Nowa "Lunatyczka" zagrana kolorami

Scena jest płótnem, na którym reżyser maluje muzykę Belliniego. Taka interpretacja "Lunatyczki" w Operze na Zamku porwała na piątkowej premierze melomanów

Jak pokazać atrakcyjnie widzowi dwugodzinny zestaw arii, w których soliści tylko śpiewają na zmianę, że się cieszą, że się kochają, albo że są nieszczęśliwi i że kochać się nie mogą? Treść "Lunatyczki", nawet jak na operę, jest wyjątkowo mierna.

A jednak szczecińska Opera już po raz drugi sięga po to dzieło - po letniej inscenizacji plenerowej, opartej na uroku zamkowego dziedzińca i odrobinie humoru. Niedostatki libretta znosi bowiem w tym dziele piękna muzyka Vincenzo Belliniego: melodyjna, zwiewna, z dominującymi wirtuozowskimi partiami solowymi pełnymi ozdobników.

W nowej inscenizacji Martina Otavy, już na scenie w Operze, jeszcze zanim podniesie się kurtyna i teatralna maszyneria pójdzie w ruch, w głąb orkiestronu (specjalnego wgłębienia dla orkiestry poniżej sceny), wraz z pierwszym dźwiękiem uwertury, pada intensywna strużka światła na pulpit z partyturą. I to jest ten symboliczny klucz do inscenizacji według czeskiego reżysera. "Lunatyczka" jest tu wprost wyprowadzona z muzyki Belliniego, właściwie z niej wyrasta. Za orkiestronem rozpościera się scena - pochylnia, cała zarośnięta trawą. Wygląda, jakby wyrastała z tego miejsca, gdzie zespół muzyków gra arcydzieło włoskiego belcanta. A chórzyści, w szykownych secesyjnych kostiumach, od stóp do kapeluszy na zielono, też są niczym zieleniec, który wyrósł na scenie.

Chór jest komentatorem, a kiedy dochodzą do głosu racje bohaterów, zastyga, świdrując ich wzrokiem. Reżyser sięga po najstarszy chwyt inscenizacyjny, jakim jest porządek teatru antycznego, tyleż pokryty patyną, co żywotny (jak "Lunatyczka").

Muzyka Belliniego znalazła też odpowiedni poziom wokalny, a belcanto wymaga doskonałych śpiewaków. Aleksandra Bucze arie tytułowej bohaterki śpiewa głęboko aksamitnym sopranem. W roli niezdecydowanego ukochanego sprawdza się też delikatny tenor Kirlianita Cortesa-Galaveza. Pewnie i wyraziście prowadzi swoją partię Joanna Tylkowska jako Lisa, konkurentka Aminy w walce o względy ukochanego.

W efekcie oglądamy przedstawienie, w którym może niewiele się dzieje, ale jesteśmy wchłonięci w jakąś oniryczną przestrzeń, którą śni nam Opera, pochłonięci piękną muzyką. A hasło promocyjne placówki - "Muzyka warta zobaczenia" nabiera w "Lunatyczce" szczególnego wyrazu.

Pierwsza inscenizacja w roku na deskach Opery na Zamku ma już od lat bardzo ładną tradycję VIP-premiery, przedstawienia dedykowanego znacznej osobistości. Wybór padł w tym roku na prof. Kazimierza Kozłowskiego, historyka, wykładowcę US, który przez 32 lata był dyrektorem Archiwum Państwowego. - Nigdy nie czułem się VIP-em i nie miałem takich snów - mówił ze sceny skromny pan profesor. - Czy człowiek, który postanowił zajmować się archiwistyką, może mówić, że jest VIP-em? Ale dziękuję VIP-om, że tu jestem.

Opera na Zamku: "Lunatyczka" Vincenzo Belliniego, kierownictwo muzyczne Warcisław Kunc, reżyseria Martin Otava, scenografia Jan Zavarsky, kostiumy Dana Svobodova. Premiera 8 stycznia 2010 r. Tytuł zostanie zagrany jeszcze 19 czerwca.



Ewa Podgajna
Gazeta Wyborcza Szczecin
11 stycznia 2010
Spektakle
Lunatyczka