Obywatel Łodzi, obywatel świata

Kolejny dzień obrad Konferencji Pokojowej w San Francisco w 1945 r. Ma uświetnić koncert wybitnego pianisty Artura Rubinsteina. Artysta nie rozpoczyna zaplanowanego recitalu. Wobec zgromadzonych wyraża ostentacyjne niezadowolenie: na sali brakuje polskiej flagi. Wzburzony siada do fortepianu, i „dobrze, powoli, wzruszająco z całego serca" gra Mazurka Dąbrowskiego. Owacja na stojąco długo nie cichnie.

Artur Rubinstein urodził się 28 stycznia 1887 r. w Łodzi, w średnio zamożnej rodzinie żydowskiej. Wielki talent najmłodszego z siedmiorga rodzeństwa został dostrzeżony wcześnie, a ojciec, wówczas właściciel niewielkiej fabryki tekstylnej, nie szczędził wysiłków i środków, by syn wkroczył na ścieżkę kariery muzyka-wirtuoza. Pierwszy publiczny występ, w wieku lat siedmiu, przyszły „tytan fortepianu" zapamiętał głównie za sprawą czekających w garderobie czekoladek Wedla. Poważny debiut miał miejsce już w 1900 roku, w Berlinie. Było to preludium do światowej sławy i początek trwającej blisko 80 lat nieprzerwanej działalności artystycznej.

Rubinstein jeszcze przed wybuchem I wojny światowej koncertował w największych salach Europy i obu Ameryk. Podczas tournée nie omijał Polski. Najważniejszymi wydarzeniami muzycznymi w życiu polskich melomanów były koncerty z Orkiestrą Filharmonii Narodowej czy z bliskim przyjacielem pianisty, Pawłem Kochańskim. W 1939 r. Rubinstein wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Uniknął tragicznego losu całej niemal rodziny, zamordowanej w czasie Holocaustu. Nigdy więcej nie zagrał w Niemczech. Uznany za, być może, najwybitniejszego pianistę XX wieku kontynuował karierę międzynarodową. Koncertował ponad 6000 razy, w jego repertuarze i katalogu nagrań, realizowanych z najbardziej prestiżowymi wytwórniami, instrumentalistami i dyrygentami, znalazła się literatura fortepianowa wszystkich epok. Utwory dedykowali mu Igor Strawiński i Karol Szymanowski. Sam do końca 96-letniego życia cieszył się opinią człowieka fascynującego, czarującego i kochającego życie. Jak powiedział, umierając w Genewie: „chcę (...) zapewnić, że nadal jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi."

Artur Rubinstein, od 1946 r. formalnie obywatel Stanów Zjednoczonych, biegle władający ośmioma językami kosmopolita, nigdy nie wyrzekł się trudnego związku ani z Polską, ani z miastem dzieciństwa. „Łódź (...) zawsze kosztuje mnie, w sensie artystycznym, chyba najwięcej wysiłku. Tu się urodziłem, tu są moi ludzie, jestem im coś winien." Długo zwlekał z odwiedzinami rodzinnego miasta – aż do lat 60. Trauma po utracie rodziny i zagładzie żydowskiej społeczności była zbyt silna. Gdy w końcu mistrz powrócił do Łodzi, nie krył wzruszenia. Dzięki niezwykłej, fotograficznej pamięci odtwarzał trasy spacerów u boku starszej siostry, poznawał każdy dom ocalały przy ulicy Piotrkowskiej.

W doskonałej polszczyźnie, którą władał do końca życia, mówił do towarzyszących mu członków delegacji: „Szczególnie dobrze utkwił mi w pamięci sklep z zabawkami Zielkiego. Kupiono mi tam kiedyś piękną kolej parową, którą popsuł mi brat-inżynier".



Ewa Olkuśnik
Historia: Poszukaj
6 lutego 2021
Portrety
Artur Rubinstein