Od najbliższych uciekaj

Na scenie dwie przytłoczone życiem siostry i brat filozof, który wrócił do domu z zakładu dla obłąkanych. Jest to ich pierwsze wspólne spotkanie od dłuższego czasu. Mają więc wiele tematów do nadrobienia. Starsza siostra Dene marzy nawet o trójstronnym pojednaniu, zapomnieniu o przeszłości. Ostatecznie okazuje się to niemożliwe. Za dużo się wydarzyło.

Więź pomiędzy Dene (Agnieszka Mandat), Ritter (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) a Vossem (Piotr Skiba) należy określić jako trudną i pełną wewnętrznych napięć. Więcej w niej przymusu czy też powinności z tytułu pokrewieństwa niż prawdziwej radości z tego, że tą rodziną faktycznie są. To rodzeństwo teoretyczne. Łączy ich jedynie pokaźny majątek, przeszłość i niewygodne fakty, którymi mogą obrzucać się do woli, co bez wahania robią. W ich relacjach dominują urazy, niedomówienia i zazdrości.

Uczucie obcości, stale towarzyszące bohaterom „Rodzeństwa", jest podkreślane na scenie nie tylko poprzez słowa i pełne niezrozumienia spojrzenia, ale także za pomocą muzyki w wykonaniu Jacka Ostaszewskiego. Jest ona niepokojąca, złowroga, odpychająca. Słysząc te kasandryczne dźwięki wiemy już, że w życiu Dene, Ritter i Vossa nie nastąpi żaden pozytywny przełom. Tylko powrót do tego, co było. Do tego, co rani i nie pozwala się uwolnić. Więzi i zabija.

Uczucie pułapki trójki rodzeństwa potęguje też scenografia, którą zaprojektował Krystian Lupa, reżyser spektaklu. Akcja „Rodzeństwa" dzieje się w pokoju stołowym, pośród wiekowych mebli i zegara, pośród obrazów przodków, którzy wpatrują się martwymi oczami w swoich następców, niemo ich oceniając. Kilkanaście par oczu rejestruje z płócien każdy ruch potomnych, szamoczących się bezradnie, ponieważ nie chcą żyć w życiach, które im przydzielono. Siostry marzą o wyjeździe z Wiednia, najlepiej za granicę, a Voss – zamierza wrócić do zakładu dla obłąkanych w Steinhofie, gdzie jest sobą i czuje się bezpieczny.

Każdy z tej trójki bohaterów podświadomie pragnie uwolnić się z psychicznego klinczu, który dopada ich w domu rodzinnym; w domu, w którym od lat nic się nie zmienia. Trafnym podsumowaniem tej stagnacji jest stwierdzenie Ritter: „Nasze śniadania nie zmieniły się od dwudziestu lat. Od trzydziestu". Rodzeństwo jest więc więźniem przeszłości, dziedzictwa, majątku oraz zdań wypowiadanych przez dawno temu zmarłych rodziców. Jednocześnie Ritter, Dene i Voss nie potrafią zrezygnować z tych reminiscencji, ponieważ to jedyne ich spoiwo, wspólny temat, do którego mogą wracać w nieskończoność i wypełniać w ten sposób niezręczną ciszę.

Przez większość spektaklu rodzeństwo odgrywa swoje znane role, stworzone najprawdopodobniej już w dzieciństwie. Ritter jest kapryśna, niestała; z Dene mówi źle o Vossie, natomiast przy bracie szydzi ze starszej siostry. Naiwna Dene pozwala się każdemu poniżać, żeby poczuć się potrzebną; wiąże ją z bratem również pewnego rodzaju seksualne napięcie. Zaś Voss gra rolę egocentrycznego filozofa, wytykającego siostrom ich małość i intelektualne zacofanie. Często popada w nieuzasadnione napady gniewu, podczas których widać jego wewnętrzną rozpacz. Pełną emocji jest scena, kiedy płacze jak dziecko, przypominając siostrom postać znienawidzonego ojca. Szydzi z jego oziębłości, braku wsparcia i sztywnych zasad. Nie mogąc znieść zarówno wzroku ojca, jak i pozostałych przodków, w szaleństwie odwraca wiekowe obrazy. To zachowanie nie czyni go jednak wolnym.

Krystian Lupa nie daje widzowi żadnej nadziei. Bo samo rodzeństwo nie chce jej mieć. Chcą na siłę być nieszczęśliwi, ograniczani, uwięzieni. Pragną powtarzać schemat cierpienia w nieskończoność. Dopóki nie umrą, a ich portrety nie zawisną w pokoju stołowym.



Monika Morusiewicz

21 stycznia 2019
Spektakle
Rodzeństwo
Portrety
Krystian Lupa