Nowa dyrektorka i stary e-mail radnego Kality

Ujawniamy kulisy zmian w Łaźni Nowej. Czy dyrektorką zostanie Ewa Wolniewicz?

Po tym, jak po miejskiej kontroli, która kilka z zarzutów w sprawie zarządzania finansami w teatrze Łaźnia Nowa uznała za zasadne i nie przyjęła wyjaśnień szefa nowohuckiej sceny Bartosza Szydłowskiego, ten zrezygnował z funkcji dyrektora naczelnego. Ma nadal kierować stroną artystyczną instytucji.

Według nieoficjalnych informacji dyrektorem naczelnym może zostać Ewa Wolniewicz, była szefowa TVP Wrocław. - Mogę potwierdzić, że prezydent prowadzi z nią rozmowy w tej sprawie - przyznała Monika Chylaszek, rzeczniczka prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego.

Tymczasem okazuje się, że radny Adam Kalita, za sprawą którego pojawiły się zarzuty m.in. o zatrudnianie żony przez Szydłowskiego, sam prosił go o zatrudnienie znajomego.

Zastępca prezydenta Krakowa, Andrzej Kulig, który uczestniczył we wczorajszym posiedzeniu Komisji Kultury i Ochrony Zabytków Rady Miasta Krakowa, stwierdził, że nazwisko kandydata na dyrektora naczelnego Łaźni Nowej możemy poznać jeszcze dziś. - Prezydent spotka się z kandydatką. Jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, nawet jutro jej nazwisko będzie znane - mówi.

Dyrektorka z telewizji

Tą kandydatką jest Ewa Wolniewicz, która kierowała wrocławskim ośrodkiem telewizji publicznej od listopada 2012 do marca 2016 roku. Wtedy została zwolniona. Z TVP związana była jednak przez lata jako dziennikarka i redaktorka. Co ciekawe, Wolniewicz dotąd nie współpracowała z teatrem. Jej nazwisko potwierdziła późnym wieczorem Monika Chylaszek, rzeczniczka prezydenta.

O tym, że to właśnie ona może okazać się kandydatką na dyrektorkę Łaźni Nowej, świadczył także przebieg posiedzenia Komisji Kultury i Ochrony Zabytków. W jego planie znalazło się m.in. głosowanie nad zmianami w statucie teatru Łaźnia Nowa. Jak uzasadniał zastępca prezydenta, konieczność wprowadzenia zmian dotyczyła m.in. reorganizacji sceny nowohuckiej w związku z rozdzieleniem stanowisk dyrektora naczelnego i dyrektora artystycznego. - Ta unia personalna w tym wypadku się nie sprawdziła, czego dowodem są wyniki kontroli przeprowadzonej przez miasto - uzasadniał zastępca prezydenta.

Mowa m.in. o leasingu samochodu, z którego szef teatru Bartosz Szydłowski miał korzystać prywatnie, podpisywanie umów z żoną (która pełni funkcję wicedyrektora), sfinansowanie otwarcia przewodu doktorskiego małżonki. Sprawę ujawnił radny Adam Kalita (PiS). Obecnie zajmuje się nią prokuratura, ale po miejskiej kontroli, która kilka z zarzutów uznała za zasadne i nie przyjęła wyjaśnień małżeństwa Szydłowskich, szef teatru zrezygnował z funkcji dyrektora naczelnego (ale pozostanie na stanowisku dyrektora artystycznego; dotąd - zgodnie ze statutem instytucji - łączył obie funkcje).

- Pozostanie dwóch zastępców, więc nie rodzi to dodatkowych kosztów - zaznacza Kulig.

Ale oprócz tego punktu pojawiły się także zmiany dotyczące działalności merytorycznej. - Chodzi o to, że w programie tej instytucji od dawna pojawiają się różne pola nowych działań, które wprost nie wynikają ze statutu instytucji. Chodziło o to, by je doprecyzować - dodał zastępca prezydenta, Andrzej Kulig.

Mowa m.in. o działalności literackiej, bo "teatr od dawna stawia na współpracę z Krakowskim Biurem Festiwalowym w tym zakresie". Ale wprowadzono zmiany (paragraf 4), które pozwalają nowohuckiej scenie na "produkcję i eksploatację przedstawień teatralnych i plenerowych, realizację projektów, filmowych, radiowo-telewizyjnych, literackich, wydawniczych, muzycznych, fonograficznych i multimedialnych". To wyraźnie wskazuje na osobę dotąd związaną z branżą telewizyjną.

Na to, że jeszcze dziś możemy poznać oficjalnie jej nazwisko wskazywać może fakt, że prezydent Jacek Majchrowski od jutra będzie już na urlopie.

