O przemocy w rodzinie

Po raz kolejny teatr zabiera głos w publicznej debacie o przemocy w rodzinie, opowiadając tragiczną historię nieszczęśliwego dziecka. Aktualny temat, ciekawe rozwiązania sceniczne, rewelacyjne aktorstwo. Czegoś jednak w tej inscenizacji zabrakło.

„Stój! Nie ruszaj się!” wpisuje się doskonale w modny nurt poruszania społecznych tematów na deskach teatrów. Rodzinne brudy prał wcześniej Łukasz Witt-Michałowski, Grzegorz Chrapkiewicz i paru innych, którzy pokazali rodzinę jako mikrokosmos patologii. Tym razem kwestię miejsca dziecka w rodzinie podjął Bogusław Kierc (aktor i reżyser, odznaczony 22 marca 2010 roku Srebrnym Medalem Gloria Artis nadanym przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Jego „Stój! Nie ruszaj się!” ukazuje historię chłopca, który dla swoich rodziców jest dosłownie i w przenośni mniej ważny niż krzesło. Wyłania się z wazonu (przypominającego próbówkę lub zbiornik z wyimaginowaną formaliną) i staje jako człowiek o niedookreślonej tożsamości – może chłopczyk, może dziewczynka. Jak łatwo zmieniać dziecku płeć społeczną ukazuje scena, w której aktorzy prześcigają się w dowodach na to, że dziecko jest chłopcem lub dziewczynką. Nawet nie trzeba ingerować w wygląd – wystarczy gest, dobór odpowiednich zabawek i z dziecka powstaje a to mały mężczyzna a to młodziutka kobieta. 

Niesamowite wrażenie robi ascetyczna scenografia autorstwa Katarzyny M. Borkowskiej z wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Na scenie widzimy tylko stół, krzesło, wazon, kwiaty ( wszystko w rozmiarach rzeczywistych i takich dostosowanych do wielkości lalek). Z boku sceny stoi fortepian, na którym gra jeden z bohaterów – Demiurg, reżyser, terapeuta?

Pytania się mnożą, a w scenach, w których padają słowa – „Co to za gra?” wśród widowni dają się słyszeć glosy – „No właśnie. O czym to w ogóle jest?”. Trudność w odbiorze niewątpliwie wynika z faktu multiplikacji znaczeń z jednej strony i nakładania się dwóch przestrzeni – świata przedstawionego i zastosowanego motywu tak zwanego teatru w teatrze. Wspomniana wcześniej postać reżysera – stojącego z boku, a jednocześnie prowokującego sceniczne sytuacje, pozwala sądzić, że widz ma do czynienia z planem gry na dwóch płaszczyznach – uczestniczymy w próbie do jakiegoś spektaklu a jednocześnie śledzimy historię opowiadaną w owym próbnym przedstawieniu. Zamazują się jednak granice, co w tym akurat przedsięwzięciu Bogusława Kierca zdecydowanie nie zdało egzaminu. Dodatkowo spektakl traci na wartości sztucznym nagromadzeniem efektów – ascetyzm w zakresie scenografii kontrastuje tu z masą zupełnie niepotrzebnych chwytów. Mnożą się znaczenia, co bardzo ogranicza przekaz. Zabrakło w tym spektaklu zasady, że mniej znaczy więcej i nie potrzeba atakować widza rozmaitymi bodźcami, by zaspokoić jego ciekawość.

Najnowszy spektakl Banialuki jest próbą wyobraźni – na ile jest ona elastyczna i tym samym podatna na reżyserskie chwyty. Mam wrażenie, że oprócz aktorstwa na bardzo wysokim poziomie (Małgorzata Bulska, Katarzyna Pohl, Konrad Igniatowski i Piotr Tomaszewski), świetnej scenografii i rewelacyjnie dopracowanych niektórych motywów (między innymi wspomnianej wcześniej sytuacji z dookreślaniem płci dziecka czy ciągłe igranie z kontrowersyjnym zestawieniem dziecko-krzesło), przedstawieniu zabrakło niestety spójności i konsekwencji. Nawet próba spojenia całości tańcem bohaterów niczego nie dopowiada. Zabrakło kropki nad „i”. Pozostał niedosyt.



Anna Hazuka
Dziennik Teatralny Bielsko-Biała
30 marca 2010