Odszedł arystokrata sceny

Andrzej Łapicki zmarł w swoim domu w sobotę nad ranem, we śnie. W listopadzie skończyłby 88 lat.

Jeszcze przed dwoma tygodniami odpoczywał w Juracie, spacerował po plaży, żartował, dowcipkował. Jeszcze wybierał się na kolejny wypoczynek... Czyż są wśród dorosłych widzów tacy, którzy nie widzieli choćby jednej roli tego wirtuoza sceny, znawcy teatru, inteligenta z dziada pradziada, człowieka o niebywałym poczuciu humoru i o wielkim dystansie do samego siebie? 

- U progu kariery wyciągnąłem szczęśliwy los, który wystarczył mi na całe życie. Choć na początku moje warunki amanta zaważyły na rolach, które otrzymywałem. Szczególnie w filmie, w czasach socrealizmu, gdy grałem żigolaków, Anglików. Przełomem była rola w "Bidermannie i podpalaczach" Frischa. A potem nadszedł czas "Salta" Konwickiego, spotkanie z Wajdą przy "Wszystko na sprzedaż", "Piłacie i innych", "Weselu", "Ziemi obiecanej" - wspominał podczas jednej z naszych rozmów. 

Urodził się w Rydze, wychowywał w Warszawie, kilka lat spędził w Łodzi, gdzie ojciec był profesorem prawa rzymskiego. Chciał być poetą, dziennikarzem, sprawozdawcą sportowym. Na próby niezależnego teatru trafił trochę przez przypadek. Studia aktorskie rozpoczął w podziemnym Instytucie Sztuki Teatralnej. Po klęsce powstania przedostał się z Warszawy do Krakowa, gdzie jako student PIST-u został przyjęty do zespołu Teatru Wojska Polskiego. Debiutował w 1945 roku w "Weselu" w reżyserii Jacka Woszczerowicza - w III akcie wchodził bez słowa, z kosą w ręku (Po latach, w filmowym "Weselu" Andrzeja Wajdy, zagrał rewelacyjnie Poetę). W roku debiutu jego Teatr Wojska Polskiego przeniósł się do Łodzi - Łapicki grał już wówczas rolę Staszka. W 1945 roku obronił dyplom i ukończył PIST. W 1948 zagrał jeszcze rolę Freda w "Ladacznicy z zasadami" w reżyserii Erwina Axera i rok później przeniósł się wraz z nim do Teatru Współczesnego. 

Jak twierdzą jego znajomi i przyjaciele, zawsze był indywidualistą o bardzo wyrazistych sądach, często nawet bulwersujących środowisko. - Kiedy powiedziałem przed laty, że aktorstwo może być prostytuowaniem się, mocno za to oberwałem, choć niewątpliwie jest wystawianiem siebie na sprzedaż. Ale to może być ekscytujące, bo ciągle jest się kimś innym. Szczególnie dla kobiet to bywa fascynujące, bo mają szczególną zdolność przystosowywania się do okoliczności. Potrafią również być w życiu inne dla mężów, kochanków, synów. Może są bardziej bezwstydne? Niewątpliwie bardziej wrażliwe. Dlatego aktorstwo jest zawodem dla kobiet - wyznawał z dużą szczerością.

Inteligencja, dystans wobec samego siebie i zawodu, ironia, erudycja, poczucie humoru i niebywała wręcz umiejętność opowiadania anegdot i dowcipów - to była jego broń. Ten dowcip i ironia zapewne połączyły trzech inteligentów: Gustawa Holoubka, Tadeusza Konwickiego i Andrzeja Łapickiego, którzy przez lata zasiadali przy stoliku w warszawskim Czytelniku, a później u Bliklego, przy Nowym Świecie, i gawędzili. 

