Oczyszczenie potrzebne od zaraz

Katastroficzna wizja świata, w którym wszystko stało się towarem, wydaje się dziwnie znajoma. Dziś przecież wszystko można sprzedać - od dobrze opowiedzianej historii, po parę starych kaloszy wystawioną na aukcji internetowej. Kategorie dobra i zła, winy i kary zlały się w jedno, tworząc konglomerat przetwarzany przez kulturę masową i sprzedawany w różnych proporcjach i pod różnymi postaciami. Świat, w którym za prawdziwie ciężkie grzechy nie ma już kary, powoli staje się rzeczywistością. Naszą rzeczywistością.

Jacek (Krzysztof Globisz) - pisarz, który zgwałcił 11-letniego syna sąsiadów, nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie o genezę swego czynu. Ma udaną rodzinę, zadowalające życie zawodowe, oddanych przyjaciół. Prawdziwa tragedia następuje jednak, gdy mężczyzna postanawia wyznać swe winy milionom ludzi za pośrednictwem telewizji. W programie telewizyjnym o znamiennym tytule "Oczyszczenie" wyrzuca z siebie prawdę o dokonaniu ohydnego postępku. Szkoda tylko, że nikt go nie słucha. Z biegiem czasu zaczynamy odnosić wrażenie, że winowajca jest jedyną osobą, która postrzega ten czyn w kategoriach moralnych, a co za tym idzie - stara się naprawić krzywdę. Jego menadżer próbuje za pomocą tej makabrycznej historii zwiększyć sprzedaż książek pisarza, media natomiast traktują opowieść o gwałcie jak chodliwy towar. Trudno oczyścić się z winy, kiedy nikt jej nie dostrzega. Co gorsza z czasem sami zaczynamy się zastanawiać, czy skoro nikt nie widzi zła, to czy ono aby na pewno istnieje?

Oglądane wydarzenia można by nazwać dramatem sumienia, gdyby coś takiego jak sumienia miało jeszcze w dzisiejszym świecie rację bytu. Wyznania ekskomunikowanego Księdza (Jerzy Trela) na nikim nie robią już wrażenia. Nawet, jeśli jego jedyną winą był fakt, że "chciał zbudować pomost pomiędzy Kościołem a potrzebami duchowymi zwykłych ludzi". Kogo dziś obchodzi, jak było naprawdę. Najważniejsza jest dobra zabawa. Ewa, czyli matka zgwałconego chłopca (Małgorzata Gałkowska) uwielbia bawić się w towarzystwie coraz to innych panów, nie zważając na to, że przecież jest mężatką, Kasia (Ewa Kaim) uprawia seks z ojcem swojego nieżyjącego chłopaka, który po rozstaniu z nią popełnił samobójstwo, a następnie szuka ukojenia w ramionach Jacka - męża swojej siostry. Jedyne, co ma znaczenie, to chwilowa przyjemność i zaspokajanie swoich potrzeb za wszelką cenę.

Wielość oglądanych zdarzeń, miejsc i ludzi odpowiada teledyskowej rzeczywistości, tworzonej przez otaczające nas zewsząd media. Raz znajdujemy się w studiu telewizyjnym, chwilę potem w mieszkaniu Jacka, później na dworze, w oceanarium, w Empiku i w wyabstrachowanych przestrzeniach, tworzonych przez pleksiglasowe ściany, czy przeróżne tła. Scenografia Martina Chocholouška to majstersztyk, z jakim w teatrze nieczęsto mamy okazję obcować. Szybkość zmian dekoracji, niezwykła funkcjonalność każdego elementu scenograficznego, piękno oglądanych wnętrz i wymowność podziwianych przestrzeni to ogromny walor tego spektaklu. To teatr, który doścignął telewizję, dorównując jej w szybkości, migawkowości i zmienności prezentowanego materiału. Czujemy się niemalże jak wielbiciel seriali, który zasiada przed telewizorem z pilotem w ręku - bohaterowie wciąż ci sami, wędrujemy jednak przez kolejne miejsca z szybkością błyskawicy.
Spektakl Zelenki, choć wydaje się pokazywać absurdalną historię, poraża jednak swym realizmem. To niewyobrażalne, jak wiele jest w stanie zrobić człowiek, by odepchnąć od siebie gorzką prawdę. Jak często postrzegamy świat nie takim, jaki jest, lecz takim, jakim chcielibyśmy go widzieć? Jak trudno wybaczyć drugiemu człowiekowi, podczas gdy sami skłonni jesteśmy oczekiwać od innych wybaczenia? Jak bardzo potrafimy zakłamywać rzeczywistość, by nagiąć ją do naszych oczekiwań? Jak silna jest w nas potrzeba podtrzymywania złudzeń za wszelką cenę? Jak często potępiamy innych za czyny, których sami się dopuszczamy? Można się było o tym przekonać idąc tego dnia do teatru.

Tego wieczoru w Gliwickim Teatrze Muzycznym stało się coś niezwykłego - demaskatorska funkcja spektaklu Zelenki przybrała niezwykły kształt. Otóż gliwicka publiczność - ta sama, która dwa dni wcześniej oburzona wychodziła z Baala Fiedora, krzycząc, że to wstrętne, plugawe i ohydne - teraz biła brawa na stojąco, nagradzając aktorów za występ. I to aktorów nie byle jakich, bowiem były wśród nich takie sławy jak Jerzy Trela, Krzysztof Globisz, czy Jan Peszek. Sław zabrakło jednak w opolskim przedstawieniu, toteż publiczność uznała, że treści prezentowane przez ten zespół są plugawe, natomiast gwałt na 11-letnim chłopcu, zdrady małżeńskie i inne niemoralne zachowania w ładnym opakowaniu, prezentowane przez aktorów znanych ze szklanego ekranu są do przełknięcia. Czyż nie to chciał pokazać Zelenka - najgorsze brudy, najbardziej plugawe treści można sprzedać, prezentując je w określony sposób. Takiej publiczności zdecydowanie potrzebne jest oczyszczenie. Obawiam się jednak, że podzieli ona los bohatera spektaklu Zelenki i postanowi ostatecznie nie przyznawać się przed samą sobą, że coś w takim zachowaniu jest nie tak. Pozostaje tylko współczuć.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny
14 maja 2008