O czym jest "Migrena"?
13 lutego w Teatrze Współczesnym w Szczecinie odbyła się prapremiera "Migreny" Anny Grzegorzewskiej wyreżyserowanej przez Annę Augustynowicz. O czym traktuje "Migrena"?Pod dach Heleny i jej męża trafia niemowlę. Kobieta decyduje się je adoptować i tym sposobem odnajduje swoje szczęście. Dziecko bardzo szybko staje się dla kobiety najważniejsze, jest jej oczkiem w głowie i nawet zgorzkniały, nieprzychylnie nastawiony mąż, widząc uśmiech żony, zaczyna doceniać to, co mały szkrab swym istnieniem wniósł do ich domu. Matka zastępcza stwarza dziecku idealne warunki, w których może żyć, rozwijać się, kocha go jak matka powinna kochać swoje dziecko, jest wręcz nadopiekuńcza, nie spuszcza małego z oczu nawet na chwilę.
W pewnym momencie pojawia się w domu Heleny i Leona biologiczna matka Tjodolfa- Fanny, która zwiastuje kłopoty. Fanny, beztrosko żyjąca kobieta, przychodzi od czasu do czasu pod pretekstem sprawdzenia, jak się miewa Tjodolf do domu małżeństwa. Żyjąca wygodnie zachowuje się z taką swobodą, jakby wyszła ze znajomymi do baru na piwo. Helena pokornie znosi wizyty biologicznej matki dziecka, ponieważ są one niegroźne. Fanny nie wygląda i nie zachowuje się tak, jakby dziecko kiedykolwiek miała zamiar odzyskać. Pewnego dnia beztroska kobieta poznaje Niemca, zakochuje się i postanawia zabrać Tjodolfa do swojego domu. Dla Heleny utrata dziecka równoznaczna jest z brakiem sensu życia.
Co prawda odwiedza Tjodolfa, ale widząc, w jakich warunkach jest wychowywane dziecko, popada w coraz większe przygnębienie. Jako matka zastępcza nie może podjąć żadnych działań, mimo że to ona wychowywała Tjodofla, to ona przelała na niego całą swoją miłość, a więc wie, co dla niego jest najlepsze. Niedbalstwo Fanny doprowadza do tego, że Tjodolf choruje na gruźlicę i umiera. Wydawałoby się, że nikt nie jest w stanie przeżyć śmierci dziecka tak, jak prawdziwa matka. Tak właśnie przeżywa śmierć Tjodolfa Helena.
Na scenie teatru od czasu do czasu pokazują się oczom zgromadzonych widzów trzy osoby, z maskami świń na głowach, które momentami komentują akcję, potem, zabite przez rzeźnika, idą do nieba i stamtąd dopowiadają pewne kwestie, zawodząc na melodię kościelnych psalmów. Pełnią rolę chóru, dosłownie i w przenośni. Przypominają o istnieniu chóru w teatrze greckim, o jego roli.
Teatr w Szczecinie kolejny raz ukazuje stary, ale do dzisiaj aktualny problem, w którym prawo kodeksu, które ustanawia pewien porządek w społeczeństwie staje do walki z niepisanym prawem miłości. Ofiarą przegranego pojedynku przez prawo miłości jest dziecko. Jak widać, nie zawsze to, co zapisane jest w księgach świata powinno zwyciężać nad niepisanymi prawami ludzkimi, z którymi mamy do czynienia każdego dnia.
W spektaklu Anny Augustynowicz musiały pojawić się nieuzasadnione po raz kolejny sceny, w których aktorki występowały w bardzo skromnych strojach, lub prawie nago. Nie wniosło to niczego do interpretacji, nie przywołało żadnych nowych konotacji, nie wywarło na widzach żadnej reakcji. Publiczność Teatru Współczesnego w Szczecinie zdążyła się już przyzwyczaić do tego typu scen i jest dla niej oczywiste, że takowe muszą się pojawić.
Uważam, że warto obejrzeć „Migrenę”, choćby ze względu na wyszukane, inteligentne porównania, którymi nieustannie posługują się aktorzy.
Izabela Makaruk
Dziennik Teatralny Szczecin
27 marca 2010