Ocalić historię. Czyli o budowaniu mitów narodowych, tolerancji i wolności

Ostatnia premiera Wrocławskiego Teatru Pantomimy podejmuje temat mitu narodowego w szczególny sposób. Otwiera swoisty dialog z historią, ożywia ją, odkrywa jej wewnętrzną dynamikę poprzez postawione pytania, które do tej pory były konsekwentnie pomijane w dominującym dyskursie. Oczarowując całą galerią właściwych sztuce teatralnej technik i konwencji, przedstawienie dotyka takich problemów jak proces rozumienia przeszłości, interpretacji obrazów narodowych bohaterów, a tym samym mechanizm budowania poczucia naszej własnej tożsamości. Wszak sposób, w jaki odczytujemy historię, staje się naszym sposobem rozumienia świata tu i teraz, decydując o tym, kim jesteśmy i kim się stajemy w każdym z naszych życiowych wyborów, budując tym samym naszą przyszłość.

Ostatnia premiera Wrocławskiego Teatru Pantomimy podejmuje temat mitu narodowego w szczególny sposób. Otwiera swoisty dialog z historią, ożywia ją, odkrywa jej wewnętrzną dynamikę poprzez postawione pytania, które do tej pory były konsekwentnie pomijane w dominującym dyskursie. Oczarowując całą galerią właściwych sztuce teatralnej technik i konwencji, przedstawienie dotyka takich problemów jak proces rozumienia przeszłości, interpretacji obrazów narodowych bohaterów, a tym samym mechanizm budowania poczucia naszej własnej tożsamości. Wszak sposób, w jaki odczytujemy historię, staje się naszym sposobem rozumienia świata tu i teraz, decydując o tym, kim jesteśmy i kim się stajemy w każdym z naszych życiowych wyborów, budując tym samym naszą przyszłość.

W tym sensie historia żyje dzięki nam – w nieustannej pracy naszej pamięci, twórczej interpretacji. My natomiast dzięki niej możemy wciąż się uczyć i rozwijać. Podejmując tak istotne kwestie jak wciąż nieuchronnie obecne w myśleniu różne sposoby uprzedmiatawiania, podporządkowywania konwencjom, dominacji, redukowania, wykluczania spektakl staje się wielowymiarowy pod wieloma względami. Artystom udało się stworzyć dzieło, które porusza odsłaniając prawdę o nas samych, „otwiera" na nowe sposoby postrzegania przeszłości, a także pokazuje nasze własne ograniczenia, wpojone w procesie edukacji modele rozumienia, niebezpieczeństwa kultury i dominujących w niej narracji. Dzięki dużej dawce świetnego humoru, ale też niezapomnianym scenom pełnym ujmującego dramatyzmu, bardzo dobrej grze aktorów spektakl angażuje widzów, pokazuje i pozwala autentycznie odczuć, że historia jest jak otwarta księga, dzięki której poznajemy nas samych, którą można odczytywać w nieskończonym procesie interpretacji i „wcielać" w teraźniejszość, pozwalając się jej zmieniać.

