriacka wsparła nas w bardzo skromny sposób. I chociaż będziemy dalej starali się zaprezentować ten spektakl w Austrii, to, gdybym wiedział że te nadzieje są tak nierealne, to bardziej bym się zawahał, czy realizować tak duży i kosztowny spektakl.  Poza tym w przyszłości nie będę szukał już takich „gruszek na wierzbie”. Nauczony tym doświadczeniem bardziej realnie patrzę na nowy sezon.

A jaki spektakl najbardziej lubią widzowie, czyli co się najlepiej sprzedaje? 

Cieszę  się, że „Poskromienie złośnicy”, premiera sprzed dwóch sezonów, dalej chadza kompletami, co więcej – publiczność zawsze nagradza ten spektakl owacjami na stojąco, co znaczy, że bardzo im się ta propozycja podoba. Mam nadzieję, że kolejny Szekspir, wspomniany już spektakl – „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” – również będzie spełniał oczekiwania publiczności. Bardzo dobrze sprzedaje się również premiera ubiegłego sezonu „Zagraj to jeszcze raz, Sam”.

Przejdźmy zatem do tego co będzie. Proszę  powiedzieć, czego możemy oczekiwać  w nadchodzącym sezonie? 

Królować  oczywiście będzie zasada różnorodności z uwzględnieniem naszego bardzo wymagającego nadzorcy, czyli naszej publiczności. Mam wrażenie, że tutaj margines eksperymentów jest znaczniej mniejszy niż w innych miastach…

Wracając do premier w sezonie 2009/2010 – w listopadzie lub w grudniu na Dużej Scenie odbędzie się premiera spektaklu „Wizyta starszej pani” Friedricha Dürrenmatta w reżyserii Magdaleny Piekorz z Anną Polony w roli głównej. Kolejne premiery na Dużej Scenie to „Dziady” Adama Mickiewicza w reżyserii Krzysztofa Babickiego (luty), a na koniec sezonu (maj) – ukłon dla młodszej publiczności – duża, bogata bajka, spektakl familijny „Podróże Sindbada Żeglarza” w reżyserii Jarosława Kiliana. 

Na Scenie Kameralnej będą miały miejsce również trzy premiery. Jesienią  odbędzie się premiera spektaklu „Bóg mordu” Yasminy Rezy w reżyserii Henryka Adamka. Następnie  Grzegorz Kempinsky – etatowy reżyser naszego teatru – zaproponuje spektakl „Małe zbrodnie małżeńskie” Erica-Emmanuela Schmitta. Wreszcie trzecią premierę – prawdopodobnie w maju – przygotuje Jarosław Tumidajski. Będzie to „Solaris” Stanisława Lema w adaptacji reżysera. 

Przypomnę, że Scena Malarnia jest w remoncie i przez najbliższe dwa sezony jest wyłączona z użytku. Pozostaje nam więc granie na dwóch scenach. 

Czy zakłada Pan, że któryś z tych spektakli będzie hitem?

Największym znakiem zapytania jest dla mnie spektakl Magdy Piekorz, czyli „Wizyta starszej pani”. Myślę, że może to być naprawdę dobra propozycja repertuarowa. Z tego tekstu można zrobić fantastyczne przedstawienie – wiele zależy tu od reżysera, stąd moje oczekiwania wobec Magdy Piekorz i jej stałych współpracowników.  

Uważam również,  że sensowny jest powrót Teatru Śląskiego do literatury romantycznej – mam tutaj na myśli zapowiadane „Dziady” w reżyserii Krzysztofa Babickiego, który ma na ten spektakl bardzo oryginalny pomysł. 

W nowym sezonie planujemy oczywiście kontynuację Europejskiej Witryny Teatralnej, kolejnych edycji festiwali: „Interpretacji” oraz Katowickiego Karnawału Komedii. 

Co z zespołem aktorskim? Czy szykują się  jakieś zmiany? 

Tak. Aktorka wcielająca się w Iwonę, a potem w Helenę, czyli Agnieszka Radzikowska z początkiem sezonu staje się naszą etatową aktorką. Przypomnę również, że kilka miesięcy temu do zespołu dołączyła Karina Grabowska, którą możemy oglądać m.in. w „Zagraj to jeszcze raz, Sam”.

Proszę  powiedzieć kilka słów o Pańskiej sztuce, która ukazała się w marcowym wydaniu „Dialogu” – o „Nokturnie”. Zdaje się, że będziemy mogli wkrótce obejrzeć tę sztukę w Teatrze Śląskim w wykonaniu Andrzeja Warcaby…

W ubiegłym roku Filharmonia Poznańska zaprosiła czterech autorów o napisanie małej formy, najchętniej monodramu, jakkolwiek związanego z postacią Chopina. Długo się nie zastanawiając, napisałem sztukę o Johnie Fieldzie, irlandzkim kompozytorze, starszego o pokolenie od Chopina, rzeczywistego wynalazcy formy nokturnu, od którego Chopin zaczerpnął inspiracje do swoich kompozycji. Bohaterem sztuki jest, będący u progu swojego życia, Field, którego odwiedza jeden z jego uczniów. Kompozytor zaczyna snuć monolog, który przerywany jest utworami na fortepian. 

Sztukę  przygotowałem razem z Andrzejem Warcabą oraz pianistą Grzegorzem Głowackim  – pokazaliśmy ją jeden raz. Drugi raz ma być wystawiona 16 października w Teatrze Śląskim z okazji kolejnych, 103 już, urodzin naszej sceny.   

Dziękuję bardzo za rozmowę.  



Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny
4 września 2010
Portrety
Tadeusz Bradecki