Odkrywanie Casablanki

Gdyby z przedstawienia Siegoczyńskiego zrobić półtoragodzinny wybór najlepszych scen, "Casablanca" z warszawskiego Powszechnego byłaby momentami zabawną, współczesną analizą procesu kreacji mitu czy produkcji ikon popkultury na przykładzie znanego wyciskacza łez

Nawet fakt, że w spektaklu nie ma ani jednego świeżego pomysłu inscenizacyjnego czy odkrywczej myśli, można by jakoś przełknąć. Jednak spektakl trwa trzy godziny i jest pełen dowodów na to, że film Curtiza (z 1942 r.) był antyfeministyczny, patriarchalny, że krzewił i umacniał stereotypowe obrazy męskości i kobiecości, że pod pozorem trudnych wyborów, słusznych spraw i niemożliwych miłości skrywał brutalną, zwierzęcą walkę dwóch samców o samicę, często inicjowaną i podsycaną przez tę ostatnią. Że władza i seks. I faszyzm.

Eliza Borowska, Aleksandra Bożek i Karina Seweryn grają różne strony osobowości lisy, Grzegorz Falkowski - niezłomnego superbohatera Laszlo, Krzysztof Franieczek - cynicznego, ale w duszy wrażliwego bon vivanta Ricka, a Piotr Ligienza - faszystowskiego oprawcę (oraz bohaterów pobocznych). Wraz z akompaniującymi im na żywo muzykami, z poświęceniem godnym lepszej sprawy (czego tu nie ma: granie i niegranie, taniec współczesny, pantomima i gimnastyka, faszystowskie przebieranki, sceny tortur, mówienie i śpiewanie do mikrofonu, kamera) wyważają dawno otwarte drzwi.



Aneta Kyzioł
Polityka
21 maja 2011
Spektakle
Casablanca