Otwarcie
Już od pierwszej sceny widzowie zostają niejako „zaproszeni" do udziału w sztuce. W trakcie zajmowania miejsc przez publiczność, aktorka odgrywająca rolę dr Danuty Gładkowskiej (Sara Celler Jezierska), wykładowczyni specjalizującej się w muzyce Chopina, zwraca się bezpośrednio do widowni w tonie reprymendy: nawołuje do większej dyscypliny, sprawnego zajmowania miejsc. Każdy może poczuć się jak na wykładzie, na który się spóźnił. Stajemy się częścią przedstawienia, jesteśmy zaangażowani w historię, która za chwilę się wydarzy: każdy może cofnąć się w czasie i poczuć klimat szkolnej lekcji, na której wymagający nauczyciel próbował „wpoić" uczniom zasady „dobrego wychowania". Chcąc nie chcąc, uczestnicząc w spektaklu odbiorca otwiera się na jej obezwładniający autentycznością i szczerością przekaz.
Dr Gładkowska (w którą doskonale wcieliła się Sara Celler Jezierska), pełna charyzmy, autorytarna pani pedagog, reprezentuje wszystkich obrońców utrwalonego mitu o Chopinie – posągu, niemal boskim ideale, jakiemu obce były wszelkie ludzkie słabości. Obrońcy ci za cel swojego życia obierają dbanie o spójny, niezmącony wizerunek narodowych bohaterów, „zaszczepienie" go w świadomości młodszych pokoleń. Konsekwentnie, z determinacją zwalczają wszelkie próby ujawnienia faktów, które w taki czy inny sposób rzucałyby cień na obraz kompozytora, uznając je za bluźniercze ataki, „szumy uszne", a każdego, kto odważyłby się je ujawniać, zrównują z przestępcą najgorszej kategorii. Doskonale zostaje tu ukazany bardzo powszechny sposób myślenia o historii i jej interpretacji: najczęściej przeszłość postrzegamy przez pryzmat wpojonej nam, dominującej narracji, przyjętego systemu wartości, zakładającego selekcję takich a nie innych faktów: jedne, te, które służą obranemu celowi (idealizacji bohatera) są eksponowane na pierwszym planie, inne, niespójne z wybranym z góry założeniem, są ukrywane i pomijane.
Tak tworzymy pomniki – idealne wizerunki herosów, jakie w procesie idealizacji stają się martwe; z czasem ich więź z prawdziwym życiem ulega zerwaniu, są bliższe sztucznej imaginacji ich autorów niż autentycznej egzystencji ludzi z krwi i kości. Co więcej – i tu wkraczamy na niebezpieczny grunt – posługując się tak spreparowanymi ideałami, konstruuje się całe systemy wartości, miary oceny innych, zasady edukacji, w myśl których w szkołach wpajane są młodym ludziom takie a nie inne sposoby rozumienia historii ale też otaczającej rzeczywistości. W tym modelu nie ma miejsca na kwestionowanie, na niewygodne fakty, na pytania, na faktyczne rozumienie poprzez współczucie, utożsamienie, wyobraźnię – wszelkie próby takiego podejścia są tu metodycznie tłumione, z góry osądzane jako złe, „nijakie", zasługujące na potępienie. A przecież każdy ideał to już wynik pracy ludzkiej wyobraźni, takiej, a nie innej interpretacji, która – z racji swego statusu – nie znosi innych, pragnie być dominująca, najlepsza i jedyna, stąd zaciekle zwalcza wszelkie zagrożenia, wydaje wyroki, wyklucza.
Każda próba konfrontacji życia: zawsze niedoskonałego, złożonego, pełnego paradoksów, niespójności, problemów i niekonsekwencji z ideałem, grozi katastrofą, każda będzie wykazywać, że życie jest nieuchronnie złe, gorsze, a my zawsze już jesteśmy winni. Natomiast autentyczna interpretacja zakłada stawianie pytań, krytykę, doszukiwanie się w utrwalonych narracjach tych elementów, które zostały pominięte, nie pasują do koherentnej historii, które otwierają możliwości innego myślenia o przeszłości, zmieniającego się w takich czy innych okolicznościach. Jest to jedna z wartości, jaką doskonale urzeczywistnia spektakl, otwierając swoistą dyskusję, wymianę doświadczeń różnych osób, które w taki czy inny sposób łączą się z figurą polskiego kompozytora. Publiczność już od pierwszych scen zostaje zaangażowana w proces swoistego ożywiania, doświadczania historii, co świadczy o niezwykłej sile i mocy przekazu sztuki.

