Nowe nie zawsze lepsze

Szymon Kaczmarek wziął na warsztat "Kordiana" Juliusza Słowackiego - posadził romantycznego bohatera na wózku inwalidzkim, dodał mu młodsze alter ego, a na koniec przeniósł do nowoczesnego, designerskiego mieszkania. Niestety, takie odkurzenie klasyki nie przynosi nic odkrywczego, sceny są schematyczne, a problemy zostały poruszone jedynie powierzchownie

Sterylne mieszkanie. Kamera. Na ekranie bezpośrednie wyznanie – chcę umrzeć. Stary Kordian (Adam Nawojczyk), mężczyzna całkowicie sparaliżowany po nieudanej próbie samobójczej, podejmuje decyzję o dokonaniu eutanazji. Jest rozczarowany i zmęczony życiem, a raczej powolną wegetacją, która stała się nieznośna. Jednak jego stan nie pozwala na bardziej radykalne rozwiązania i podczas przeprowadzania „zabiegu” będzie musiał skorzystać z pomocy obcej osoby. Z tego właśnie powodu w mieszkaniu pojawia się młody, enigmatyczny asystent zdecydowany spełnić ostatnią nietuzinkową prośbę chorego. Mianowicie, marzeniem bohatera jest prywatna inscenizacja dramatu „Kordian” z członkami rodziny i przyjaciółmi w rolach głównych.

Tym sposobem na scenę wkraczają rodzice, Ksiądz i była kochanka głównego bohatera Laura. Goście z ociąganiem wchodzą w role powierzone im przez pseudo reżysera i z niepokojem zaczynają recytować wersy dramatu, nerwowo zerkając w scenariusz. Jednak tekst brzmi w ich ustach ciężko, nienaturalnie, słowa wyrwane z kontekstu nie mają żadnej siły przekazu. Takie zachowanie wydaje się naturalne osobom, mającym świadomość, że przyszły na symboliczny pogrzeb. Jednak Kaczmarek zdecydował się na wprowadzenie niepotrzebnych zabiegów, które wprowadzają na scenę jedynie chaos i utrudniają odbiór sztuki. W pewnym momencie postaci rzeczywiście wchodzą w role z „Kordiana” i zaczynają prowadzić monologi i dialogi z pamięci. Taki zwrot akcji może i byłby udany, gdyby nie fakt, że od tego momentu (a jest to w sumie dopiero 1/3 spektaklu) do samego końca słyszeć będziemy jedynie wersy dramatu i to w formie urywanych scen, całkowicie burzących chronologię oraz fabułę oryginału. Ponadto, w drugiej połowie przedstawienia Szymon Czacki, z tajemniczego pomocnika zamienia się w młodsze alter ego Kordiana i próbuje (oczywiście za pomocą fragmentów tekstu Słowackiego) nawiązać z głównym bohaterem konstruktywną dyskusję. Próba zrozumienia decyzji chorego spełza na niczym, a brak jakichkolwiek wniosków reżyser próbuje przykryć niepotrzebnymi efektami scenicznymi, takimi jak rozrzucanie książek czy przenoszenie sparaliżowanego Kordiana z kąta w kąt.

Wspólne obu bohaterom rozdarcie i brak sensu życia u Słowackiego zamyka się w bólu psychicznym, a u Kaczmarka w cierpieniu fizycznym. Symboliczna niemożność podjęcia działania w spektaklu ma charakter łopatologicznie dosłowny. Sama koncepcja skonfrontowania postaci Kordiana z zagadnieniem eutanazji wydaje się ciekawa i mogłaby stanowić podstawę reinterpretacji romantycznej wizji, gdyby reżyserowi udało się uniknąć monotonnych schematów. Również problematyka śmierci na życzenie nie została w żaden sposób pogłębiona, ale sprowadzona do psychologicznego dylematu „żyć czy nie żyć” osoby, która tak naprawdę wcale nie podjęła jeszcze decyzji. To wszystko sprawia, że „Kordian” jawi się jako spektakl chaotyczny i męczący, więc tym razem z wizyty w Teatrze Starym można z czystym sumieniem zrezygnować .



Sonia Kaczmarczyk
Dziennik Teatralny Kraków
26 marca 2012
Spektakle
Kordian