Okiem Obserwatora: "next to normal"

Może jest to zaskakująca teza, ale uważam, że Polska ma wielkie tradycje związane z istnieniem teatrów i teatrzyków muzycznych. Te drugie, często były właściwie tożsame z kabaretami, jednak nie zawsze. Natomiast już w okresie międzywojennym istniały i cieszyły się ogromną popularnością, tzw. teatry muzyczne, a po II wojnie światowej, w ciężkich i przygnębiających czasach, teatry te dawały możliwość złapania chwilowego oddechu od zatęchłej atmosfery, z jaką widzowie mieli do czynienia na co dzień.

W Warszawie jako jeden z pierwszych teatrów - od 1948 r. - wznowił działalność Teatr Syrena, który specjalizował się w widowiskach satyryczno-rewiowych i komediach muzycznych. A przecież oprócz niego oblegana była jeszcze Operetka Warszawska (obecnie Teatr Muzyczny Roma). O tym jakie było zapotrzebowanie na taki repertuar świadczy fakt, iż z biegiem lat tego typu teatrów powstawało coraz więcej (Studio Buffo, Teatr Sabat, Mazowiecki Teatr Muzyczny im. Jana Kiepury, a przede wszystkim Teatr Rampa, w którym od wielu lat grane są widowiska muzyczne oparte o największe hity Broadwayu, przeboje legendarnych zespołów (The Beatles, Queen), czy światowej sławy musicale.

Już w tamtych czasach powstawały bardzo dobre spektakle. Jednym z najsłynniejszych było "Złe zachowanie" w reż. Andrzeja Strzeleckiego (spektakl dyplomowy IV roku ówczesnej PWST w Warszawie), premiera w 1984 r., w Teatrze Ateneum, przeniesione do Teatru na Targówku, który w 1988 zmienił nazwę na Teatr Rampa. W spektaklu tym nad choreografią czuwał jeden z młodych wykonawców Janusz Józefowicz, który w 1991 r, już samodzielnie wyreżyserował najsłynniejszy chyba polski musical "Metro". Zupełnie niepotrzebnie zachwalane było przez twórców za dużo lepsze od zachodnich produkcji Z wielką pompą pojechało do Londynu i Nowego Yorku, by rzucić na kolana tamtejszą publiczność i krytyków. No, nie wyszło! Nie tym razem! Spodobał się ale nie rzucił. Bo jednak londyński West End, czy nowojorski Broadway, to zupełnie inna bajka! A musical był naprawdę znakomity i stał się wylęgarnią dla wielu gwiazd polskich scen i estrad. Udowodnił też, że w Polsce mogą powstawać spektakle muzyczne na bardzo wysokim, wręcz światowym poziomie artystycznym.

Od początku dyrektorowania w Teatrze Syrena, jej obecny szef, Jacek Mikołajczyk, wkroczył na tę właśnie ścieżkę. Do spółki z kierownikiem muzycznym Tomaszem Filipczakiem wystawił już trzeci musical z najwyższej światowej półki. O ile dwa pierwsze znane były naszej publiczności ("Czarownice z Eastwick"- marzec 2018; "Rodzina Addamsów" - wrzesień 2018), o tyle ostatnią premierę - "Next to normal" - uważam za krok odważny, można pokusić się o stwierdzenie, że wręcz przełomowy. Już śpieszę z wyjaśnieniami.

Jak wiadomo ojczyzną musicali są Stany Zjednoczone. Statystycznie, to właśnie tam powstało i nadal powstaje najwięcej tego typu przedstawień, z których sporo osiąga ogólnoświatowy rozgłos, a część okrzyczanych zostaje jako "kultowe", czy mniej kolokwialnie jako "kamienie milowe". Do takich śmiało zaliczyć można dwie poprzednie premiery. A co z ostatnią?

Ciekawskie wróble teatralne starały się poznać w kuluarach jaką wiedzę na temat "Next to normal" posiadała premierowa publiczność. Odpowiedzi, z reguły były "na okrągło", typu: "wybitny, obsypany najważniejszymi nagrodami" [to fakt i to nie tylko branżowymi ale również Pulitzerem!], "jeszcze nie widziałam, ale znam temat, jest fantastyczny", itp. To dlaczego tak znany w Ameryce musical, nie zaistniał do tej pory w naszej szerszej świadomości? Według mnie właśnie przez temat, który porusza!

Najlepiej wyjaśnia to cytat z programu spektaklu: "Pamiętacie "Lot nad kukułczym gniazdem"? "Next to normal" w podobny sposób zamienia trudny problem walki z chorobą psychiczną w dramat rodzinny, o sile przekazu bomby burzącej. (...) "Next to normal" to rockowy musical o walce z chorobą psychiczną. (...) a Diana zmaga się z chorobą dwubiegunową".

No i wszystko jasne! Sądzę, że gdyby przeprowadzić ogólnopolską sondę na najbardziej wstydliwe i najgłębiej ukrywane problemy rodzinne / społeczne, to póki co, właśnie choroby psychiczne, tzw. "żółte papiery", miałyby duże szanse na zajęcie pierwszego miejsca w takim rankingu, a na pewno byłyby w jego ścisłej czołówce. Nic więc dziwnego, że brak było odważnego, który podjąłby się próby przeniesienia "Next to normal" na polski grunt.

