O radości...

Sezon teatralny w Collegium Nobilium trwa w pełni. Bilety zarezerwowane z miesięcznym wyprzedzeniem na wszystkie spektakle. Co wieczór tłum widzów ogląda, ocenia, dzieli się wrażeniami i wyrokuje nad przyszłymi karierami młodych adeptów sztuki teatralnej

Rozmowa z reżyserem drugiego przedstawienia dyplomowego wydziału aktorskiego – Jarosławem Gajewskim

RA: Bracia Karamazow opisują historię ojcobójstwa, w którą zamieszani są wszyscy synowie zamordowanego człowieka. Powieść koncentruje się na psychologicznych pobudkach kierujących bohaterami. Roztrząsa odwieczne dylematy ludzkości takie jak istnienie wolnej woli, Boga, zła, miłości, ateizmu. Czy na takie pytania w ogóle można znaleźć odpowiedź?

Jarosław Gajewski: Pyta pan o pytania, które są bez odpowiedzi. Z drugiej strony są to pytania, na które nieustannie trzeba odpowiadać swoim życiem. Powiedziałbym, że są to pytania, które musimy sobie zadawać niezależnie od tego czy spodziewamy się znaleźć na nie odpowiedzi. Te pytania decydują o tym, na ile jesteśmy ludźmi. Jeżeli nie zadajemy sobie tych pytań to jesteśmy jakby mniej ludźmi. Jeżeli mamy odwagę zadawać je sobie i próbować na nie odpowiadać, to jesteśmy bardziej ludźmi. Tak uważam. Cała kultura, w tym wielka sztuka rodzi się z próby odpowiedzi na pytania, na które trudno odpowiedzieć. Ten nasz czyn, wysiłek mierzenia się z tą niemożnością, objawia naszego ducha, rodzi atmosferę, w której ludzie mogą wspólnie oddychać, cenić siebie, swą wspólnotę.

Człowiek ciągle musi wybierać między dobrem a złem, między miłością a poświęceniem miłości względem wyższych celów. Życie Braci Karamazow stawia ich przed ciągłą koniecznością podejmowania decyzji. Kiedy stoi się pod takim przymusem o pomyłkę nie trudno.

Jesteśmy niedoskonali. Głównie się mylimy. Najważniejsza rzecz, to zdawać sobie sprawę z tych pomyłek, próbować je naprawić, wyciągnąć wnioski. Jest taki piękny wiersz ks. Twardowskiego, który dziękuje Bogu za to, że jesteśmy niedoskonali. Poeta twierdzi, że za to Bogu należą się podziękowania. Gdyby wszyscy byli doskonali, nikt by nikogo nie potrzebował. Ta niedoskonałość nas łączy, czy choćby zbliża. Co więcej, chęć pomocy innym – w błędzie, w pomyłce – zbliża nas do samych siebie. Jesteśmy bowiem istotami funkcjonującymi w środku dramatu. Pomyłki stwarzają szansę na nową przestrzeń między ludźmi. Można człowieka, który się pomylił skazać na śmierć i można mu okazać miłość.

W powieści jest kilka wątków autobiograficznych z życia Dostojewskiego. Pracę nad utworem w pewnym momencie przerwała śmierć trzyletniego synka Aloszy ( w powieści to imię nosi najmłodszy z braci Karamazow ). Sam wybór ojcobójstwa jako głównego wątku powieści był inspirowany spotkaniem autora z niejakim Illińskim na Syberii. Człowiek ten jak się później okazało odbył karę za zbrodnię, której nie popełnił. Illiński był pierwowzorem książkowego Dymitra Karamazowa. Czy pan jako reżyser, który ma świadomość, że w fabułę są wpisane prawdziwe wydarzenia, podchodzi do materiału literackiego z innym nastawieniem?

Biografia autora ( jeżeli jest dostępna ) jest bardzo istotnym źródłem inspiracji zarówno do czytania jego dzieła, jak i przetwarzania, co ma miejsce w naszym przypadku. Dostojewski dosyć wcześnie dowiedział się o Illińskim i dosyć długo ta historia czekała na realizację. Śmierć jego synka Aloszy wyzwoliła impuls twórczy. Było zresztą kilka innych okoliczności powstawania tego dzieła, które też nas inspirowały. Jedną z nich był min. wyjazd Dostojewskiego do „kraju lat dziecinnych”, który opisuje we wspomnieniach Anna Dostojewska. Czytamy tam o ogromnym wzruszeniu pisarza. Podsumowując: wątki autobiograficzne były dla nas bardzo istotne i to nie tylko te, które bezpośrednio dotyczą fabuły Braci Karamazow, ale także związane z pierwowzorami postaci.

Przyznam, że już samo zrobienie adaptacji jest wyzwaniem karkołomnym, ponieważ trzeba zrezygnować z kilku wątków, tematów, narracji. Co sprawia największy problem w adaptowaniu Dostojewskiego do warunków scenicznych i możliwości aktorskich bardzo młodych ludzi?

