Oderwany od muzyki

Dramat Franka Wedekinda "Przebudzenie wiosny. Tragedia dziecięca" stał się inspiracją do stworzenia musicalu. Połączenie muzyki z tekstem, który był zakazany w Niemczech przez 9 lat, daje interesujący, jak na tę formę sceniczną, spektakl. Niestety, w chorzowskiej realizacji, młodzi wykonawcy nie sprostali wymagającemu scenariuszowi

Sztuka Wedekinda pod koniec XIX wieku wzbudzała wiele kontrowersji. Niemiecki pisarz nakreślił problemy związane z edukacją i wychowaniem młodzieży. Krytykuje nie tylko sytuację panującą w rodzinie, ale również instytucję szkoły, w której jedyną metodą wychowawczą jest stosowanie nakazów i zakazów. Kreatywność ucznia i jego osobiste zdanie w tym systemie nie mają żadnego znaczenia. Szkoła ma wychować i stworzyć kolejnych „użytecznych”, szablonowych obywateli. Problemy związane z procesem dojrzewania i budzącą się seksualnością młodych ludzi są ignorowane przez grono pedagogiczne. Konserwatywny świat mieszczan w tamtym okresie jest spętany przez konwenanse przez co dialog między pokoleniami jest niezwykle trudny. 

Oparty na tym interesującym tekście musical jest ważną pozycją wartą zauważenia przez teatry muzyczne Niestety, niektóre istotne momenty XIX-wiecznego dramatu, nie zostały wykorzystane w adaptacji Stevena Satera, co spłaszcza historię i nie oddaje jej wyrazistego charakteru.

Reżyser Łukasz Kos na konferencji prasowej zaznaczał, że dobrał wymarzoną obsadę. Dzięki castingowi wybrani młodzi ludzie, dla których ta realizacja była w większości debiutem, mieli być gwarantem sukcesu i nośnikiem prawdziwej młodzieńczej energii. Jak wypadli podczas premiery? Niedoświadczenie większości z nich było – niestety – zauważalne, a sceny wymagające obnażenia swojego wnętrza i odpowiednio dozowanych emocji, pozostawiały wiele do życzenia. Na uwagę zasługiwały jedynie sceny z udziałem Wiolety Malchar wcielającej się w rolę Wendli Bergman. Zwłaszcza w lirycznych fragmentach, jej postać emanowała dziewczęcą niewinnością i delikatnością. 

W sferze muzycznej brakowało mocnego rockowego charakteru. Można to było zauważyć zarówno w partiach instrumentów jak i wokalistów. Młode, jasne głosy nie oddawały właściwie ostrego temperamentu muzyki. Odnoszę wrażenie, że kierownik muzyczny Ewa Zug, celowo złagodziła brzmienie instrumentów, aby dysonans między rockową muzyką a lirycznymi głosami wykonawców, nie był aż tak wyraźny. Reżyser nie zaznaczył kontrastu między fragmentami mówionymi a muzyką, będącej wyrażeniem buntu. Połączenie tych dwóch elementów sprawiło reżyserowi trudność, a sceny muzyczne można potraktować jako oderwane przerywniki w spektaklu. W scenie konfrontacji Melchiora Gabora z władzami szkoły, która obarcza go odpowiedzialnością za śmierć jednego z uczniów, Łukasz Kos nie wykorzystał potencjału muzyki, która jest w tym fragmencie ostrym komentarzem i wyrazem buntu wobec panujących zasad. Scena ta aż prosiła się o ostrzejsze środki wyrazu. 

Zapowiadany sukces nowej premiery Teatru Rozrywki i dobre samopoczucie twórców nie przełożyło się na faktyczny kształt sceniczny utworu. Na pewno niedoświadczeni aktorzy nie pomogli reżyserowi w realizacji. Od poruszającego tekstu „Przebudzenia Wiosny” można wymagać więcej.



Dawid Komuda
Dziennik Teatralny Katowice
2 maja 2011