W 1957 roku Łapicki zadebiutował jako reżyser. Na deskach "Współczesnego" wystawił "Uśmiech Giocondy" Aldousa Huxleya. Wielokrotnie dał się poznać jako znakomity reżyser repertuaru kameralnego. Interesowała go zarówno klasyka polska - Rittner, Zapolska, Kisielewski - jak i repertuar współczesny. Osobny rozdział stanowią realizacje sztuk Fredrowskich - mistrzowskie. W latach 1983-1989 był etatowym członkiem zespołu aktorskiego Teatru Polskiego. W latach 1996-1998 piastował stanowisko dyrektora artystycznego tej sceny. Dyrekcja Łapickiego w Teatrze Polskim upłynęła pod znakiem Fredry. 

Miałam zaszczyt spotykać się z Andrzejem Łapickim wielokrotnie: w Warszawie, Krakowie, po spektaklach granych na teatralnych festiwalach - przedstawienie "Lady i generał" w jego reżyserii, z nim i z Mają Komorowską stanowiło wzorzec wirtuozerii aktorskiej. Był jednym z nielicznych moich rozmówców, który rozwiewał niektóre teatralne mity. - Zespół teatralny grający w spektaklu do jednej bramki to jedna z legend. Tak się zdarza w średniej klasy zespołach. Natomiast indywidualność nie daje się podporządkować i rozwala zespołowość. To są prawdy o teatrze, które bulwersują wielu kolegów. Znam ten zawód od podszewki, z jego wielkościami i małościami, od sceny, widowni, garderoby i z gabinetu dyrektora. I zapewniam panią, że to nie jest radosny obraz zawodu. Na stare lata widzę, że zdecydowanie wolę mówić własnymi słowami.

Grał wielokrotnie z lepszymi od siebie, co uważał za ważną szkołę aktorstwa. Ale też poznał wielu wspaniałych artystów o międzynarodowej sławie, jak Laurence`a Oliviera wspaniałego Szekspirowskiego aktora i Vivien Leight, jego żonę, słynną Scarlett z "Przeminęło z wiatrem". Tak wspominał to spotkanie w swej książce "Po pierwsze, zachować dystans": - Prywatnie poznałem Oliviera, największego aktora świata, i jego żonę Vivien Leight, gdy przyjechali do Polski. Na bankiecie po przedstawieniu powiedział, że idzie spać, a ona, że chętnie by się gdzieś wybrała. Pojechaliśmy do "Krokodyla" na Starym Mieście. Pani Szyfmanowa napisała później w pamiętniku, że podobno gryzłem gwiazdę w palec u nogi i że ona się tym zachwyciła. To nieprawda. Ja ją tylko adorowałem jako wielką artystkę i piękną kobietę.

Opowieści Andrzeja Łapickiego o aktorach, anegdot teatralnych w jego wykonaniu można było słuchać godzinami. Dlatego nietrudno sobie wyobrazić, jaka panowała atmosfera przy wspomnianym stoliku nazywanym przez Łapickiego "lożą mupetów". - Nasze spotkania były regularne. Podczas nich komentowaliśmy świat i to, co się z nim dzieje. Role były rozpisane dokładnie. Ja byłem zdystansowanym moderatorem, Tadzio sceptykiem, a Holoubek człowiekiem z pasją. Poglądy na różne kwestie miał sprecyzowane i wyrażał je z pasją. Poza tym miał magnetyczną siłę, która objawiała się na scenie i porywała publiczność. Obaj otarliśmy się o politykę w 1989 roku startując w wyborach do Senatu - wspominał.

Zagrał dziesiątki ról w teatrze, filmie, telewizji, przeczytał całego Fredrę, zmagał się z niewdzięczną rolą dyrektora teatru, trudną funkcją rektora Akademii Teatralnej. Działał w Radzie Prymasowskiej, miał za sobą przeszłość lektora w propagandowej Polskiej Kronice Filmowej, co uważał za swój największy błąd: - Do dziś ponoszę za to karę, gdy słyszę swój głos czytający te kretynizmy - mówił samokrytycznie. 

Było wreszcie prezesowanie ZASP-owi i zasiadanie w parlamencie: - Szybko przyszło rozczarowanie. Wtedy też powiedziałem sobie, że nie chcę mieć nic wspólnego z polityką - opowiadał w zaciszu gabinetu warszawskiego Teatru Polskiego. 