Myślę, że wszystko tu jest kłopotliwe. Wychodziliśmy od możliwości i marzeń samych studentów, od tego kim oni są. Zaczęliśmy tę pracę na drugim roku i wtedy skupiliśmy się na pewnych fragmentach prozy Dostojewskiego, adaptując je na kilkunastominutowe sceny. Pewne osiągnięcia w mierzeniu się z tą prozą, ośmieliły nas do dalszej drogi. Adaptacja rodziła się w oparciu o grupę ludzi, którą znałem dosyć dobrze. W dużym stopniu powstawała dzięki ich pomocy, potrzebom, które zgłaszali by opowiedzieć o postaci. Spektakl powstawał na bezpośrednim styku: aktorzy – tworzywo Dostojewskiego. Wydaje się, że to tworzywo jest bardzo aktorskie, bardzo ,,łatwo palne” w zetknięciu ze zdolnym aktorem. Powstaje tam iskrzenie, z którego wynika teatr. To było coś, co było naszym tropem, za którym szliśmy robiąc adaptację. Nie było naszym celem opowiedzieć Braci Karamazow, ale, po pierwsze: zmierzyć się po ludzku z paroma pytaniami, na które nie ma odpowiedzi; po drugie: sprawdzić stan swoich instrumentów aktorskich, przy pomocy tworzywa bardzo wymagającego, a jednocześnie świetnie testującego instrument aktorski. Mamy takie mało skromne przekonanie, że coś nam z tego wyszło. Mamy satysfakcję. Na parę ważnych tematów zwróciliśmy uwagę , na kilka pytań poważnie próbowaliśmy odpowiedzieć, całą swoją istotą, teatrem, który robimy, niezależnie od rozmów jakie towarzyszyły nam na próbach.

Korzystał pan z przekładu Aleksandra Wata z 1928. Adam Pomorski przełożył na język polski Braci Karamazow w 2004 roku. Co zadecydowało, że postanowił pan skorzystać ze starszego przekładu.

Przede wszystkim to, że dwa lata temu pracowaliśmy na przekładzie Aleksandra Wata. Wcześniej zaś wybrałem Wata, bo byłem już przyzwyczajony do tego tłumaczenia. Przekład Adama Pomorskiego znam. U Wata może bardziej odpowiada mi rytm ( choć w obu przypadkach jest on podobny ). Wydaje mi się, że z Watem po prostu jestem bardziej oswojony, nie znajduję lepszego usprawiedliwienia. Owszem, tę kwestię rozważaliśmy i studenci proponowali Pomorskiego. Ważyliśmy te tłumaczenia i sprawa nie była tak prosta jak to dzisiaj wygląda. Nie było to do końca pewne, ale w końcu wybraliśmy Wata.

Na scenie panuje pozorny chaos, który mnie jako widza na początku przedstawienie dekoncentrował. Oprócz tego mamy kilka planów akcji. Przedstawienie wymaga skupienia, pokonania bariery własnego zmęczenia. To duże wymagania?

Wobec widzów? Tak!

Jestem typem, który podsłuchuje uwagi widzów podczas antraktu. Irytowało mnie to, że skarżyli się, że spektakl jest za długi. Moim zdaniem to i tak są Bracia Karamazow w pigułce, po wielu skreśleniach i kompromisach. Nie da się zrobić logicznego przebiegu akcji w półtorej godziny.

Nie było naszą główną ambicją, jeszcze raz to podkreślam, opowiedzieć, fabułę braci. Skupiamy się na kilku tematach i żadnego z nich nie przedstawiamy w całości. Chodzi nam głównie o postaci, które spotykają się ze sobą, o materiał dla aktorów, którzy spróbują się zmierzyć z tymi postaciami i w imieniu tych postaci poruszyć pewne sprawy. Poza tym ufam widowni. Wiem, że długość spektaklu jest ryzykowna jak na warunki studenckie. Niemniej śmiałość i odwaga, które nam towarzyszyły przy tej decyzji, miały swój fundament w głębokim przekonaniu, że mamy coś do powiedzenia, do zaproponowania widzom. Oprócz ludzi, którzy narzekają na długość spektaklu, są ludzie, którym odpowiada ten format – długość i rytm przedstawienia. Sadzę, że jest ich większość.

