Odświeżanie pamięci mojej i Jana Klaty

W sobotę, 20 czerwca mogłem iść na przykład na spektakl do Starego Teatru - nieważne jaki. Pierwszy lepszy. Pierwszy gorszy. Akurat pogoda marudziła, deszcze, burza.

Pojechaliśmy jednak z Jolą (Ludźmierską de domo) do Kościeliska, gdzie w malutkim, drewnianym kościele św. Kazimierza Królewicza Kulturalne Towarzystwo Novmaru postanowiło uczcić wiekową obecność tej świątyni, jak i 25-lecie firmy Novmar wystawieniem "Nieszporów Ludźmierskich" Jana Kantego Pawluśkiewicza i Leszka Aleksandra Moczulskiego.

Ci sami soliści, których słuchałem w kościele św. Katarzyny w Krakowie jesienią 1992 roku: Hanna Banaszak, Beata Rybotycka, Elżbieta Towarnicka, Grzegorz Turnau, Zbigniew Wodecki, Jacek Wójcicki, ten sam mistrz instrumentów perkusyjnych Sławek Berny, nawet ten sam akustyk - Jacek Mastykarz. Ale nie orkiestra i chór; tym razem jakże młodzi ("Pewnie nie było ich na świecie, gdy pisałem te nuty" - zauważył kompozytor) i niewiele starszy dyrygent Janusz Wierzgacz. Wspaniali byli.

Kościół wypełniony po brzegi, na zewnątrz przez wielkim telebimem kilkaset osób; a szczęśliwie wypogodziło się. Trzy owacje na stojąco, bisy. Radość na twarzy proboszcza, ks. Jacka Moli. I kompozytora. Wspaniała jest płyta z "Nieszporami", niedawno nagrana po raz drugi, ale dopiero kontakt z tym oratorium w świątyni, w oderwaniu od wszelkich rzeczy świata tego, pozwala przeżyć je w pełni. Cudny wieczór, który zafundował nam, także w sensie ścisłym, Novmar, czyli Wiesław Nowak.

Piękny wieczór odświeżył mi pamięć przeżycia sprzed lat; teraz na pewno głębszego. Widać, trzeba do takiej muzyki dojrzeć. A pewnie i wywiad rzeka z twórcą "Jan Kanty Osobny", właśnie wydany, zbliżył mnie do "Nieszporów".

A propos odświeżania pamięci. Na stronie e-teatr odnalazłem rozmowę Dariusza Kosińskiego z dyrektorem Starego Teatru Janem Klatą, w której powraca sprawą Oliviera Frljicia i jego niezrealizowanego spektaklu "Nie-Boska komedia. Szczątki". Gdy (a miałem w tym udział, ujawniając na tych łamach, na co się zanosi) Jan Klata tuż przed premierą ją odwołał, tłumaczył, że to z powodu nagonki prasy, zagrożenia dla aktorów itp. Teraz mówi tak: "Frljić chciał aktorów zmanipulować. Chciał zrobić z aktorów szahidów w swojej sprawie i grał tylko na siebie. Jego nie interesowała Nie-Boska..., nie interesował go Swinarski. Interesowało go (...) postawienie wyłącznie na strategię szoku. W sposób najbardziej prymitywny z możliwych, jadąc na konflikt. Jakby piętrząc tylko i wyłącznie te rzeczy, które mogą obrazić możliwie wiele osób, od Anny Polony po profesora Hartmana. Szerokie spektrum. Ostatni dzień Oliviera Frljicia i jego współpracowników tutaj nastąpił, kiedy zobaczyłem, co on każe, czy też proponuje, mówić ze sceny aktorom. Młody aktor miał wyjść na scenę przed widzów i powiedzieć: To jest spektakl o zdrajcach i bohaterach. Zdrajcy to: Anna Dymna, Mieczysław Grąbka... i wszyscy aktorzy, od najstarszego pokolenia do najmłodszego, którzy zrezygnowali, z bardzo różnych zresztą powodów, z wielotygodniowego jałowego kłócenia się na próbach u Oliviera Frljicia. Więc zdrajcy to oni, a bohaterów macie tu - przed sobą. Taki był poziom przenikliwości tego spektaklu. I wtedy ja powiedziałem Frljiciowi: żegnam". Dalej p. Klata przyznaje, że przychodzili aktorzy, od nestorów po młodzież, i mówili: "To jest dla mnie nic, to nie jest dla mnie ani żadne zadanie, ani nic wartościowego w sensie przekraczania czegokolwiek, ja nie chcę w tym brać udziału, więc, proszę, zwolnij mnie z tego. Zresztą, przyjdziesz na próbę w pewnym momencie, sam zobaczysz. Rzeczywiście, zobaczyłem". "Veni, vidi, vici". Cezar Klata przejrzał na oczy. Teraz, po półtora roku zechciał pochwalić się światu.



Wacław Krupiński
Dziennik Polski
29 czerwca 2015
Portrety
Jan Klata