"Odyseja" Garbaczewskiego ciekawą intelektualną propozycją
Recenzja premiery w Teatrze Kochanowskiego. Krzysztof Garbaczewski przekonuje po raz kolejny, że jego teatralne poczynania, mimo że nie do końca równe, stanowią jednak poważną intelektualną propozycję - pisze Aleksandra KonopkoReżyser jest w swych dążeniach konsekwentny. Robi teatr trudny w odbiorze, czasami wręcz apercepcyjny, tak jak było w przypadku wrocławskiej "Nirvany", a teraz częściowo także w "Odysei". Formą przedstawienia wyraźnie jednak zaznacza celowość takiej drogi. Poszukiwania kontrapunktu, naginanie granic dotychczasowych, zużytych już konwencji teatralnych wydają się być nadrzędnym celem Garbaczewskiego. Stąd ciągłe próby stworzenia nowych elementów języka teatralnego budowanego na podstawowej zasadzie (wcale nie nowej, ale skutecznej i mnożącej interpretacyjne możliwości) traktowania tekstu jako pretekstu.
Również "Odyseję" reżyser uczynił jedynie inspiracją do teatralnego dyskursu o współczesności i korzystając ze strzępów i zlepków fraz klasycznego utworu, zrobił przedstawienie według Homera, które trafnie obnażyło dzisiejszy status tej wielkiej klasycznej literatury - matrycy wszelkich późniejszych narracji.
Otóż to, co dzieje się na scenie z tekstem - pozbawienie go pierwotnej struktury, wyeliminowanie niemal zupełnie tradycyjnie pojmowanej fabuły, stopienie z innymi tekstami kultury od Dantego, poprzez Pasoliniego, Tarkowskiego, Nietzschego, do Foucault i Joyce\'a - obnaża współczesny problem z utworem, którego autorstwo tradycja przypisała Homerowi. "Odyseja" jest dziś bowiem jednocześnie powszechnie znana i powszechnie nieznana. Obciążona szeregiem utartych interpretacji i zaszufladkowanych wyobrażeń. I tak, jak zauważył reżyser, zdecydowanie mamy z "Odyseją" problem, nawet jeśli przy okazji szkoły, studiów czy innych okoliczności przebrnęliśmy przez jej stronice.
Ten jeden z najstarszych tekstów europejskiej kultury jest tak wielowątkowy, że aby obecnie wydobyć jego ukryte sensy i znaleźć dla nich miejsce w dzisiejszym świecie, należało dzieło zupełnie przepisać na język scenicznej formy.
Dlatego Garbaczewski zderza fragmenty recytowanego przez aktorów oryginału, które zdają się nie pasować do całości i już same w sobie nie oddziaływać na widzów, z obrazami i przepisanymi na nowo autorskimi tekstami opartymi na "Odysei" i "Iliadzie" (współpraca z dramaturgiem Marcinem Cecko), które wskazują na funkcjonowanie homeryckiej tematyki w migawkach współczesnej świadomości.
Odnalezienie ich realnego miejsca w świecie nie jest jednak takie proste. Dlatego Telemach (interesująca rola Pawła Smagały), centralna postać w opowieści Garbaczewskiego, jest młodym zagubionym chłopakiem. Wychowany bez ojca, ale ukształtowany poprzez krzewienie jego kultu, żyje w zupełnym chaosie, który utrudnia mu odnalezienie odpowiedzi na pytanie o własną tożsamość. Ów chaos i rozproszenie odbija się także w świecie scenicznym. Zapętla się w wielowątkowości zarówno przesłania, jak i formy. Widać go w ciągłych przeskokach od projekcji multimedialnych do fragmentów improwizowanych lub improwizacją inspirowanych, od użycia mikrofonu, kamery, do celowego "wyjścia z roli". Obecny jest też w wielości używanych cytatów zaczerpniętych z innych utworów, jak i w zróżnicowanym tle muzycznym - od "Popołudnia Fauna" do zespołu The Doors.
***
Prawdą jest jednak także, że zamierzony, spektakularny chaos zamienia się czasem w tym przedstawieniu w chaos przypadkowy. Reżyser nie zapanował bowiem do końca nad bogactwem własnych pomysłów. Być może to sprawiło, że nie w każdym momencie udało się odnaleźć aktorom. Są momenty bardzo interesujące, w których i Smagała, i Aleksandra Cwen, i Grażyna Misiorowska, i Zofia Bielewicz (wszystkie trzy grają Penelopę) radzą sobie z eksperymentalną formą zimnego, zdystansowanego aktorstwa znakomicie. Ale są też takie, w których piętrzą się wyraźnie trudności i nie udaje się już utrzymać wypracowanego formalizmu.
Niedobrze wypada np. początek monologu kobiecego inspirowanego tekstem Ulissesa, gdy Cwen "ubrana" w opasłe cielsko z gąbki chodzi w przód i w tył, wykrzykując "Tak!". Aktorka jest w tym zupełnie bezradna, przerysowana i sztuczna, ale w chwilę potem jest już dobrze, chwilami przejmująco. Za to np. Leszek Malec (Mentor), Waldemar Kotas (Wykładowca) i Jacek Dzisiewicz (Performer) stanowią jakby odrębny obóz. Grają dużo bardziej "tradycyjnie", jak gdyby nie chcieli wejść do końca w taką eksperymentalną formę spektaklu. I jakoś trudno uwierzyć, że taki był zamysł. Wygląda raczej na to, że nie wszystkich udało się reżyserowi przekonać do własnej wizji.
W opowieści Garbaczewskiego bardzo dużą rolę odgrywa też język, który jest tu narzędziem stwarzania i budowania świata, wyznacznikiem tożsamości - z pewnością i to było wyzwaniem dla aktorów. Poszukiwanie formalnych działań nakładanych na język przybliża chwilami spektakl Garbaczewskiego do "Kaspara" Wysockiej.
Poszukiwania w obszarze materii teatru, jakich podjęli się twórcy "Odysei", sprawiły, że powstał spektakl interesujący i intrygujący zarazem. To ciekawa intelektualna propozycja, której autorzy traktują widza poważnie, jak partnera, z którym można podjąć nawet bardzo erudycyjny dyskurs. Ale także zostawić mu sporo wolności na wnioski i puenty wyciągnięte z tego, co zobaczył na scenie. Przedstawienie ma szansę stać się ważne dla opolskiej publiczności, a jednocześnie sprawić, że znowu do "Kochanowskiego" będą mieli po co zajrzeć krytycy i teatromani także z innych miast.
Aleksandra Konopko
Gazeta Wyborcza Opole
21 listopada 2009