W końcu doczekaliśmy się i nareszcie polski widz ma okazję zobaczyć i posłuchać jeden z tych coraz liczniejszych w USA musicali, łączących znakomitą muzykę, z bardzo ważnymi tematami, które do tej pory poruszane były głównie w zaciszu gabinetów medycznych.

Fabuła jest tyleż prosta, co zaskakująca. Pierwsza scena, którą widzimy, jest wręcz najbardziej klasyczna z klasycznych: noc, przy stole siedzi samotna kobieta, drzwi się otwierają, wchodzi młody chłopak i zaczyna się rozmowa, jakich miliony odbywają się od niepamiętnych czasów, czyli mama czyni wyrzuty synowi za tak późny powrót do domu, a on bagatelizuje całe zajście. Nim pojawi się ojciec, mama wygania syna do sypialni aby nie doszło do jego spotkania z ojcem o tej porze. Jest jeszcze ucząca się całymi nocami córka. Czyli absolutny standard. Po nocy nastaje ranek i zaczyna się zwyczajna biegania przed wyjściem. Córka funkcjonuje na linii dom - szkoła, szkoła - dom, a w nim uroczystości rodzinne, w których zaczyna uczestniczyć nowo poznany chłopak. Samo życie. Dalej nie będę spojlerował, bo tu ujawnia się główny temat sztuki i trzeba przyznać, że jest niesamowicie zaskakujący. Dopiero w tym momencie widz uświadamia sobie jak cieniutka linia dzieli "normalnych" ludzi od tych, u których zdiagnozowano chorobę psychiczną.

Ponieważ akcja toczy się w kilku miejscach, czyli: w domu bohaterów, szkole córki i gabinetach lekarzy psychiatrów, a nie ma absolutnie czasu na zmianę dekoracji, problem został rozwiązany bardzo pomysłowo: na scenie stoi ogromne, stalowe rusztowanie, którego kolejne poziomy są różnymi pomieszczeniami i dzięki odpowiedniemu operowaniu światłem (rozjaśnianie/wyciemnianie) możemy śledzić przebieg akcji, bez zbędnego rozpraszania uwagi.

W spektaklu występuje szóstka aktorów i wszystkie role (takie było założenie) są dublowane. Ta obsada, która brała udział w premierze 7 kwietnia spisała się na szóstkę z plusem. Zarówno aktorsko, jak i - kto wie, czy nie najważniejsze w tego typu spektaklach - głosowo, przedstawienie stoi na bardzo wysokim poziomie. Jest to szczególny powód do dumy dla polskich twórców, albowiem, wszystkie trzy ostatnie musicale w Teatrze Syrena grane są na podstawie licencji udzielonej przez Amerykanów. I do tej pory, na zakończenie poprzednich sesji castingowych, ostateczny wybór weryfikowany był właśnie przez nich. "Next to normal" jest pierwszym, w którym Amerykanie zrezygnowali z uczestnictwa w castingu uznając, że mogą mieć pełne zaufanie do naszych wyborów. I słusznie! Bo zarówno głosowo, jak i aktorsko, wszystkie postacie są bez zarzutu.

Katarzyna Walczak jako Diana, czyli matka i żona ma zdecydowanie najtrudniejsze zadanie do wykonani, bo to ją właśnie dotknęła ta podstępna choroba. Walczak przyznaje się, że bardzo dużo skorzystała z podpowiedzi pani psycholog, pomagającej zespołowi jako konsultantka w czasie prób, Katarzynie Kucewicz, ale również z samodzielnego pogłębiania wiedzy na temat tej choroby. Wszystkie pozostałe osoby to współuzależnieni, czyli zdrowi przebywający na co dzień w najbliższym otoczeniu chorej osoby: mąż Dan (Damian Aleksander), dzieci - Natalie (Karolina Gwóźdź), Gabe (Piotr Janusz) i chłopak córki Henry (Maciej Dybowski), równie podręcznikowo odwzorowują zachowania takich osób. Kochający mąż stara się na wszelkie sposoby pomóc żonie, a będąca w okresie burzy hormonów i buntu nastolatka, pomimo pozornego konfliktu z mamą, też jest pełna miłości do niej. Grający podwójną rolę psychiatrów Marcin Wortmann znakomicie odgrywa dwa diametralnie różne typy lekarzy.

Kilka słów należy poświęcić muzyce, która co prawda powstała za oceanem, ale zagrana jest znakomicie przez naszych wykonawców, pod okiem super fachowca, wspomnianego już Tomasza Filipczaka. No i ten tradycyjnie już otwarty orkiestron, czyli muzyka na żywo!

Absolutna wartość dodana "Next to normal" tkwi w tym, że omawiając i oceniając ten musical nie można poprzestać tylko na formie, czyli tym CO się widzi i JAK się słyszy. W tym przypadku te elementy służą temu CO się słyszy, czyli treści i przekazowi jaki ona niesie.

Biorąc pod uwagę niesamowicie delikatną materię będącą tematem sztuki, sposób w jaki zostaje on przekazany ma fundamentalne znaczenie. Można było temat "zabić" i potwierdzić opinię, że "lepiej tego nie ruszać!". A można było podjąć ryzyko i w przypadku sukcesu zapisać się złotymi zgłoskami w historii polskiego teatru, a na pewno teatru muzycznego.

I to się udało, czego szczerze gratuluję twórcom i całemu zespołowi Teatru Syrena.



Krzysztof Stopczyk
www.kulturalnie.waw.pl
13 maja 2019
Spektakle
next to normal