Obrzęd dziadów

"Galgenberg" to swoiste dziady, które przywołują z otchłani pamięci i wyobraźni to, co w nas najbardziej wykrzywione

Agata Duda-Gracz przenosi nas w przestrzeń graciarni, łączącej w sobie elementy lamusa, szpitala i laboratorium. Atmosfera tego nie-miejsca nawiązuje do największych twórców „teatru plastycznego” – Kantora, Szajny, Grzegorzewskiego. Z ich ducha są również wszędobylskie przedmioty – koła, skrzynie, wiadra, klatki, krany, pokryte grubą warstwą kurzu i siecią pajęczyn. Nastroju dodaje kolorystyka przypominająca stare zdjęcie, wypłowiałe lub w kolorze sepii. Klimat plastycznej warstwy przedstawienia już na wstępie kojarzy się z obrzędami dziadów – skojarzenie to z czasem okaże się jak najbardziej trafne. Przedziwna trupa – groteskowa, wręcz kuriozalna – słyszy bijące w oddali dzwony. Przekonana o nadchodzącej śmierci, przywołuje z pamięci opowieści, aby w ich towarzystwie doczekać zbliżającego się końca.

Narracja nie biegnie jednotorowo – wywoływanie kolejnych wspomnień przenosi nas na czas epizodu do innej czasoprzestrzeni, by znowu powrócić do teatralnego „tu i teraz”. Intensywny błysk światła padający na widownię jak za uderzeniem czarodziejskiej różdżki cofa nas do czasów pierwszych chrześcijan, zaprowadza do fantazyjnej krainy władzy i posłuszeństwa czy pokazuje cudowne ozdrowienie córki „guślarza”. Te opowieści niebezpiecznie zbliżają się do czasów współczesnych. Maria i Marta, dyskutujące zaraz po ukrzyżowaniu, z Weroniką i żoną Judasza, są de facto odbiciem dzisiejszej ludowej formy religii, ciągłe kłótnie ministrów, za nic mających naród, który popełnia zbiorowe samobójstwo, to obraz dzisiejszej polityki, a młoda dziewczyna budzi się tylko po to, by wypomnieć wszystkim fałsz, zakłamanie i przywołać szereg występujących w rodzinie patologii. Zbliżenie do czasów obecnych nie jest jednak nachalne i, przede wszystkim, nie jest również jednolite. W większości są to historie groteskowe i wyolbrzymione, lecz nieraz budzą one śmiech, nieraz przerażenie.

„Galgenberg” przypomina teatr ludyczny, w prześmiewczy sposób pokazujący szereg ciężkich grzechów. Jest nieco wulgarnie, rubasznie, dosadnie. Jednak aura miejsca i scenografii oraz momenty autentycznej religijno-metafizycznej refleksji wprowadzają do opowieści ontologiczny nawias. Podobnie jak w kolejnym swoim przedstawieniu – „Ojcu”, reżyserka płynnie łączy sacrum i profanum, cielesność i metafizykę, życie i śmierć. To wywoływanie dziadów jest tyleż pogańskie, co refleksyjne, tyleż poważne, co prześmiewcze i żartobliwe. W stylistyczną całość łączy to, co niegdyś pokazywane było osobno – misterium i interludium.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
17 maja 2011
Spektakle
Galgenberg