O "Irydionie" uwag kilka

29 stycznia, z okazji stulecia wystawienia w Teatrze Polskim w Warszawie, miała miejsce premiera inscenizacji dramatu "Irydion" Zygmunta Krasińskiego. Reżyserii tego niezwykle trudnego, i niezwykle ważnego dla Polaków dramatu, podjął się sam Andrzej Seweryn.

Irydion (w tej roli widzimy Krzysztofa Kwiatkowskiego), syn Greka Amfilocha zamierza pomścić podbitych pobratymców i doprowadzić do rozpadu Imperium Romanum. W swej walce jest bezkompromisowy. Będąc faworytem rozpustnego cezara Heliogabala (Krystian Modzelewski), nie waha się oddać mu, jako kochanki, swej siostry, Elsinoe (Anna Cieślak). Chcąc dla realizacji swych celów pozyskać chrześcijan, przyjmuje chrzest i zdobywa uczucie Kornelii (Marta Kurzak). Ponieważ Irydion jest niedoświadczonym młodzieńcem zaledwie, i do tego narzędziem w rękach szatana - Masynissy (Jerzy Schejbal), musi ponieść, i poniesie, klęskę. Ba, nie tylko doprowadzi do rozłamu wśród chrześcijan, ale i doprowadzi do śmierci swej zwolenniczki.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje gra Krzysztofa Kwiatkowskiego. To wyjątkowo utalentowany młody aktor dysponujący nie tylko doskonałą wręcz umiejętnością artykulacji, ale i bardzo dobrym warsztatem aktorskim, dzięki któremu nie tylko pięknie i ze zrozumieniem podaje trudny tekst, ale i potrafi oddać całą paletę namiętności. Wtóruje mu znakomita Marta Kurzak, będąca już bez wątpienia chlubą sceny Teatru Polskiego. O klasie Jerzego Schejbala czy Olgierda Łukaszewicza (chociaż temu ostatniemu przypadła niezbyt spektakularna rola Wiktora) pisać już nie trzeba. W tzw. "Dokończeniu" słyszymy głos Andrzeja Seweryna, który stawia przysłowiową kropkę nad "i". Zakończenie daje nadzieję, iż klęska Irydiona nie pozostanie bezowocną.

Adaptacja i inscenizacja jest klarowna i przejrzysta, chociaż jest nieco zbyt ciężkawa. Scenom pełnym dynamiki (które zapewne przypadną do gustu młodszej części publiczności) towarzyszą sceny przydługie i statyczne. Należą do nich między innymi obrazy inicjujące akcję oraz te z udziałem chrześcijan. Nie do końca przebija się tu romantyczna dwuznaczność postępowania Irydiona.

Na uwagę zasługują piękne i śmiałe sceny potraktowane z rozmachem malarstwa o proweniencji nie tyle romantycznej, co raczej barokowej. Zasługa to i reżysera oraz autorki prostej, nowoczesnej i funkcjonalnej scenografii Magdaleny Maciejewskiej, ale przede wszystkim uzdolnionej (i z pewnością jedynej w swoim rodzaju specjalistki od oprawy świetlnej) Jacqueline Sobiszewski. Sobiszewski często operuje nisko osadzonym źródłem ciepłego, żółtego, metafizycznego światła, będącego bez wątpienia nawiązaniem do malarstwa Rembrandta. Doskonale wykorzystuje walory światłocienia, umiejętnie wydobywając z mroku i podkreślając to, co na scenie w danej chwili jest najważniejsze.

Wykonywana na żywo muzyka Olo Walickiego, może czasami nużyć przez powtarzalność dźwięków i monotonię. Zasługą jednak ilustracji muzycznej, która zdaje się (w obrazach z udziałem Heliogabala) delikatnie nawiązywać do specyfiki muzyki Nino Roty z "Satiriconu" Federico Felliniego, jest interesujące dopełnianie akcji i dopowiadanie tego, co dzieje się poza sceną (mam na myśli na przykład odgłosy walki).

Atutem inscenizacji jest nienaganna dykcja. Trochę sztucznie wypada natomiast schodzenie ze sceny. Aktorzy wygłaszają tekst zwróceni wprost do publiczności, na ile to możliwe, maksymalnie zbliżeni do krawędzi rampy. Po wygłoszeniu poszczególnych kwestii, aby opuścić deski sceniczne, każdorazowo zmuszeni są przemierzać całą głębokość sceny. Może to kwestia przyjętej świadomie konwencji. W końcu jesteśmy jednak w teatrze, w świecie sztuki i umowności. A ponieważ spektakl to nietuzinkowy, ja tę konwencję przyjmuję i rekomenduję.

"Irydion" to legenda, a ten, który miał odwagę zmierzyć się z tym dramatem, i będzie miał odwagę zmierzyć się z nim w przyszłości, będzie zawsze narażony na krytykę. Brawa należą się i aktorom, i realizatorom, ale przede wszystkim Andrzejowi Sewerynowi.
"O "Irydionie" uwag kilka"



Marek Kujawski
Teatr dla Was
6 lutego 2013
Spektakle
Irydion