Ojciec, syn, śmierć i...

Ostatnia tegoroczna premiera Teatru Miejskiego w Gdyni godna jest odnotowania tylko z kronikarskiego obowiązku. Spektakl o tytule "Wszystko, co chcielibyście powiedzieć po śmierci ojca, ale boicie się odezwać" nie imponuje niestety niczym, poza jednym z najdłuższych tytułów w historii tego teatru

Gdyńska premiera powstała na podstawie sztuki Szymona Bogacza "W imię ojca i syna", wyróżnionej nominacją do finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2009. Trudno zrozumieć motywację kapituły GND, gdyż tekst ten opisujący traumę po śmierci ojca, razi dosłownością i banalnymi, serialowymi dialogami, które prowadzą pozbawioną dramaturgii akcję do wydumanej puenty.

Ze słabego tekstu można wprawdzie stworzyć całkiem ciekawe widowisko, jednak w spektaklu Piotra Kruszczyńskiego nic takiego nie nastąpiło. Reżyser potraktował dramat bardzo serio, ograniczając swoją inwencję do wymyślenia kilku mało oryginalnych i bardzo ogranych w teatrze chwytów ilustrujących tekst sztuki. I tak w jednej ze scen postawiona pionowo część podestu, po którym poruszają się między widzami aktorzy, służy za łoże małżeńskie bohatera i jego żony. W ten sposób zmieniona zostaje perspektywa postaci dramatu w stosunku do publiczności - aktorzy stojąc oparci o owo łoże, zgodnie z literą dramatu "leżą", schylając się "siadają na łóżku", zaś kładąc na podłodze "stoją nad łóżkiem".

Przywoływany przez autora tekstu ocean okazuje się niebieskim światłem reflektorów, zaś wyspa silnym światłem punktowca skierowanego na aktora. Wreszcie przeszklona konstrukcja wykorzystująca świetlówki ze scenografii innego gdyńskiego spektaklu, "Lilioma", służy w zależności od potrzeb za "najbardziej szklany wieżowiec na świecie" lub za trumnę.

Konwencja ogrywania tekstu przez pobudzanie wyobraźni i grę absurdalnych niekiedy skojarzeń szybko się wyczerpuje. Tekst ciąży ku rodzinnej tragifarsie, rozgrywanej gdzieś pomiędzy szarą codziennością a familijnym fantasy. Dramat syna (Rafał Kowal) wobec śmierci ojca (Maciej Sykała) ujęty został bowiem w dwa plany akcji - rzeczywisty, zawierający przygotowania do pogrzebu i pochowanie ojca oraz fikcyjny, czyli introspektywną wycieczkę do przeszłości głównego bohatera. W tym drugim wymiarze zmarły ojciec staje się kumplem, którym przez całe życie dla swojego syna nie był.

O ile umowność i minimalizm scenografii można wytłumaczyć, o tyle wyjątkowo nieatrakcyjną, powtarzaną niczym refren muzykę "z pozytywki" autorstwa Pawła Dampca już nie. Obraz spektaklu będzie pełen, jeśli dodamy do tego nijakie aktorstwo (jedyną zauważalną postacią jest histeryczna i rozedrgana Matka bohatera, grana przez Beatę Buczek-Żarnecką), sztucznie brzmiące głosy puszczane z offu i fatalne oświetlenie, sterowane z piętra nad foyer teatru przez osobliwą postać w stroju doktora, z maską higieniczną na twarzy i czepkiem lekarskim na głowie. Tylko temat przedstawienia, prowadzony przez reżysera konsekwentnie w stronę patetycznego finału, wart jest ocalenia.

Wspomnieć należy jeszcze o nietypowym jubileuszu 35-lecia pracy zawodowej Leszka Hoppe, na co dzień pracującego przy obsłudze sceny, który w spektaklu Piotra Kruszczyńskiego został aktorem i wcielił się w rolę Szwagra głównego bohatera.

Spektakl "Wszystko, co chcielibyście powiedzieć po śmierci ojca, ale boicie się odezwać" wbrew tytułowi, nie powie nam o stanie po śmierci bliskiej osoby niczego, co wykraczałoby poza serialową sztampę. Niestety, jeśli oświetleniowiec przebrany za doktora miał dokonać jakiejś operacji na widzach, to trudno uznać ją za udaną.



Łukasz Rudziński
trojmiasto.pl
15 listopada 2010