O przyjaźni chłopca ze słoniem

Lubelski Teatr Andersena postanowił przenieść na scenę historię chłopca, który nie mógł urosnąć i słonia rosnącego ponad miarę. W efekcie oglądamy barwny spektakl w nietypowej komiksowej konwencji, w którym obok aktorów w groteskowych maskach występują lalki. Dla młodszych widzów przedstawienie ,,Proszę słonia" to spełnienie marzeń o ożywieniu ukochanej zabawki, dla starszych powrót do dzieciństwa i lekkie rozczarowanie złagodzeniem opowiadanej historii.

Spektakl ,,Proszę słonia" na podstawie bajki Ludwika Jerzego Kerna zaczyna się sceną jak z amerykańskiej kreskówki. Wśród lalek przypominających mapety pojawia się aktorka przebrana w pomarańczowy płaszczyk z ogromnym telefonem komórkowym. Za sprawą szybkiej zmiany scenografii podobnej do książki (odwracając kolejne strony jesteśmy w innych pomieszczeniach), przenosimy się do domu Pinia (Kacper Kubiec), kilkuletniego chłopca, który bardzo wolno rośnie. Rodzice zmartwieni tym faktem codziennie podają mu garść witamin. Chłopiec chowa pastylki w trąbie porcelanowego słonia Dominika. W efekcie zamiast wielkiego syna rodzice stają się posiadaczami wielkiego słonia, który z każdym dniem coraz bardziej wypełnia ich dom.

Rozwój Dominika do złudzenia przypomina etapy dorastania dziecka. Słoń, wsłuchując się w otoczenie uczy się mówić, zadaje mnóstwo pytań, jest trochę naiwny, ale jednocześnie uroczy. Mrówka Fumcia daje mu też pierwsze lekcje chodzenia (biorąc pod uwagę dowcipy ze słoniem i mrówką w roli głównej, sceny te są nawet zabawne). To wszystko sprawia, że Dominik staje się sławny na całą okolicę.

W odróżnieniu od książki Kerna, przedstawienie pokazuje nowoczesną wizję rodziny. Mama Pinia (Roma Drozdówna) chce być ,,fit", więc biega po scenie z żółtą szarfą i wykonuje coraz to trudniejsze ćwiczenia gimnastyczne. Ojciec (Bartosz Siwek) z laptopem (nadgryzione jabłko, symbol amerykańskiej firmy komputerowej, zastąpiła tutaj gruszka) na kolanach żyje w cybernetycznej rzeczywistości. Do końca nie wiemy, czy te szalone, nieco zwariowane postaci rzeczywiście troszczą się o syna, czy są raczej antywzorem rodzicielskich zachowań. Niecodzienny wygląd aktorów: charakterystyczne nieco groteskowe twarze z długimi włosami i kolorowe ubrania, sprawiają, że czujemy się jakbyśmy oglądali komiks lub kreskówkę.

W ,,Proszę słonia" reżyser spektaklu Arkadiusz Klucznik korzysta z dwóch technik: kukiełkowej oraz maski groteskowej. To wymusza u aktorów specyficzny typ grania. Wszystkie gesty i ruchy są bardziej wyraziste, nieco surrealistyczne. Tylko Pinio nie ma groteskowej maski, tak jakby pokazywał, że jest normalny, nie potrzebuje cudownych witamin. To rzeczywistość wokół niego przedstawiona w krzywym zwierciadle amerykańskich komiksów, szaleje. Wszystkie postaci, które nie zajmowały istotnej roli w fabule, były z kolei odgrywane przez lalki.

Reżyser spektaklu zadbał o najmłodszą publiczność i nie pozwolił jej się nudzić. Aktorzy schodzili ze sceny na widownię, ogrywali całą przestrzeń sali. Najwięcej emocji wśród dzieci wywołał jednak strażak i dwóch złodziei, chcących ukraść kość słoniową. Postaci te z ciemnymi maskami na twarzach i piłą w rękach nie wzbudziły ani odrobiny strachu wśród najmłodszej części publiczności. W scenach rozgrywających się na pierwszym planie przestępcy, bardziej komediowi niż straszni w swoich ruchach, byli grani przez aktorów, w pozostałych fragmentach przez lalki. To rozwiązanie wprowadziło różnorodność i zdynamizowało spektakl, a ruch i wszelkie zmiany podczas przedstawień dla dzieci mają szczególne znaczenie. Tym bardziej szkoda, że postać dyrektora zoo została przedstawiona tylko w formie lalki. Groteskowe odegranie przez żywego aktora pana przy tuszy z czerwonym nosem mogło dać doskonały efekt.

I kiedy już wydaje się, że spektakl będzie zwykłą opowieścią o przyjaźni chłopca ze słoniem, na scenę wkracza czarny charakter. Jest nią kobieta-lis, Lady Grejtest (Maria Wąsiel), która chce kupić słonia i mieć go na własność w swojej kolekcji. Oczywiście chwile grozy zostają złagodzone do minimum, jakiegokolwiek dramatyzmu i punktu kulminacyjnego prawie nie odczuwamy. Bajka straciła przez to swoje najciekawsze walory, a historia wyjątkowego słonia stała się przeciętna. Także piosenki (napisane przez Dariusza Czajkowskiego specjalnie na potrzeby przedstawienia) ze względu na sposób wykonania psuły estetykę spektaklu. Trochę zaśpiewane, trochę wyrecytowane nie uwydatniły żartu, który się w nich znajdował. Ten element wyraźnie niedopracowany wydłużał jedynie całe przedstawienie.

Ostatecznie okazało się, że mały przyjaciel jest ,,wygodniejszy" i Dominik w tajemniczy sposób wrócił do dawnych rozmiarów. Spektakl „Proszę słonia" uczy dzieci, że wzrost, czy wygląd nie mają znaczenia, jeśli chodzi o przyjaźń. Ożywienie zabawki jest jednym z najczęstszych marzeń małych dzieci i tutaj spełnia się ono w każdym wymiarze.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Lublin
3 kwietnia 2015
Spektakle
Proszę słonia