O kobiecie lekkich obyczajów i bogatej wyobraźni

W Teatrze im. Witolda Gombrowicza w Gdyni mogliśmy obejrzeć jedną z wielu adaptacji sztuki Tennessee Williamsa pod dwuznacznym tytułem "Tramwaj zwany pożądaniem" w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego.

Złożoność polega na tym, że jest to rzeczywista nazwa linii komunikacji miejskiej kursująca docelowo do miejsca zamieszkania siostry głównej bohaterki. Z drugiej (metaforycznej) strony tytułowe ‘pożądanie’ jest budulcem ekspresyjnej postaci Blanche, której maniery będące pozostałość jej minionych lat młodości są powodem napięć i furii wśród rodziny, którą pewnego dnia odwiedza.

Spektakl rozpoczyna się w pomysłowy sposób – na początku obserwujemy fragment filmu, który przedstawia końcowy odcinek podróży starszej siostry Blanche. Strojem i nienaganną fryzurą przypomina gwiazdę kina, która z obawą przed połamaniem szpilki ostrożnie stąpa przenosząc walizki wypełnione nietuzinkową garderobą. Blanche kojarzona jest ze stereotypem blondynki i kobiety po przejściach w jednym – niczym narcyz pielęgnuje własny, perfekcyjny wizerunek, a wieczorami pochłania spore ilości alkoholu, aby zapomnieć o wypełnionej po brzegi ciężarem problemów rzeczywistości. W Blanche jest również sporo nie wyartykułowanej goryczy po stracie majątku – domu, urastającego w wyobraźni obu sióstr do rangi pałacu, którego bogactwo rozproszyło się wraz ze śmiercią bliskich. Stracona fortuna jest niewidoczną, ale odczuwalną w relacjach trójki bohaterów przeszkodą, o której trudno zapomnieć, a jeszcze trudniej pokonać. Prosta i mało wymagająca wobec świata młodsza siostra Blanche – Stella, jako jedyna wydaje się być najmniej pochłonięta konsekwencjami i przyczynami tej rodzinnej katastrofy. Inną postawę przyjmuje mąż Stelli, który co raz wykrzykuje bądź snuje aluzje wobec podejrzeń, że to właśnie Blanche rozdysponowała kapitałem rodzinnym. Ciąg pretensji, insynuacji i kłótni o majątek doprowadzają do odkrycia prawdy o trójce postaci.

A prawda bywa często bolesna – każdy z bohaterów posiada mniej lub bardziej wyraźne znamię szaleństwa. Blanche jest najbardziej naznaczona tym piętnem – uzależniona od seksu i pragnąca bogatego kochanka pozuje na kobietę światową i wysoką rangą urodzenia. Stella posiada skrajnie niskie wymagania nawet wobec własnego męża, który notorycznie znęca się nad ciężarną żoną, a po chwili nadrabia chwile słabości pocałunkami i czułymi frazesami. Nawet sąsiedzi nie pozostają w pełni normalni – Meksykanka ‘z góry’ ma zwyczaj rzucania talerzami i śpiewania ponurych ballad w języku hiszpańskim. Nie sposób odgadnąć, czy przyczyną tych wszystkich skłonności pozostaje nuda, brak perspektyw i osobiste kompleksy czy (jak w przypadku Blanche) wrodzona słabość wobec mężczyzn. W tym szaleństwie jest jednak metoda – przynajmniej dla głównej bohaterki – metoda na szczęście, choćby ulotne czy urojone. Ta barwna i niepokojąca postać, docenia detale życia, które pozostają nieistniejącym tłem codzienności pozostałych bohaterów.

Oklaskami powinniśmy nagrodzić samego reżysera za oprawę scenograficzną, wpisującą się w klimat smutnego związku państwa Kowalskich (wysłużone przyczepy kempingowe będące iluzją piętrowej kamienicy) oraz autorkę kostiumów, dzięki którym postać Blanche była rzeczywistym odzwierciedleniem ekscentrycznej damy. Ciekawym dopełnieniem przedsięwzięcia były filmowe kadry – inicjujące i finalizujące całość spektaklu. Pozostaje już tylko zaprosić na podróż śladami tajemniczej i zafascynowanej własną cielesnością towarzyszki Blanche.



Justyna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
14 października 2009