O spektaklu...

"Joanna Szalona; Królowa" w reż. Wiktora Rubina z Teatru im. Żeromskiego w Kielcach na XXXII Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Dramatopisarstwo Jolanty Janiczak wypływa wprost z doświadczeń sztuki, która doszła do kresu. Można wykazywać, że utwory autorki nie różnią się wiele od innych wydawanych współczesnych dramatów. A jednak przegadane niejednokrotnie sztuki mają spójną, jasną fabułę. Co więcej, sprawdzają się na scenie, co udowadnia raz po raz Wiktor Rubin. Reżyser po raz kolejny umieszcza akcję inscenizowanego tekstu na istnym śmietniku kultury.

Bo nie tylko dialogi i monologi są utkane z postmodernistycznych wpływów. Cube Mirka Kaczmarka okryto od środka warstwą izolacyjną, jaką otula się watę szklaną. Srebrną barwę zamazano pozłacaną, stąd wrażenie bogactwa stworzonej przestrzeni. Do złota jednak temu daleko. Dlatego też ten świat jest wtórny, sztuczny, oparty na złudzeniu realności. Twórcy nawet nie próbują stwarzać fikcji scenicznej, choć postacie akcentują własną tożsamość. Podkreślają ten zabieg portrety autentycznych sylwetek historycznych, zawieszone na ścianie. Dwie rozkładane drabiny podtrzymują deskę, na której ustawiono makietę Krzywej Wieży w Pizie. Ten groteskowy w gruncie rzeczy pomnik pokazuje ,,złamane" piękno. Renesansowo-klasycystyczne zamiłowanie do estetyki antycznej znalazło przecież w tym budynku wyraz absurdu. Bo gdzie w nim harmonia? Figurki małych Murzynów wprowadzają kontekst nie-hiszpańskich poddanych Ferdynanda (Dawid Żłobiński).

Królewska para - Ferdynand i Izabela (Joanna Kasperek) - lekceważy córkę. Władca jest wyraźnie zależny od swojej małżonki. Słucha jej bezkrytycznie, na jej polecenie przemieszcza się ,,przez" scenografię. W ścianach ukryte są ruchome otwory, jedno z nich przypomina wejście dla psa. Gdy król przemawia, ekscytuje się i ślini. Jego relacja z Joanną (Agnieszka Kwietniewska) jest seksualnie niedwuznaczna. Córka brzydzi się ojcem. Nie wiadomo w końcu, czy wygrywa biologiczny pociąg, czy ,,Szalona" ulega władzy. Rodzic z dzieckiem siadają na swoich twarzach. Kładą na nie białą kryzę. Urofilia? Seks oralny? To nieważne, scena nawet nie szokuje. Rubin świadomie neutralizuje takie sceny, wskazując że są one ogranymi schematami. Ta analityczna świadomość ratuje notabene spektakl, inspirujący się bez ograniczeń poetyką kiczu. Ferdynand nosi białą koszulę, spod której wyziera folia. Jest rzeźnikiem, który swoje seksualne ofiary pożera niczym zwierzę, którym w istocie jest. Zarazem okazuje się ciapą, co uwydatnia grana na jednej nucie rola Żłobińskiego.

Królowa Izabela to dyktatorka, przez większość czasu stojąca w krynolinie. Manipulatorka, która po śmierci powraca jako widmo z karabinem w ręku. Kasperek udaje się stworzyć kreację kobiety pewnej siebie. Tylko że aktorka chyba nie bardzo wie, co z Izą można by jeszcze zrobić. Joanna ubrana jest w sukienkę sklejoną z taśm z napisem ,,Caution". Specyfika tego kostiumu wynika z tego, że Kwietniewska musi cały czas się poprawiać. Po to, by nie odsłonić części intymnych. To potęguje istotną cechę charakteru. Dziewczyna jest niedostępna dla nikogo. Jej niepewność własnej osobowości może wynikać z braku świadomości swojej seksualności. Pojmuje doświadczenia erotyczne bardzo kliszowo. Nieudanie wykorzystuje ciało do gierek politycznych. Jej przydomek zdaje się być urobiony właśnie od tej nieokreśloności. A może od zdrowej chęci ochrony intymności? Kwietniewska podobnie jak pozostali aktorzy nadużywa ekspresji, ale wyróżnia się dzięki nadaniu swojej postaci tonu cielesnego wyciszenia. To bardzo subtelny i godny pochwały element tej roli. Joanna pyta kilkakrotnie: ,,Ktoś się ze mną utożsamia?". W postmodernistycznej przestrzeni takie pytanie brzmi z antyczną niemal powagą.

Swojej intymności nie wstydzi się w żaden sposób Filip (Tomasz Nosiński). Z całą hipokryzją pisze sobie na gołym brzuchu słowa: ,,Teren prywatny". Poza bielizną i kryzą nie ma jednak na sobie nic. Związek z królewską córką Joanną to dla niego wyłącznie droga na tron. Spełnianie małżeńskich obowiązków przedstawia zabawa lalkami. Filip z żoną symulują stosunek seksualny. Gdy ma dojść do prawdziwego zbliżenia, mąż odsuwa od siebie kobietę. Nie prezentuje mu się ona w sposób pociągający. Zadowala się pornogazetkami. Na mocy układu z Ferdynandem zamyka Joannę w więzieniu. Ta niewola ma raczej charakter kulturowego szantażu. Kwietniewska wrzeszczy, gdy dookoła latają winogrona. Bachanalia? Syndrom współczesnej kultury, która wprost KAŻE się bawić, cieszyć? Cielesność Filipa zostaje ośmieszona, gdy umiera. Pokrywa twarz grubą warstwą pudru, zaś ciało namaszcza olejem. Chce być w chwili zgonu piękny i młody, choć wypada to raczej żałośnie. Nuci ,,I must to go to heaven", a potem wzniosłą pieśń ,,Requiem". Nawet jako trup zachowuje się jak tchórz.

