O spektaklu..
Na XXXII Warszawskich Spotkaniach Teatralnych Bałtycki Teatr Dramatyczny z Koszalina zaprezentował spektakl w reżyserii Weroniki Szczawińskiej "Jak być kochanką", będący opowieścią o miłości i braku własnego miejsca w historii. Opowieść o odwiecznym szukaniu odpowiedzi "jak być kochaną", jakby samo "jak być" nie było wystarczająco ważne. Odważne rozbrajanie schematów, byśmy mogli wychodzić drzwiami, zamiast skakać przez okno.Super! Spektakl skonstruowany precyzyjnie i precyzyjnie wykonany, rytm, ruch, dźwięk, wielka przyjemność zmysłowa, bohaterowie rozbici na piątkę aktorów, którzy współdziałają ze sobą, jakby stanowili jeden organizm. Spektakl trwa niewiele ponad godzinę, gra w nim tylko pięć osób, dwie kobiety, trzech mężczyzn, a dzieje się tyle, jakbyśmy razem z nimi przeszli wojnę i jeszcze doświadczenie to poddali obróbce.
Czy można ten spektakl oglądać, nie znając podstawy, z której wyrósł, opowiadania Brandysa "Jak być kochaną" i filmu Hasa pod tym samym tytułem? Pewnie można, choć bez tej radości rozpoznania w rozsypanych fragmentach znanych zdarzeń, bez tego efektu "Aha!", bez mikroolśnień, które pozwalają czuć się wtajemniczoną. Ale i tak pewnie widać to, co najważniejsze. Znów chodzi o Polskę i naszą heroiczną mitologię wojenną, w której bohater jest bohaterski, kulom się nie kłania i hajda na wroga, wpakowałem mu kulę i zamknąłem za sobą drzwi, a nad głową latały meserszmity. W tej historii nie mieszczą się indywidualne losy, nie mieszczą się ludzkie doświadczenia, o których jest ta opowieść. Opowieść poszarpana, rwie się, co jakiś czas wpada w koleiny wspólnej narracji, która wcale nie jest wspólna, już bardziej niczyja, wyklucza tych, którzy do niej nie pasują, wyklucza także mężczyzn, ale przede wszystkim kobiety.
Przywołanie perspektywy kobiecej, tworzenie miejsca w historii dla kobiecej narracji, uznanie kobiecego bohaterstwa, które wykracza poza obowiązujące schematy, jest dla mnie w tym spektaklu najważniejsze; porusza, każe walczyć o własną tożsamość, co nie jest proste, bo od kobiet od wieków oczekuje się poświęcenia, proszę, dla ciebie jest ten kawałek przy kości, odejmę sobie od ust, zrobię dla ciebie więcej niż jakakolwiek inna kobieta, to kochają nasi słuchacze, a nie jakieś mówienie własnym głosem. Kobiece poświęcenie to rezygnacja z siebie, z własnej tożsamości. A tu proszę! Głos Ofelii/Felicji jest słyszalny, a jej poświecenie dla miłości okazuje się nie być czymś, co się opłaca. Nie opłaca się jej ani jemu, który przeżył lata ukryty w szparze między tapczanem a ścianą, gdy ją gwałcili Niemcy, a on nawet nie umiał jej pokochać. Czy warto ratować kogoś, kto wcale nie chce być uratowany?
To wszystko jakoś układa się w całość, tyle że inną niż ta, do której przywykliśmy. Wspaniałe czerpanie z filmu Hasa, a jednocześnie rozłożenie tej historii na kawałki, konfrontowanie z obowiązującą mitologią.
Opowieść o miłości i braku własnego miejsca w historii. Opowieść o odwiecznym szukaniu odpowiedzi "jak być kochaną", jakby samo "jak być" nie było wystarczająco ważne. Odważne rozbrajanie schematów, byśmy mogli wychodzić drzwiami, zamiast skakać przez okno.
Hanna Samson
blogu samson.blox.pl
27 marca 2012