Radny dla znajomego

A nie jest to jedyna ciekawostka, która pojawia się w kontekście zmian w Łaźni Nowej, będących efektem zarzutów dotyczących gospodarowania finansami przez dyrektora Bartosza Szydłowskiego.

Jak się okazuje, radny Adam Kalita - zanim wystąpił z oskarżeniami wobec Szydłowskich - sam lobbował u Szydłowskiego, by ten zatrudnił w Teatrze im. J. Słowackiego (gdzie od września ubiegłego roku jest kuratorem programu artystycznego), jego znajomego, młodego aktora. Dowodem jest mail z CV i "podziękowaniem za pomoc".

Od kilku dni sprawa krąży jako plotka w środowisku teatralnym Krakowa. Zapytany wprost Szydłowski niespecjalnie chce sprawę komentować. - Niech ten, który tropi u innych kumoterstwo i pracę po znajomości teraz sam się tłumaczy - zaznacza.

Na pytanie, dlaczego ta sprawa dopiero teraz ujrzała światło dzienne, odpowiada, że dopiero z perspektywy czasu widzi jej pewne aspekty. - Nie jestem politykiem, lecz człowiekiem teatru. Nie byłem przygotowany na taki cios. Rozmawiałem o tej propozycji ze znajomymi, ale wtedy też nie wydawało mi się, że ten absurdalny happening Adama Kality będzie miał taki ciężar konsekwencji. Tymczasem padłem ofiarą intrygi precyzyjnie uknutej nawet nie przez Adama Kalitę, ale ludzi, po których się tego nie spodziewałem. Będzie jeszcze czas, by o tym wszystkim opowiedzieć - mówi.

Sam Kalita zapytany, czy prawdą jest informacja o spotkaniu i lobbingu na rzecz znajomego aktora, odpowiada "nieprawda", po czym jednak mówi, że po prostu "poprosił o przysługę". - Znam tego człowieka i chciałem mu po prostu pomóc. To żaden odwet - mówi Kalita.

Na pytanie, czy uważa, że radny i członek komisji kultury rady powinien z dyrektorem podległej miastu instytucji rozmawiać o zatrudnianiu znajomych, i czy nie uważa tego za zbyt daleko idący nacisk, stwierdził, że trudno mu odpowiedzieć. - Nie widzę w tym nic złego. Takie rzeczy się zdarzają - dodaje Kalita. I przyznaje, że CV wysłał też Jackowi Schoenowi, dyrektorowi Bagateli.

Jednak warto zaznaczyć, że podpisywanie umów z żoną w tym wypadku nie jest przypadłością jedynie dyrektora Bartosza Szydłowskiego. Kilkakrotnie "Dziennik Polski" pisał, że w kilku instytucjach kultury takie relacje pracownicze mają miejsce, bowiem w kilku teatrach dyrektorzy współpracują z żonami i konkubinami. Wystarczy przypomnieć umowy Janusza Szydłowskiego z Variete czy Jacka Schoena w Bagateli. W wypadku Szydłowskich są tym bardziej usprawiedliwione, że to oni kilkanaście lat temu założyli Stowarzyszenie Łaźnia, z którego wyewoluował miejski teatr. Teraz mogą stracić wpływ na jego artystyczny kształt.

Co więcej, wcześniej miasto odpowiadało, że w tak delikatnej materii jak twórczość artystyczna trudno stosować twarde paragrafy, a inspirujące się wzajemnie duety spotykane są na całym świecie w instytucjach kultury. Ale po wybuchu afery z Szydłowskimi jednak miasto zmieniło zdanie - właśnie pracuje nad kodeksem zachowań dla dyrektorów miejskich instytucji dotyczącym m.in. zatrudniania członków rodziny.

***

Komentarz

Jeśli ktoś chce grać praworządnego szeryfa i walczyć o zasady na Dzikim Zachodzie krakowskiej kultury, powinien uważać z odbezpieczaniem rewolweru. Bo może się okazać, że wystrzelony nabój trafi w niego rykoszetem. I nie chodzi w tym momencie o to, czy Szydłowski jest winny. O tym będzie rozstrzygać prokuratura. Natomiast radny udający walkę o standardy, a angażujący się w załatwianie pracy znajomemu wydaje się mało wiarygodny. Ale jak to w westernach bywa, szeryf wcale nie musi być tym "nieskazitelnym bohaterem". Nie takie zwroty akcji znamy z kina i ze sceny teatralnej. Warto o tym pamiętać.

A co do Ewy Wolniewicz to pozwolę sobie zamilknąć do czasu, gdy jej nazwisko pojawi się w oficjalnym komunikacie władz miasta.



Łukasz Gazur
Dziennik Polski
30 sierpnia 2017