Obraz mroczny w zgasłych kolorach

Scena przypomina wczesne obrazy mistrza światłocienia van Gogha. Światła dobywają i mieszają w szarawym dymie ciemne brązy, zielenie i czerwienie. Z nich wyłaniają się sylwetki aktorów i części scenografii. Oglądamy dawną Odessę wzruszeni piosenkami, poruszeni urodą ludzi i obyczajów. Ale też czymś zaniepokojeni.

Plakat zapowiadający „Zmierzch - świtem" nie ma w sobie nostalgii za barwnym światem dawnej Odessy. Dwaj czekiści odwróceni twarzami strzelają do siebie z rewolwerów. Jeden skierowany w tył głowy drugi lufą umieszczony w ustach dowodzą, że to nie honorowy pojedynek. Szarozielone mundury kontrastują z czerwonymi gwiazdami na czapkach i pociskiem przechodzącym przez czaszkę.

Na scenie oglądamy urokliwy fresk Szurmieja (libretto, reżyseria, inscenizacja i choreografia). Oglądając mimo jego urody mamy w sobie gorzkawą refleksję, że coś nam na oczach ginie. Może po to właśnie zanurzamy się w zbrodniczym czasie zanikania dawnych wartości i zastępowania nowymi byśmy zwrócili na to uwagę? Też żyjemy w chwilach rozstawiania się z wartościami, które zastępują nowe. „Zmierzch" tamtych, staje się „świtem" nowych. Czyżby Odessa i ten świat ponad czasem były pretekstem do istotnej refleksji o naszym świecie?

Na scenie w zaułkach Mołdawanki, dzielnicy złodziei i morderców, kanciarzy i łatwych dziewczyn w dawnej Odessie „leje się krew". Życie uliczne, w winiarniach i kabaretach toczy się tu na tle krwawych porachunków. Barwne postacie i łatwo przyswajalne piosenki przywołują klimaty Odessy, która za chwilę będzie starta butem czerwonej rewolucji. Konstatujemy wbrew sobie, że to co płynie ze sceny, jest nam dziwnie bliskie. Wątki z „Opowiadań odeskich", „Zmierzchu" i in. utworów Izaaka Babla są w istocie dla nas dosyć operetkowe i mniej krwiste od doznań teraźniejszych. Gdy z nową epoką i jej „wartościami" wkraczają na scenę bolszewicy i czekiści, pozostałe postacie przedstawienia - zwykli ludzie - ulegają dziwnej beztrosce. Czy takiej nie doświadczamy kiedy przemoc czai się za naszymi drzwiami? Albo stoi u samych drzwi.

Spektakl zachwyca tą tak delikatnie podaną przenośnią. Ale też malarskim rozbuchaniem scen, które przypominają obrazy dawnych mistrzów koloryzmu. Podkreśla to szarpiąca nerwy muzyka, ruch sceniczny i tańce. Podziwiamy świetnie podane głosowo i interpretowane aktorsko pieśni Roksany Vikaluk i Eweliny Jaworskiej - autorstwa Wertyńskiego, Kołakowskiego, Ozgi i Szurmieja, twórcy popisowej „Mołdawanki" śpiewanej w prologu i epilogu przedstawienia, którego bardzo mocną stroną są świetnie organizowane i realizowane liczne sceny zbiorowe, jedna po drugiej, gromadzące po kilkadziesiąt postaci. Każda jest tu precyzyjnie osadzona aktorsko i perfekcyjnie zagrana w licznej zbiorowości.

Mariusz Kiljan, który gra Benię Krzyka balansuje na cienkiej linie dzielącej tragizm od groteski godząc szybkość w działaniu z precyzją i celnością słowa, gestu i mimiki w ścisłej symbiozie z poczuciem rytmu i lekkością ruchu.

Krzysztof Kuliński starannie sytuuje postać Mendla Krzyka na granicy bycia pierwowzorem syna Benii i w opozycji do tej postaci. Benia i Mendel są tyranami, dla obu nie liczą się sentymenty. Ale Mendel ma w sobie szacunek dla tradycji i przedziwnej „sprawiedliwości" przestępczego świata. Kuliński tworzy postać rodem z Babla, silnego żydowskiego przywódcy środowiska przestępców, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Ten twardziel i wyrachowany łotr podstępnie powalony zdumiewająco przeistacza się w bezbronnego dawnego patriarchę. Kuliński uzewnętrznia bardzo przekonywująco te osobowościowe przemiany starannie dobierając barwy z bogatej palety swego aktorstwa.

Benia w ujęciu Kiliana to piekielnie inteligentny, ale przewrotny, skrycie bezwzględny i zimny bandyta, który nie liczy się nawet z ojcem. Konflikt Medla z Benią, w popisowej scenie Kulińskiego i Kiljana jest tak emocjonalnie duszny, że to udziela się widzom. Scena ta w której zamierzenie śmiertelnie Benia uderza ojca jest niezwykle mocna. Istotnie dopełnia ją Lowka, drugi syn Mendla i brat Benii. Igor Kowalik gra tu przepełnionego sprzecznymi emocjami młodego człowieka, który zwraca się przeciwko ojcu, ale szczerze wątpi czy wolno mu tak postąpić i tym różni się od starszego brata Benii. Lowka przeżywa dramat, który Kowalik dobrze dozuje i uzewnętrznia. Brutalna scena jaką rozgrywają między sobą ci trzej sporo mówi o poczuciu moralności i sile przemocy.