Joanna czuwa przy zmarłym ciele męża. Co ważne, jej poświęcenie jest FIZYCZNE. Splata nogi i leżąc do dołu, unosi nagle tułów. Sprawia to wyraźny ból aktorce. Ucieczki od biologiczności nie ma. Spektakl Rubina może być krytyką materializmu w kulturze, ale stwierdza przy tym, że to jej trwały i niezmienny element. Śmierć okazuje się polem całkowicie niedostępnym dla pogrążonych w rozpuście ludzi. Ci, którzy już nie żyją, są bowiem oklejani wspominaną taśmą z ,,Caution". Joanny nie obchodzi rządzenie. Oznacza ono tutaj wystawianie siebie, swojego ciała na widok publiczny. Mechanizmy kulturowe nie są mniej litościwe niż te panujące w polityce i historii. Względność czasu obrazuje się przez zaklejanie portretów i zamazywanie ścian szarą farbą. Wróćmy do sceny z lalkami. Przedstawia ona seksualność dziecka, jaką wyzwoliła rewolucja hipisowska i bezmyślny libertynizm. W gruncie rzeczy kukiełka niemowlaka mówi wiele o względności wartości ciała. Mimo prymatu tego ostatniego we współczesnej kulturze nadal podlega ono różnorakim wpływom - przemijaniu, trendom (!).

Nie mogę znaleźć uzasadnienia dla wprowadzenia postaci Murzyna (Edward Janaszek). Chodzi o syndrom kolonialny? Niezabliźniony konflikt ras? Figura ,,czarnego" spełnia tutaj rolę dopełniającą, jak kolejny odpadek z europejskiego śmietnika. Narrację prowadzi Suchy Fakt (Maciej Pesta). Wymienia fakty historyczne, porządkuje historię. Ubrany w rozciągliwą, wełnianą tunikę wije się i pręży, odsłania ciało, by po chwili je zakryć całkowicie. Chowa się wtedy w kostiumie jak w kokonie. Rubin znowu mówi nam o względności opowiadania z perspektywy jednostki. Stawia ją obok relatywności czasu i ciała. Wolność (Dagna Dywicka) jest ubrana w futro i łachy. Stanowi ona fantazmat seksualności. Eksponuje pośladki, ma uszy elfa. To wolność libertyńska, biologiczna, która straciła swój żar. Mówi swoje partie beznamiętnie, do mikrofonu przytwierdzonego przy policzku. Wdaje się w dialogi z postaciami, na początku spektaklu wymienia kolejne, nic nie znaczące daty. Wolność jest tym, co przestało już uwodzić. Co straciło swój powab przez złamanie wszelkich granic. Zostaje wolnoamerykanka, nędzne popłuczyny po idealistycznych wzlotach.

Dlatego musi wygrać Karol (Wojciech Niemczyk). Brawurowa rola pokazuje nam obżartucha, który na początku siedzi tylko przy stole i je kolejne jabłka. Zakrywa całe ciało, ale chwali się swoim pokaźnym brzuszkiem. Cyniczny obserwator wydarzeń na scenie, wkracza jako protagonista w odpowiednim dla niego momencie. Jest po prostu obleśny, choć potrafi to wykorzystać. Upokarza wszystkich, włącznie z widzami. Nasycenie kulturą będzie ostatnim etapem zaniku ,,człowieka w człowieku". Pod tym względem spektakl przypomina Witkacego. Niemczyk odwraca krynolinę do góry nogami, kładąc ją sobie na kark. To stanowi o jego wielkości. W tle pojawia się wcześniej napis: ,,PEOPLE LIKE YOU NEED TO FUCK PEOPLE LIKE ME". Krótkie projekcje filmowe pokazują postać w białym kombinezonie, która porusza się po lasach i pomostach. Wyzwolenie seksualne wiąże się paradoksalnie z odcięciem od natury. Bezmyślna gra seksem w polityce i człowieczeństwie doprowadziła do wynaturzeń i uprzedmiotowienia.

Przedstawienie ma świetną dynamikę. Z założenia zdystansowane kreacje aktorskie są niestety, poza Kwietniewską i Niemczykiem, mało rozwinięte. Doskonale czują komizm, gorzej gdy idzie o pogłębienie postaci, które tak usilnie domagają się uznania własnej tożsamości. Sam Rubin wyważa otwarte drzwi. Krytykuje postmodernizm za pomocą jego własnych narzędzi. Rzecz w tym, że ta negacja jest oparta na bardzo indywidualnej wizji artystycznej. Staje się ona dzięki temu przekonywająca. ,,Joanna" to przedstawienie niewykorzystujące do końca swojego potencjału. Ograne chwyty sąsiadują z wyrazistością konwencji. Warto się jednak zapoznać z kieleckim spektaklem. Chociażby ze względu na odwagę reżysera, który z twórcy epatującego seksualnością, okazuje się konserwatystą.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
30 marca 2012