Czy dzisiejszy widz przyzwyczajony do szybkiego podawania informacji, skrótu myślowego, internetu, który zastępuje myślenie, jest w stanie usiedzieć 3 godziny by zadać sobie pytania, na które odpowiedzi nie są łatwe, jednoznaczne…

Widz nie jest przyzwyczajony do szybkich odpowiedzi. A w każdym razie nie na pytania, które stawia Dostojewski. Internet, telewizja, newsy, tabloidy to są rzeczy, które wcale nie należą do zespołu istotnych przyzwyczajeń człowieka. Owszem, to są konieczności, które my musimy znosić na tym etapie naszego funkcjonowania w społeczeństwie, w tej cywilizacji. Myślę, że o wiele większym przyzwyczajeniem, człowieka jest zatrzymać się, rozważyć parę spraw. Sokrates mówił: Poznaj samego siebie. Żeby samego siebie poznać trzeba się zatrzymać, rozważyć to, co mi przychodzi do głowy, czego pragnę, co jest moim marzeniem, poobserwować co jest dookoła. O wiele bardziej jesteśmy sobą właśnie wtedy, kiedy się zatrzymujemy, niż kiedy w pędzie łapiemy „odpowiedzi” z internetu. Myślę, że jest to doświadczenie powszechne: zatrzymanie się, wyciszenie, skupienie, stawienie sobie wymagań co do dłuższego oddechu intelektualnego, nastroju intelektualnego, którego wymaga proces intelektualny… Są to rzeczy, do których jesteśmy paradoksalnie bardziej przyzwyczajeni, które bardziej pomagają nam poznawać siebie.

Wyznam panu, że jak dla mnie to Dostojewski jest przede wszystkim do czytania. Czytam. Odkładam na jakiś czas. Wracam do wybranego wątku. Czytam, czytam przeżuwam słowa. Znów odkładam. Morduję się z nim, ale coś mnie ciągnie żeby wrócić w ten ponury klimat.

Też uważam, że Dostojewski jest przede wszystkim do czytania. Jednak proszę zwrócić uwagę, że jest ta proza niesłychanie teatralna. Oprócz bardzo interesujących wypowiedzi postaci, są przeciekawe didaskalia. Proza ta jest plastyczna i jest znakomitym materiałem dla teatru. Teatr nie jest w stanie zrobić Dostojewskiemu krzywdy. Odwrotnie – Dostojewski zawsze robi teatrowi bardzo dobrze. Jak pan wie, on bardzo chciał być pisarzem teatralnym, popełnił jakieś dramaty, które nie odniosły żadnego sukcesu na scenie. Miłość i pasja teatralna jest wyczuwalna w jego prozie. Powiedziałbym, że jest tam szczególny teatr, oryginalny, rozpoznawalny, pełen humoru, dramatycznych napięć, czasami tragedii i co najważniejsze jest to teatr spraw głęboko międzyludzkich, wynikający z najwyższych duchowych napięć człowieka.

Oda do radości, która pojawia się dwukrotnie w przedstawieniu, jest zapowiedzią, obietnicą, nadzieją, że kiedyś, gdzieś wszyscy będziemy równi?

Nie. To byłoby uproszczenie… Oda do radości jest esencją naszego przedstawienia. To jest przedstawienie o radości. Ten utwór pojawia się na stronach prozy Dostojewskiego, właśnie dlatego żeby zasygnalizować radość jako główny temat. Radość, która jest dla człowieka podstawową potrzebą, a zarazem radość, która wiedzie człowieka na manowce rozpaczy, jest głównym dążeniem człowieka, a czasami przyczyną jego upadku. Pragnienie radości jest przyczyną rozpaczy, bólu, jest jednym ze źródeł naszego dramatu. Tak bywa. Na tym polega nasz bardzo złożony los. Oda do radości i jej bardzo mocne miejsce w przedstawieniu próbuje odpowiedzieć na motto, którym Dostojewski opatrzył swoją powieść, motto wzięte ze Św. Jana: Zaprawdę powiadam wam, jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostanie, a jeżeli obumrze, obfity owoc przynosi. Nasze przedstawienie jest o obumieraniu ziarna, które przynosi obfity owoc. To obumieranie jest procesem wielce radosnym.

Już dwukrotnie zmierzył się Pan z Dostojewskim w Akademii Teatralnej. Czy po Biesach i Braciach Karamazow będzie kolejna odsłona Dostojewskiego ze studentami wydziału aktorskiego?

Chciałbym, ale nie wiem czy będzie mi to dane. Zrobiłem dwa spektakle dyplomowe oparte o Dostojewskiego. Niemniej nad prozą pracowałem częściej podczas zajęć na niższych latach. Uważam to za znakomity materiał dla treningu aktorskiego. W jakiś sposób praca nad tworzywem Dostojewskiego, Shakespeare’a, Czechowa, nobilituje aktorski instrument. Instrument aktorski, który już zagrał Dostojewskiego, to już jest inny instrument niż przed Dostojewskim. Instrument, który zagrał Dostojewskiego nie będzie chciał zagrać byle chłamu… przynajmniej nie przyjdzie mu to bardzo łatwo. Będzie rozróżniał chłam od tworzywa cennego. Dlatego bardzo mi zależy, żeby Dostojewski był obecny w procesie kształcenia aktorów w Akademii Teatralnej.

Dziękuję za rozmowę.



Ryszard Abraham
Teatrakcje
4 kwietnia 2011
Spektakle
Bracia Karamazow