Obudź wewnętrzne dziecko

"Czołem wbijając gwoździe w podłogę" to monodram Bronisława Wrocławskiego, który na scenie łódzkiego Jaracza możemy oglądać od prawie 9 lat. Powiedzieć, że publiczność wciąż dopisuje to mało, na ostatnim spektaklu został nawet dostawiony dodatkowy rząd krzeseł. Czy to tekst Erica Bogosiana niesie w sobie ponadczasowe wartości, czy też talent aktora sprawia, że widzowie nie zamierzają przestać przychodzić na to przedstawienie?

Bogosian nie miał zamiaru oszczędzać widza, napisał prowokacyjny tekst, który trafia w najczulsze punkty mieszczańskiej mentalności, w nasze najgłębiej skrywane lęki, obawy, w ludzkie słabości - wywleka na wierzch wszystko, o czym staramy się nie myśleć, konfrontuje nas z tym i każe zająć stanowisko. Zapętlenie w codzienności nie pozwala nam nabrać dystansu do swojego życia, jednak autor ustami Bronisława Wrocławskiego zmusza nas do przyjrzenia się sobie z boku. Bolesne? Smutne? Irytujące? Owszem, jednak nie ma innej metody, która prowadziłaby do konstruktywnych działań, zmian. Póki nie jest jeszcze za późno, póki coś nam jeszcze z tego życia zostało. 

Scenografia spektaklu jest niezwykle oszczędna, a jej jedyny element to podest w kształcie koła, podzielony na dwie części wzdłuż własnej średnicy. Jedna połowa, ta bliżej widowni, umieszczona została niżej, dzięki czemu aktor może - przeskakując z jednej części koła na drugą - zmieniać poziom, wprowadzając do spektaklu dynamizm, niezbędny ruch. Oto wraz z pojawieniem się na scenie mężczyzny rozpoczyna się widowisko - coś w rodzaju talkshowu polegającego na opowiadaniu o swoim życiu. Każda z pojawiających się na scenie postaci (wszystkie grane przez Bronisława Wrocławskiego) ma za zadanie udowodnić, jak szczęśliwe wiedzie życie. Słuchamy więc wynurzeń narkomana, sprzedawcy płytek ceramicznych i terakoty, bezdomnego oraz paru innych osób, z których każda wybrała zupełnie inną drogę życiową. Wszyscy bronią jednak swoich wyborów starając się przekonać widza, że to właśnie oni znaleźli receptę na szczęście. Niestety robią to wyjątkowo nieudolnie, a spod zadowolonych min i sztucznych uśmiechów wyziera brutalna prawda - o ich niespełnionych marzeniach, frustracjach, o codziennych porażkach, drobnych niepowodzeniach, które psują obraz rzeczywistości. Każdy z siedzących na widowni w którejś z postaci może odnaleźć cząstkę siebie, każdy z nas stara się bowiem znaleźć jakiś sposób na „zagospodarowanie” tych kilkudziesięciu lat, które składają się na nasze życie. 

Słowa padające ze sceny są swego rodzaju oskarżeniem - w zakamuflowanej formie słyszymy o wszystkich naszych grzechach, o sposobach myślenia, które skutecznie pozwalają wyprzeć z naszej świadomości istnienie afrykańskich dzieci cierpiących głód, umierających w szpitalach chorych na AIDS, bezdomnych i wszystkich innych, którzy nie mieli w życiu szczęścia. Z ust jednego z bohaterów pada stwierdzenie - okrutne, lecz niosące w sobie niepodważalną prawdę - że oto doszło do sytuacji, w której człowiek płaci na głodujące w Afryce dzieci aby uspokoić sumienie, ale gdy się zastanowi nad ich losem, nad tym, gdzie one dokładnie przebywają, gdzie można je spotkać… dochodzi do wniosku, że na kanale pierwszym codziennie o 19.30! Codzienność to media, które zastąpiły prawdziwe życie, a także odległe problemy, którymi staramy się zagłuszyć swoje własne, te najbardziej realne.  

Bronisław Wrocławski przez półtorej godziny utrzymuje uwagę widza i wciąga nas w grę, w której stawką jest nasze szczęście. Pokazuje, w jak konsekwentny sposób staramy się na nas samych stosować techniki zagłuszające ból, rozpacz i nieumiejętność poradzenia sobie z rzeczywistością. Czy naprawdę tak trudno obudzić w sobie wewnętrzne dziecko (do czego namawiani jesteśmy przez jednego z bohaterów)? Kto choć raz tego spróbował wie, że niełatwo wygrać z rzeczywistością. Niełatwo być sobą w świecie, w którym wskaźniki sprzedaży więcej mówią o człowieku, niż to, co czuje i w jaki sposób myśli.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
14 maja 2009