Obnażony

„Frankenstein" to spektakl, dla którego inspiracją stała się powieść Marry Shelley o tym samym tytule. Każdy z pewnością kojarzy historię potwora i jego stwórcy, chociaż z czasem została ona w pamięci zbiorowej nieco zniekształcona. Najczęstszym uproszczeniem jest nazywanie monstrum nazwiskiem jego stwórcy, Wiktora Frankensteina.

Twórcy spektaklu zdecydowali się wziąć na warsztat niejako przyczynę tego ujednolicenia i zadać pytanie o spójność i wielowarstwowość ludzkiej tożsamości.

Zacząć warto może od tego co w teatrze tańca najważniejsze – od choreografii. Tomek Ciesielski, reżyser i główny choreograf, naprawdę dał z siebie wszystko. Dzięki niemu oraz oczywiście całej piątce wykonawców – Marysi Bijak, Agnieszce Borkowskiej, Wojciechowi Łabie, Wojciechowi Furman oraz Ani Banasik – całość wypadła niezwykle subtelnie, nienachalnie, a przy tym intrygująco i wymownie. Spektakl pod tym względem jest bardzo udaną ucztą wizualną – to co ma być płynne i plastyczne jest w tym doskonałe, to co ma być bardziej toporne jest takie bez najmniejszej sztuczności. To ogromny grupowy sukces tancerzy i choreografa.

Pod innymi względami warstwa wizualna spektaklu jest dość uboga, ale w rzeczywistości nie jest to zupełnie wada. Przeciwnie – taki zabieg pozwala w pełni skupić się na tańcu i zagłębić w niego. Na docenienie z całą pewnością zasługują kostiumy, które chociaż minimalistyczne wiele do sztuki wniosły. Długie, powłóczyste szaty i maski gazowe – oba te elementy służą do maskowania i ukrywania – zasłaniają nas przed światem, ale też przed nami samymi.

Spektakle taneczne nie są najłatwiejsze w odbiorze – wymagają wielkiej i specyficznej wrażliwości na tego typu medium. „Frankenstein" składa się w przeważającej większości z emocji, dlatego na pewno odradzam tę sztukę tym, którzy nie są wrażliwi na uczucia wyrażane po przez taniec. Wszyscy pozostali, dzięki szerokiej i uniwersalnej problematyce, mają duże szanse na odnalezienie w spektaklu przestrzeni dla siebie. Czasem będzie to jedna myśl, czasem całe koleje przemyśleń.

Bardzo ciekawym doświadczeniem było dla mnie tak szeroko otwarte pole interpretacyjne. Sztuka właściwie niczego nam nie narzuca, a każdy może zobaczyć na scenie, przynajmniej do pewnego stopnia, odbicie siebie samego – swoich lęków czy refleksji. Osoba, która nie zna tytułu mogłaby zobaczyć naprawdę wszystko. Oczywiście tytuł narzuca nam pewną, chociaż wciąż szeroką, kategorię myślenia.

Wiemy, że rzecz tyczyć się będzie ludzkiej natur czy psychiki, ale cała reszta zależy od nas, od tego co już w sobie mamy. I to właśnie jest we „Frankensteinie" najpiękniejsze.



Paulina Kabzińska
Dziennik Teatralny Łódź
25 października 2022
Spektakle
Frankenstein