O ciepłej ironii i przemijaniu

Ech, pojawiło się ostatnio w katowickim Korezie sporo spektakli muzycznych. Niedawno przecież jeszcze bywaliśmy na Balladach kochanków i morderców wg Nicka Cave\'a, zaraz potem Elżbieta Okupska śpiewała Brechta, niedawno pierwszy raz pokazano Dietrich i Oleander: było na co popatrzeć, było - przede wszystkim - czego posłuchać.

A jest przecież coś ciekawego w tym pomyśle: przenieść na scenę piosenkę tak, by sama zapełniła sceniczną przestrzeń, bo wokół niej stworzyć całą teatralną opowieść. Chyba tym bardziej intrygował jeszcze jeden spektakl, kolejny, i może jeszcze bardziej niespodziewany, niż reszta: Kometa, zbudowana w całości z tekstów Jaromira Nohavicy; ciekawe przecież zadanie, poskładać z tekstów czeskiego barda spójną teatralną rzeczywistość, umiejącą bez reszty uwieść widza.

Zadanie zresztą trudne: Nohavica ma przecież niesamowitą zdolność łączenia całkiem odmiennych konwencji, wygrywania swoich piosenek na kompletnie rozbitych akcentach, niespodziewanie przeskakując z liryki w rubaszny humor i z powrotem, bez przerwy, tak, że po chwili nie wiadomo, gdzie i dlaczego rodzi się w piosence najczystsza poezja. Siebie mogę zresztą wytłumaczyć: Nohavicę podziwiam przecież właśnie za tę swobodę, za fantastyczną lekkość, z którą opisuje wszystko, co zawsze wydawało się smutne i zwyczajne, ale przecież ważne, zupełnie najważniejsze. Mam wrażenie, że chyba na tym musi polegać sztuka, iż Nohavica sięga w jakiś niedostępny nam region codzienności, by przemalować ją w najbardziej żywe kolory. I tak też artyści Korezu snują swoją opowieść, potoczystą historię o życiu, śmierci i przemijaniu, z całą tą swadą, z całą - szczęśliwie ocaloną - ciepłą ironią czeskiego pieśniarza. 

W zasadzie zupełnie znika scenografia, znika cała aktorska gra, znika teatr: zostaje piosenka, pewnie prowadząca swoją narrację pomiędzy tym w życiu, co wydaje się najbardziej oczywiste, a przecież jest piękne. Tak skonstruowana jest "Kometa", przeplatają się tutaj losy dwóch małżeństw, starszego i młodszego, plecie się przemijanie z codziennością, mieszają się słowa z muzyką, a reżyserzy uchwycili chyba najgłębszą intuicję Nohavicy i udało im się w obie ręce złapać ten magiczny klimat, który ubiera nieśmiertelną troskę ludzkiego ubywania w najprostsze środki wyrazu.



Michał Podstawski
Dziennik Teatralny Katowice
23 marca 2009