Zburzenie pomników
Aby móc podjąć żywy dialog z historią, najpierw należy wyostrzyć zmysł krytyczny – dostrzec granice (gr. krinein) obowiązujących narracji, ale także granice naszego własnego myślenia, jakie przez lata były w nas kształtowane. Wtedy dopiero przeszłość ukazuje się przed nami z całym bogactwem złożoności, niespójności, paradoksów, niekonsekwencji, tajemnic. Tylko wówczas historia może zmieniać nas, a my możemy obdarować ją życiem. Nie zawsze jest to proste zadanie, zwłaszcza, że już od dzieciństwa jesteśmy uczeni takich a nie innych schematów rozumienia. Mamy jednak do dyspozycji całą gamę narzędzi pozwalających chronić się przed ograniczającymi ideałami. Przypomina nam o nich sztuka, w szczególnym sensie sztuka teatralna. W spektaklu „I love Chopin" artyści doskonale posługują się parodią, humorem, groteską aby pokazać ograniczenia naszego świata – naszej percepcji, bowiem „śmiech otwiera, uwalnia z dogmatyzmów", dając poczucie dystansu, sprzyjając wolności; angażuje w bardzo silny, wprost obezwładniający sposób.
Już od początku przedstawienia naszym oczom ukazuje się bardzo symboliczna, niezwykle wymowna scenografia. Po lewej stronie sceny widzimy fortepian, pokryty pękami opadających włosów. Na nim ustawiony jest wielki, monumentalny, krzywy nos – każdy rozpozna w nim charakterystyczny nos naszego narodowego kompozytora. W pierwszym akcie wszystkie te trzy rekwizyty składają się na pomnik nagrobny muzyka. Tak utrwaliliśmy go w naszej pamięci, zamknęliśmy go w ramach obrazów, które w sztuce ukazują swój komizm. Pod tymi symbolami rozpoznamy nawiązania do Chopina na butelce wódki, paczce czekoladek, flakonie perfum. Po prawej stronie sceny dostrzegamy wielką, białą dłoń opadającą bezwładnie na drewnianej konstrukcji. Wszystkie te elementy są jednoznacznie w naszej kulturze kojarzone z kompozytorem, wszystkie ukazane są w sposób satyryczny, wprost groteskowy.
Właściwa akcja rozpoczyna się jednak, kiedy dr Gładkowska, polerując nagrobek mistrza, strąca jego wielki nos, dokonując, w swoich oczach, największego na świecie aktu wandalizmu. Sama też ulega wypadkowi i budzi się w nowej rzeczywistości. Przypadkowe zdarzenie otwiera jakby inny wymiar, iskrzący się całą gamą odcieni, niuansów, sensów, znaczeń, historii, z których każda w bardziej lub mniej bezpośredni sposób nawiązuje do postaci kompozytora, przełamuje jego idealny – martwy wizerunek.

„To od Ciebie zależy, czy okażę się grobem, czy skarbem".
Jacques Derrida zapytany kiedyś, czym jest poezja, przedstawił piękny, metaforyczny obraz. Napisał że poemat jest jak jeż znajdujący się na środku autostrady (J. Derrida: Che cos'e la poesia? Tłum. M.P. Markowski. „Literatura na Świecie" 1998). Patrząc na niego wiemy, że w każdej chwili może zjawić się rozpędzony samochód i go przejechać. Wtedy rodzi się w nas uczucie, żeby go uchronić przed śmiercią – mamy jedną chwilę, by zdecydować. Musimy jednak pamiętać, że w tym akcie sami możemy spotkać śmierć, na pewno jednak zostaniemy zranieni przez igłę zwierzęcia. Dodatkowo, jeż chcąc się bronić, zwija się w kłębek i blokuje dostępu do siebie – musimy z nim postępować z wyczuciem, bardzo delikatnie. Stawką staje się życie: albo zwierzęcia, albo, dodatkowo nasze.
Podobnie jak na poemat możemy spojrzeć na historię – zdarzenie z przeszłości, bohatera historycznego. Zburzyliśmy już pomniki, wyszliśmy z bezpiecznego domu dominującego, redukcjonistycznego, „szkolnego" dyskursu, zamiast monumentalnego grobu ideałów dostrzegliśmy żywe istnienie, zawsze problematyczne, zdane na naszą pamięć. Teraz historia czeka na ocalenie – wszak żyje tylko dzięki nam, dzięki naszej interpretacji. I choć w pierwszym odruchu wydaje się bronić za skostniałymi normami, aby do niej dotrzeć – zrozumieć, musimy wyostrzyć naszą percepcję, uruchomić wyobraźnię i nade wszystko uczucia, „wziąć sobie do serca", pozwolić się jej zranić – zmienić, zaakceptować jej inność, niedoskonałość. Tylko tak uratujemy ją przed zapomnieniem – poprzez autentyczną próbę zrozumienia. To nasz sposób myślenia może ocalić czyjeś życie, albo uśmiercić przez obojętność, zapomnienie, uprzedmiotowienie.
Fryderyk Chopin odszedł prawie 200 lat temu, zostawiając po sobie muzykę, listy. Powstało o nim wiele dzieł, prac naukowych podejmujących interpretację jego życia, z których każda wydobywa na światło dzienne takie, a nie inne fakty. Sam kompozytor nie może już jednak w żaden sposób ich komentować, jest bezbronny, milczy. Tylko od nas zależy, jakie znaczenie i sens będziemy nadawać jego życiu, i czy zachowamy wystarczającą ostrożność, subtelność i pokorę by poza mistrzem dostrzec w nim autentyczną osobę, człowieka z „krwi i kości". W tym sensie, by bronić się przed jednym dominującym, często manipulującym naszą świadomość schematem rozumienia, warto dopuścić wielość interpretacji, głosów różnych ludzi, z których każdy do obrazu twórcy wnosi coś nowego, coś autentycznego i niepowtarzalnego – swoje własne życie i rozumienie.