Świetną scenę wypełniającą jeden z wielu malarskich obrazów spektaklu ma Aleksandra Chapko grająca Marusię, młodą i piękną kochankę Mendla, dla której ojciec przestępczego rodu traci głowę i pieniądze. Chapko oscyluje na granicy wrażliwości i seksualnej perwersji, drapieżności w osiąganiu celu i resztek naiwnego wdzięku młodej dziewczyny, która pragnie się dobrze sprzedać. Żonę Mendla - Nechamę, przejmująco gra Grażyna Krukówna - każde jej słowo, gest i nawet nieruchoma twarz wyrażają metaforą życie przepełnione tragedią z nielicznymi iskierkami szczęścia, dwuznaczność i skrywaną niedopowiedzianą tajemnicę.

W spektaklu Szurmieja jest sporo udanych ról. To mesje Bojarski Marcina Piejasia śliski w każdym ruchu, geście i intonacji głosu, lekko pastiszowy, ze sporym ładunkiem brawurowo podanego nieszczerego humoru. Rabin Ben Zacharia Mariana Czerskiego mądry, pogodny i tajemniczy. Dwojra Moniki Bolly to wrażliwe uosobienie nieszczęśliwej i marzącej o zamążpójściu młodej kobiety. Bartosz Buława - sceniczny Sasza Sobkow - przejmująco gra młodego człowieka, którego niepewny los naznacza krwawo czerwona rewolucja. Wreszcie Arie Lejb Przemysława Sejmickiego, postać wyrachowanego lawiranta zimno ważącego cenę swego spokoju i dobrobytu wśród przestępców i okrutników.

Spektakl Szurmieja to kaskadowo wielobarwna i sprawnie opowiedziana ballada, ale również brutalny dramat o ponad czasem toczącej się walce pokoleń pełen namiętności, szaleństw i odrobiny liryzmu. Mamy tu opisany świat dawnej Odessy wielu kultur. Nie bez powodu w prologu i epilogu „Mołdawankę" śpiewają trzy dziewczyny w pięknych sukniach - rosyjskiej, żydowskiej i tureckiej. Na tle malarskiej scenografii całego spektaklu Marty Hubki i Damiana Banasza.

Widzowie patrzą i przeżywają swoiste katharsis wzruszając się niebanalnie. Samym tematem, formą przekazu i grą aktorską. Silne wrażenie robią przepiękne sceny określone balladami odeskimi w aranżacjach Marcina Partyki, który opracował muzycznie cały spektakl.

Dawna Odessa to był olbrzymi port z katakumbami pod ziemią, gdzie ukrywano kontrabandę. W mieście robiono lewe interesy, podrabiano biżuterię i stare malarstwo, fałszowano antyki i szyto garnitury z metką sugerującą produkcję we Francji czy Anglii - jak słynne palto Macintosh (dziś firma komputerowa) złodziejskiego bankiera mesje Tatarkowskiego - „Połowy Żyda" (świetna rola Andrzeja Gałły!).
Mołdawankę żydowską dzielnicę Odessy przez którą okrutnie przetacza się czerwona rewolucja, personifikuje pod koniec spektaklu kobieta w czerni, której smutna pieśń jest kontrapunktem wcześniejszych kabaretowych scen i żałobną modlitwą na pożegnanie.

Spektakl Szurmieja to kawał dobrego teatru, pełnego pięknej muzyki, zjawiskowo śpiewanych pieśni i ekspresyjnych tańców. Barwna i pełna uroku opowieść o Odessie, w której obok siebie żyli Żydzi, Rosjanie, Polacy i Turcy: chłopcy zwiedzeni obietnicami czerwonej rewolucji, sprzedajne dziewczyny, przekupni handlarze, ludzie szemranego interesu, bandyci i prości złoczyńcy, jak również ludzie uczciwi.
Na podziw zasługuje reżyseria światła Dariusza Bartołda, Wojciecha Bratosa i Pawła Olszewskiego, kreująca klimaty i potęgująca nastroje poszczególnych scen. Tak powstaje „obraz mroczny w zgasłych kolorach" z przestrzenią sceniczną kolorystycznie przypominającą wczesne obrazy mistrza światłocienia van Gogha.

Zmierzchy i świty kultur przenikały się zawsze. To zegar, który tworzy nowe wartości. Spektakl Szurmieja mówi nam właśnie o tym, przypomina i porównuje świat odeszły, z tym, który nastał i ciągle tak nastaje.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Wrocław
15 grudnia 2021
Portrety
Jan Szurmiej