Od palanta do belcanta
Ta historia zaczyna się wręcz banalnie. Oto pewnego letniego dnia 1922 roku 21-letni Mieczysław Fogiel, pracownik kasy PKP, mieszczącej się wówczas na rogu Koziej i Miodowej w Warszawie, wstąpił do kościoła św. Krzyża i zasłuchał się w pieniach kościelnego chóru.Organista, noszący nazwisko Szych, zgodził się go przesłuchać i nieoczekiwanie nasz bohater, po odśpiewaniu "Góralu, czy ci nie żal", odkrył w sobie barytonowy talent. I tak zaczęła się kariera jednego z najbardziej niezwykłych polskich pieśniarzy, która trwała prawie siedem dekad, dostarczając rodakom rozrywki i łez wzruszenia.
Tym umuzykalnionym młodzieńcem był oczywiście słynny Mieczysław Fogg, który z kościelnej nawy wyruszył niebawem na podbój artystycznego świata. Sam to zresztą poświadczył w autobiografii "Od palanta do belcanta", spisanej przez Zbigniewa K. Rogowskiego na początku lat 70. Książka już jest w księgarniach, uzupełniona o aktualizujące ją posłowie Anny Mieszkowskiej, autorki popularnych biografii Mariana Hemara i Fryderyka JE1rosy\'ego.
Świeżo objawiony barytonowy neofita nie trafił jednak do teatrów operowych, ale na deski popularnych przedwojennych kabaretów. Na początek do Qui Pro Quo, gdzie bawił publikę wraz z popularnym w dwudziestoleciu międzywojennym Chórem Dana. A potem były m.in. Banda, Rex, Polonoa, Cyrulik Warszawski i Tip Top. Porzucił kolegów z grupy i solo ruszył na podbój świata: od 1932 r. zaczęły się jego nieustanne podróże, trafił nawet do sowieckiej Rosji, gdzie dał serię głośnych występów. W autobiografii wspomina, że rozentuzjazmowani moskwiczanie tłumnie odprowadzili go na dworzec kolejowy, budząc konsternację władz.
Ten okres życia Fogga można nazwać triumfalnym. Brylował wśród ówczesnych celebrytów, występował razem z Hanką Ordonówną, Zulą Pogorzelską, przyjaźnił się Jurandotem, J%E1rosym i Julianem Tuwimem. No i oczywiście śpiewał, serwując bliźnim m.in. "Tango Milonga", "Tę ostatnią niedzielę" czy "Jesienne róże". Ten ostatni hit, napisany w 1932 roku przez Artura Golda i Andrzeja Własta dla Toli Mankiewiczówny, pieśniarz po prostu sobie pożyczył, a następnie zrobił z niego prawdziwą muzyczną wizytówkę.
Pod koniec lat 30. Fogg mógł z dumą nosić miano polskiego Maurice\'a Chevaliera i pysznić się karierą filmową, bowiem - jak skrzętnie policzyli historycy kina - wystąpił przed wojną w 11 srebrnoekranowych produkcjach.
W 1939 roku skończył się jednak dla artysty okres triumfów, a zaczął czas heroizmu. Okupację spędził w Warszawie, śpiewając m.in. w Swanie, U Aktorek i w CafE9 Bodo. Z kabaretowego dandysa przeobraził się w sumienie narodu, a za patriotyczne pieśni trafił nawet na Szucha z etykietą "podburzacza Polaków". W godzinie "W" stawił się w szeregach Batalionu "Odwet" Zgrupowania "Golski". Przemierzał, dając koncerty, powstańcze reduty i szpitale. To on pierwszy wykonał też słynny "Marsz Mokotowa", skomponowany przez por. Jana Markowskiego. Ostatni występ dał dla rannych tuż przed kapitulacją, 2 października, w gmachu architektury Politechniki Warszawskiej.
Warszawiacy pamiętają jednak słynną CafE9 Fogg, którą już w 1945 roku założył w gruzach Marszałkowskiej. Rok później jednak władze znacjonalizowały lokal. Podobnie jak wytwórnię płyt gramofonowych Fogg Record, przez co piosenkarz nie zdążył rozwinąć skrzydeł biznesmena. Dlatego nasz bohater pozostał królem nadwiślańskich scen, wygrywającym w cuglach wszelkie rankingi popularności. Płyty z jego piosenkami rozeszły się jak dotąd w nakładzie ponad 30 milionów sztuk i wciąż znajdują wielbicieli, nawet wśród młodzieży. Dowodem tego album "Cafe Fogg" z 14 największymi przebojami mistrza, wykonywanymi przez idoli klubowej sceny, m.in. Novikę, DJ Twistera i The Bumelants i utrzymany w stylistyce jazzu, swingu i funku. Posłuchajcie tego krążka, a przekonacie się, że Fogg jest nieśmiertelny.
Franciszek Barwiński
Polska Dziennik Zachodni
20 lipca 2009