Wielość historii
Spektakl przedstawia wiele różnych historii, wiele interpretacji związanych z figurą narodowego mitu – żadna z nich nie jest dominująca, wszystkie mają taką samą wagę. Każda z innej perspektywy pokazuje, w jaki sposób kompozytor i jego dzieło wciąż żyją w rozumieniu, w różnych interpretacjach.
I tak mamy tu opowieść muszek, które, jak twierdzą, znały Chopina, kiedy żył: opowiadają o jego problemach zdrowotnych, o jego braku cierpliwości, o tym, że potrafił być nieznośny dla innych. Co więcej, są przekonane, że niejeden utwór muzyk skomponował właśnie dla nich! Kto by pomyślał, że muszki też mają swoją wizję historii – i jak się okazuje całkiem interesującą!
Inną historią jest wspomnienie lekcji prowadzonej przez bardzo wymagającą, surową nauczycielkę gry na fortepianie (w tej roli Jan Kochanowski). Ta za wszelką cenę chce nauczyć podopiecznych „doskonałej" gry. Ponieważ jej wymagania wykraczają poza możliwości uczniów, lekcje stają się torturą dla młodych adeptów muzyki, którzy robią wszystko, by sprostać morderczym oczekiwaniom nauczycielki. Tu w pamięci pozostaje scena, w jakiej uczennica (Karolina Paczkowska), podejmując ogromny wysiłek, stara się zadowolić nauczycielkę prezentując grę na fortepianie, ta jednak wciąż jest niezadowolona. Aktorzy bardzo autentycznie i z pełnym zaangażowaniem odgrywają swoje role, świetnie wyrażają emocje (miny i gesty nauczycielki ukazujące niesmak i dezaprobatę są bezcenne, jak te przedstawiające wysiłek i rozpacz uczennicy). Jan Kochanowski i Karolina Paczkowska dają świetny pokaz sztuki aktorskiej, i chociażby z tego powodu warto przyjść i obejrzeć ten niezwykły, pełen twórczej energii spektakl.
Okrutna pani profesor też ma swoją „ukrytą" przeszłość: niegdyś wirtuozerka gry na fortepianie, w pełni oddana swej pasji, zakochana w muzyce Chopina, teraz pozbawiona przez chorobę możliwości gry (zaawansowany reumatyzm odebrał jej władzę w rękach), niezrozumiana, samotna – musi uczyć ludzi, którzy reprezentują inne systemy wartości – inne ideały – należą wszak już do innego pokolenia. Nie ma między nimi porozumienia: starsza, rozgoryczona kobieta zdaje się lekceważyć uczniów, traktując ich „z góry" bardzo krytycznie (nie pasują do jej wyidealizowanego świata), ale też oni lekceważą ją, nie traktują jej poważnie. Tu na uwagę zasługuje doskonale odegrana, pełna komizmu scena lekcji rytmiki – z bardzo dobrą grą Jana Kochanowskiego, Eloya Moreno Gallego, Jakuba Pewińskiego, Sary Celler Jezierskiej. Każdy z widzów może z łatwością przypomnieć sobie swoje szkolne czasy buntu, kiedy występowanie przeciwko nauczycielom, ich parodiowanie stawało się symbolem kontestacji wpajanych „na siłę" wzorców. Niezrozumienie było obustronne – w jego miejsce pojawiała się drwina, wzajemne piętnowanie, postawa; „ja wiem lepiej", która zawsze każe dewaloryzować innych. W tej scenie parodia, groteska została podniesiona na najwyższy poziom, a publiczność, wczuwając się w rzeczywistość spektaklu, nie mogła powstrzymać łez śmiechu.
Kolejną historią jest przypadek hrabiny Diny Almy de Paradedy (doskonała kreacja Eloya Moreno Gallego). Będąc osobą transseksualną (kobietą w ciele mężczyzny), nie tylko zmuszona jest rozstać się z miłością jej życia, ale także poddana jest prześladowaniu przez władze – została bowiem oskarżona o fałszowanie swojej tożsamości. Kiedy urzędnik państwowy usiłuje zweryfikować jej płeć, ta popełnia samobójstwo. Słyszymy też krótki komentarz mówiący o tym, że historia ta oparta jest na faktach: ciało hrabiny zostało pochowane w bezimiennym grobie, gdyż z uwagi na problem tożsamości seksualnej nie zasługiwała na godny człowieka pochówek, na pamięć. Po latach jej były ukochany zostawia na jej grobie list – tekst pełen czułości, miłości, pisany już po pogodzeniu się z faktem, że Dina miała ciało mężczyzny, które skrywało subtelną, kobiecą duszę. Scena odczytania listu, zwieńczona wykonaniem utworu REM „Everybody Hurts" staje się najbardziej poruszającym, pełnym tragizmu fragmentem całej sztuki, a postać hrabiny stworzona przez Eloya Moreno Gallego zachwyca autentyzmem, trafnością ukazania złożoności kobiecego charakteru, skrywanych, tłumionych emocji, cierpienia, które stają się też udziałem publiczności. W tym fragmencie najdobitniej zostaje wyrażone życie w opresji: opresji narzucanej przez obowiązujące normy, prawa, które krępują naszą wolność i autentyczność skrywając ją za fasadą akceptowalną przez społeczeństwo. Przecież w „normalnym" świecie wszelkie anomalie muszą być usuwane, tłumione, wykluczane – podważają bowiem doskonałość obowiązujących norm, ich jedyność. Ponadto scena ta pokazuje jasno, że interpretując, zyskujemy możliwość zmiany historii, nadawania znaczenia, statusu istnienia tym jej bohaterom i zdarzeniom, które zostały wykluczone, zapomniane jako niezasługujące na naszą pamięć. Możemy ożywiać przeszłość i nadawać jej nowe sensy. Wszak hrabina z bezimiennej postaci staje się bohaterką, a publiczność, poruszona smutkiem, uczy się ją rozumieć.