Artysta zawsze z dużą ironią i dystansem właśnie traktował swój zawód. I choć grał w pierwszej aktorskiej lidze, nie przywiązywał do tego zbyt wielkiej wagi. A jego wypowiedzi o inteligencji i aktorstwie przejdą do historii teatru. - Mówiąc nieskromnie, uważam się za inteligenta, ale nie z tego powodu odszedłem z aktorstwa. Uważam jednak, że inteligencja przeszkadza w uprawianiu tego zawodu, a aktorstwo wymaga bezwstydu, nawet brutalności. Na scenie należy zapomnieć o wszystkich ograniczeniach i trzeba uważać się za najlepszego na świecie. Dlatego w tym zawodzie jest tylu kabotynów zakochanych w sobie. Oczywiście są wyjątki, takim był Gustaw Holoubek.

Będąc wdowcem, powtórnie ożenił się z 25-letnią absolwentką teatrologii, co spowodowało towarzysko-środowiskową sensację. To zamieszanie wokół jego osoby komentował z dużym poczuciem humoru: - Zagrałem w życiu 150 ról, ale nigdy o mnie tyle nie pisano, jak teraz, gdy znów się ożeniłem. Tak stałem się celebrytą - mówił. 

O dokonaniach artystycznych i pedagogicznych Andrzeja Łapickiego można spisać tomy. Miast nich zacytujmy Ludwika Jerzego Kerna, który tak pisał o Andrzejach: "Tam, gdzie historii wiatr wieje,/ Gdzie fruwają idee,/ Gdzie się rozjaśnia,/ Gdzie dnieje,/ Gdzie dzieją się panateneje,/ Gdzie białe kwitną nadzieje,/ Śmiech śmieje się,/ Wino leje,/ Gdzie lądy nowe/ I keje,/ Współczesne Odyseje,/ Gdzie orze się/ I sieje,/ Tam wszędzie swoje trzy grosze/ Zawsze wtrącają Andrzeje".

Będzie nam brakowało owych Pańskich "trzech groszy". 

POWIEDZIELI O ANDRZEJU ŁAPICKIM

Jan Englert

Był mistrzem. Towarzyszyłem mu i on mnie w naszych wspólnych peregrynacjach artystycznych. Był jednym z ostatnich, którzy uprawiali tak szlachetny rodzaj tradycyjnego i zarazem nowoczesnego aktorstwa. Był człowiekiem z innej Polski, z czasów, w których słowa - lojalność, honor, godność - znaczyły bardzo wiele.

Ignacy Gogolewski 

Odszedł arystokrata teatru. Od czasów Aleksandra Żabczyńskiego nie pojawił się w naszym teatrze artysta o tak wszechstronnych umiejętnościach aktorskich, reżyserskich, pedagogicznych i społecznikowskich. Spotykaliśmy się wielokrotnie na scenie, ale też grałem w reżyserowanych przez niego słynnych Fredrowskich przedstawieniach, choćby w "Zemście" Rejenta. Właśnie w sobotę, w dniu śmierci aktora, grałem w Teatrze Polonia "Grube ryby" - zadedykowaliśmy je Andrzejowi. Wiem, że wybierał się na krótki wypoczynek - pewnie do ukochanych Radziejowic.

Krzysztof Zanussi

Andrzej Łapicki był modelowym polskim inteligentem i takich grywał najpiękniej. Jako aktor miał fantastyczne wyczucie formy i miary.

Magdalena Zawadzka

ndrzeja poznałam u progu swej drogi artystycznej, bo po raz pierwszy zetknęliśmy się przy filmie "Spotkanie w bajce". Wtedy też poznałam Gustawa Holoubka. Przyjaźnili się z Andrzejem i w sposób naturalny przyjaciel mego męża wszedł i w moje życie. Dlatego mam poczucie, że odszedł kawałek mojego życia. Niezwykle poruszało mnie to, że zarówno w życiu, jak i sztuce proponował przede wszystkim kulturę. W jego aktorstwie nie było grama kabotyństwa.



Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
24 lipca 2012
Portrety
Andrzej Łapicki