O nimfach i pasterzach
Ponieważ niewiele wiemy na temat tego, jak wyglądał pierwotny zamysł sceniczny tego nietypowego utworu Jerzego Fryderyka Haendla, reżyser „Acisa i Galatei" otrzymuje do dyspozycji rzadko spotykaną swobodę i ogromne pole do popisu twórczej inwencji, bez posądzeń o obrazoburczość i brak szacunku do oryginału.W debiutującej 16 marca produkcji Polskiej Opery Królewskie, szansę na zmierzenie się z tą wolnością otrzymała Natalia Kozłowska – i mogła wykorzystać ją znacznie lepiej. Estetyka jej inscenizacji może przywodzić na myśl anglojęzyczne, wieczorynkowe programy edukacyjne dla dzieci: arkadyjscy pasterze stają się w niej kolorowymi pacynkami, pląsającymi wśród pstrokatych, kartonowych atrap drzew i krzewów.
Nadaje to produkcji wymiar farsy, szczególnie uderzający w finałowej scenie pierwszego aktu, „Happy We", w tym wydaniu wręcz jasełkowej. Czytając zawarte w książeczce programowej słowo od reżyserki, gdzie dominują poważne refleksje, trudno nie odnieść wrażenia, że efekt ten był niezupełnie zamierzony. Interesującym elementem inscenizacji była finałowa scena przemiany Acisa w strumień: to kolejny spektakl Polskiej Opery Królewskiej, gdzie kreatywne efekty świetlne pomagają ukazać przekonująco elementy akcji trudne do oddania przy pomocy tradycyjnych środków.
Z kolei najbardziej rażącym mankamentem całości jest nieudana, lekko wulgarna próba oddania erotycznej namiętności pomiędzy postaciami. Natalia Kozłowska zdaje się należeć do licznego grona reżyserów operowych, którzy nie potrafią oddać zmysłowości inaczej, niż zmuszając postaci męskie do przesadnego obmacywania sopranistki przez znakomitą większość trwania ich scenicznych interakcji.
Tenor Jacek Szponarski wypadł w stosunkowo nisko napisanej, barokowej roli znacznie lepiej, niż w swoich dotychczasowych kreacjach ról Mozarta. Pod względem sztuki wokalnej trudno mu coś zarzucić, choć jako aktor wypadł nieco słabo, prezentując rażąco wyuczone ruchy i gesty pozbawione naturalności, której nie brakowało z kolei towarzyszącej mu w roli nimfy Dorocie Szczepańskiej.
Aktorstwo w tak idiomatycznym gatunku, jak barokowa opera pastoralna nie należy do najłatwiejszych, dlatego to jej należy się najwięcej uznania za połączenie wspaniałego występu wokalnego z przekonującą prezencją na scenie. Jedynym członkiem nielicznej obsady tej opery, który mógłby konkurować z nią o tytuł gwiazdy premierowego przedstawienia, jest bas, Mikołaj Bońkowski.
Choć koncepcję postaci Polifema w inscenizacji Natalii Kozłowskiej trudno określić inaczej, niż jako wprost głupawą, jego charyzma i doskonale pasujący do roli okrutnego, brutalnego cyklopa żelazny bas zagwarantowały mu najintensywniejszą owację publiczności tego wieczoru, w pełni zasłużoną.
„Acisa i Galateę" w Starej Oranżerii można oglądać do 19 marca.
Krzysztof Żelichowski
Dziennik Teatralny Warszawa
17 marca 2023