Lekcja tolerancji i wolności
O dyskryminacji odmienności, opresji wobec wartości, które nie mieszczą się w obowiązującym kanonie norm, prześladowaniach wobec osób o innej niż nasza orientacji seksualnej, o schemacie myślenia: my-lepsi/ oni-gorsi powiedziano już wiele. Niewątpliwie jest to jednak temat, który wciąż zasługuje na podejmowanie. Mimo różnych lekcji, jakie daje nam historia, aby w miejsce szufladkowania, kategoryzowania, przemocy uobecniającej się na wielu poziomach, uczyć się szacunku i rozumienia, aby za fasadą konwencji odnajdować prawdziwą ludzką osobę z jej uczuciami, marzeniami, pragnieniami, cierpieniem, ludzie nie do końca wyciągnęli wnioski. Może dlatego, że temat jest nie dość przekonująco opisywany, może wciąż brakuje odpowiednich środków wyrazu, a może osiągnęliśmy dziś doskonały poziom manipulacji słowem i historią dla celów komercyjnych czy propagandowych. Może ta perfekcja manipulacji, jej wszechobecność, przekonanie, że wraz z rozwojem nauki i Internetu stajemy się doskonali i bezbłędni w naszych działaniach sprawiła, że paradoksalnie, jesteśmy coraz bardziej głusi na autentyczne historie ludzi, które zdają się nie pasować do stworzonego przez media świata. Wydaje się, że coraz bardziej tracimy zdolność autentycznego rozumienia, zmysł krytyczny, pokorę i szacunek w postrzeganiu rzeczywistości. Wszystko to, co nie mieści się w schemacie dominującej narracji, tak dla nas wygodnej, traktujemy jako „szumy uszne", złudzenie – ignorujemy, traktujemy jako gorsze, odbieramy status rzeczywistego istnienia.
Ten niebezpieczny, ale jakże znany nam proces zdaje się być głównym tematem sztuki „I love Chopin", w której utrwalone narracje ulegają sparodiowaniu, są pokazane z dużym dystansem, a w ich miejsce przedstawione są prawdziwe historie, autentyczne dramaty poszczególnych osób. Sposób, w jaki są one zaprezentowane sprawia, że przekonują, ujmują, poruszają, bawią do łez, pozwalają widzom identyfikować się z bohaterami, zrozumieć – na pewno wziąć sobie do serca.
Z pewnością efekt ten został osiągnięty przede wszystkim dzięki najwyższej klasy grze aktorów, z których każdy tworzy wyrazistą, charyzmatyczną postać. Długo będziemy pamiętać kreację szalonej dr Danuty Gładkowskiej w wykonaniu Sary Celler Jezierskiej. Postać ta w trakcie spektaklu ewoluuje, pokazując różne odcienie bardzo złożonego charakteru: od zamkniętej w idealistycznym świecie, uważającej się za nieomylną, pouczającej wszystkich autorytarnej nauczycielki, przez broniącą się przed innymi niż jej wizjami świata, zagubioną i pogrążającą się w szaleństwie kobietę, czy w retrospektywnym obrazie poddawaną torturom edukacji młodą adeptkę sztuki rytmiki, do bohaterki, która uczy się rozumienia, afirmacji, współczucia i szacunku do innych.
