O betankach, polskim fatum i fałszywych prorokach

Na scenie nie będzie ekscesów mających budzić antyklerykalne resentymenty. Pokażemy wielki dramat zakonnic, ale ocenę tego, co wydarzyło się w Kazimierzu, chcemy pozostawić widzom - mówi reżyser Krzysztof Babicki przed premierą "Zamknęły się oczy Ziemi" w Teatrze im. Osterwy w Lublinie

"Zamknęły się oczy Ziemi" to Pańska trzecia realizacja sztuki Pawła Huelle w lubelskim teatrze. Mam wrażenie, że najbardziej ryzykowna. Łatwo sobie wyobrazić, jakie mogą być reakcje na tak otwarte podjęcie historii kazimierskich betanek. Zarzut antyklerykalizmu ma Pan niemal jak w banku.

Ale to wcale nie jest sztuka antyklerykalna. Paweł Huelle mówi o tym bardzo wyraźnie. A ja też nie odczytuję jej w taki sposób. Ta sztuka jest głosem w dyskusji o polskim losie; o tym, co jest wzniosłe, ale też o tym, co niskie, czasem śmieszne, ale częściej straszne. Mówimy o polskim piekle, gdzie często duchowość jest zastępowana ideologią, a prawdziwi prorocy - fałszywymi. Uważam, że żadne środowisko nie powinno być wyjęte spod kontroli sprawowanej przez sztukę, choć taka wiwisekcja bywa oczywiście bolesna. Tu jednak tej wiwisekcji dokonuje autor wybitny, więc czyni to z wielką klasą.
I na scenie nie będzie ekscesów mających budzić antyklerykalne resentymenty. Pokażemy wielki dramat zakonnic, ale ocenę tego, co wydarzyło się w Kazimierzu, chcemy pozostawić widzom.

W tym dramacie bardzo istotną rolę odgrywa czas. Sztuka - jak u Stopparda czy Ayckbourna - rozgrywa się na różnych, ale przenikających się planach czasowych.

W swoich przedstawieniach wielokrotnie bawiłem się czasem. Choćby w \\"Arkadii\\" wspomnianego przez pana Stopparda. Teraz także będziemy mieli do czynienia z różnymi czasami, ale równie ważne jest to, że te różne czasy łączy miejsce zdarzeń, łączy genius loci. Wszystkie przyszłe wydarzenia przechodzą przez medium, którym jest jasnowidząca Klementyna Wysocka. Ona jako jedyna widzi to, co w naszych czasach wydarzy się w tym miejscu. Ale nie tylko to. W jej wizjach jest zapowiedź holokaustu, Katynia i komunizmu w Polsce. To dla niej bardzo bolesne doświadczenie.

Niedawno zdarzyło mi się przeczytać dość osobliwy zarzut, że lubi Pan długie przedstawienia. Po lekturze sztuki mam jednak poczucie, że szkoda byłoby każdego skreślonego słowa. Czy poczynił Pan jakieś skróty?

W dialogach - żadnych.
Wszystko, co pan przeczytał, usłyszy pan również ze sceny. - Skróciłem natomiast i zrezygnowałem z powtórzeń niektórych pieśni. Wypadło także kilka fragmentów scen opisanych w didaskaliach. Ale wszystko to robiłem w porozumieniu z autorem i za jego zgodą. Na pewno nie miał na to wpływu wspomniany przez pana zarzut. A tak na marginesie - nie uważam, że długość przedstawienia jest najwłaściwszym kryterium jego oceny.

Bardzo szczegółowe i precyzyjne didaskalia sprawiają, że tę sztukę czyta się jak świetną prozę. Ale czy taka precyzja odautorskich wskazówek nie ogranicza jakoś reżysera?

Bywa z tym różnie. W tym przypadku to nie był problem. Potraktowałem didaskalia jako rodzaj narracji, co w żaden sposób mnie nie ograniczało. A jeśli - jak mówiłem wcześniej - decydowałem się na jakieś skróty czy zmiany, to uzgadniałem je z autorem. Pewna trudność polegała może na tym, że te didaskalia są bardzo "filmowe", a my wszystko musieliśmy pokazać w jednej przestrzeni sceny. Ale jak to się udało - niech ocenią widzowie.

Obchodzi Pan 30-lecie pracy artystycznej. Jak w jubileusz wpisuje się ta realizacja?

Wpisuje się bardzo mocno. I to nawet nie tylko dlatego, że jest to domknięcie pewnego "okołolubelskiego" tryptyku Pawła Huelle. Ważniejsze może jest to, że w swoich realizacjach zawsze staram się pokazywać człowieka poprzez zderzenie psychologii z metafizyką. Dla mnie - a myślę, że również dla widzów - takie sztuki są najciekawsze. Zawsze chciałem, aby z moich spektakli widzowie wychodzili z pytaniami, a nie gotowymi odpowiedziami. Sztuka Pawła otwiera te możliwości. Cieszę, że mogłem ją zrealizować właśnie teraz.



Andrzej Z. Kowalczyk
Polska Kurier Lubelski
12 kwietnia 2011