Nie sposób także zapomnieć świetnych kreacji Eloya Moreno Gallego: uczennicy lekcji rytmiki szukającej wymówek, by nie uczestniczyć w zajęciach (tak dobrze znamy ten obraz z naszej szkolnej przeszłości), czy doskonałej roli hrabiny, pełnej kobiecego wdzięku, delikatności, emocji, tajemniczości i wyniosłości. Na uwagę zasługują też bardzo dobrze odegrane role Jana Kochanowskiego (nauczycielka muzyki), Aleksandry Paczkowskiej (uczennica) – czy Jakuba Pewińskiego (zbuntowany uczeń, policjant).
W spektaklu Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimy uderza wielowymiarowość, jego silna, wprost „wstrząsająca" etyczna wymowa, wielka dawka parodii i humoru na miarę Gombrowicza. Dzięki szczególnej sile wyrazu, który buduje bardzo dobra, pełna ekspresji i niebywałej energii gra aktorów, symboliczna scenografia, świetnie skomponowane dialogi, ciekawa choreografia (jest tu wiele fragmentów, w których możemy podziwiać taniec aktorów), muzyka, kostiumy, ale też sam zaskakujący koncept sztuki (w tym choćby wizja świata postrzeganego z perspektywy muszek – wszak ludzki punkt widzenia nie jest jedyny i najlepszy) przedstawienie w sposób bardzo poruszający przemawia do wyobraźni widzów, stając się swoistym hymnem o historii, o tym, jak zyskuje ona życie w poszczególnych interpretacjach, o godności, tolerancji i wolności. Bo przecież historię tworzą ludzie, a jej rozumienie staje się rozumieniem drugiego człowieka. Spektakl dobitnie pokazuje, że czasem, paradoksalnie, logika nie sprzyja temu procesowi i może prowadzić do szaleństwa, warto, by jej miejsce zajęły uczucia, wyobraźnia, empatia, otwartość na przemianę, pokora (dr. Gładkowska aby zrozumieć, musi najpierw doznać szoku). To uczucia stają się przecież centrum, sercem muzyki romantycznego kompozytora: słyszymy w niej niepokój, cierpienie, smutek, tęsknotę, radość, beztroskę.

Spektakl „I love Chopin" sprawia, że możemy zrozumieć – doświadczyć jak ważne jest miejsce teatru, a także samej sztuki w świecie zdominowanym przez wszechogarniającą manipulację, mit nieomylnego rozumu i nauki. Otrzymujemy niezapomnianą, piękną lekcję tolerancji, do której punktem wyjścia jest narodowy mit. Warto zabrać ją ze sobą, by po zamknięciu drzwi teatralnej sali zmierzyć się z nowymi, współczesnymi mitami, jakimi przepełniona jest nasza rzeczywistość i które stają się coraz bardziej niebezpieczne określając perspektywę, z jakiej postrzegamy świat.

Dorota Seńków



Dorota Seńków
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
8 lipca 2024
Spektakle
I love Chopin