Okiem Obserwatora: Rock of Ages

Najnowsza premiera musicalowa w Teatrze Syrena, była inna od trzech wcześniejszych. Tym razem dyr. Jacek Mikołajczyk (reżyser spektaklu) zdecydował się na równie wielki broadwayowski przebój, co poprzednie, jednak w Polsce troszkę mniej znany - "Rock of Ages". Na tej premierze, w stosunku do poprzednich, było głośniej, bardziej żywiołowo i super energetycznie. Nic dziwnego, skoro akcja musicalu rozgrywa się w latach 80-tych poprzedniego stulecia, w klubie muzycznym będącym wylęgarnią rockowych talentów.

Jak to bywa z musicalami, fabuła jest tylko pretekstem do grania kolejnych super hitów stanowiących podkład muzyczny do szalonych układów choreograficznych.

W Syrenie jest: głośno, dynamicznie, kolorowo, energetycznie, w sumie radośnie, chociaż nie przez cały czas. Bo spektakl opiera się na wątku społecznym, a konkretnie walce młodych, hippisujących muzyków, z bezwzględnym developerem. Pojawia się m.in. skorumpowany polityk i walka z interweniującą policją. Bywa groźnie, ale ponieważ jest to amerykański musical, więc im bliżej końca, tym tej grozy jest mniej. Za to zupełnie inaczej jest z innymi wątkami, nazwijmy je uczuciowymi, dotyczącym kilku par. W czasie spektaklu jesteśmy świadkami burzliwych dziejów jednego związku, a konia z rzędem temu, kto domyśliłby się wcześniej, niż przed samym finałem, że obserwujemy również obustronnie kiełkujące uczucie innej pary. A do tego dochodzi jeszcze bardzo trudna relacja obopólnej miłości ojca i syna.

Wszystkie dotychczasowe musicale reżyserowane przez Mikołajczyka miały podwójną obsadę. Biorąc pod uwagę ich intensywność, jest to w pełni zrozumiale, jednak rodzi pewną niedogodność przy próbie opisu danego spektaklu. Ja widziałem obsadę premierową i pomimo upływu pewnego czasu (z różnych przyczyn nie mogłem wcześniej podzielić się z Państwem swoimi obserwacjami) nadal jestem pod wrażeniem wszystkich występujących. Balet, tancerze i część postaci nie ma dublury, jednak zdecydowana ich większość (w tym wszystkie wiodące) mają zapewnioną podwójna obsadę i o tych aktorach mogę z pełną odpowiedzialnością napisać, że są znakomici! Od początku do końca jest siła, jest moc! W stosunku do poprzednich spektakli, w "Rock of Ages" zdecydowanie poprawiła się słyszalność tekstów, które nie były już zagłuszane przez głośną muzykę. Są ku temu dwa powody. Po pierwsze zespół muzyczny, po raz pierwszy siedzi na scenie, a nie w orkiestronie (przy okazji - zwróćcie Państwo uwagę na ich stylizację: kostiumy, fryzury, makijaż!), a po drugie, jak dowiedziały się ciekawskie wróble teatralne, po raz pierwszy użyty został sprzęt klawiszowy najnowszej generacji i to też ma wpływ na lepszą słyszalność tekstów.

Spektakle muzyczne są ekstremalnie trudnym wyzwaniem dla występujących, bo nie dość, że trzeba mieć jednak predyspozycje/zdolności aktorskie, nie dość, że trzeba perfekcyjnie śpiewać, to jeszcze trzeba to wszystko prezentować w super dynamicznych akcjach, ewolucjach wręcz akrobatycznych, lub np. stojąc na głowie. I wszyscy "dają radę!".

Właściwie jedyną z głównych postaci, która nie tańczy w jest Her Hertz (na premierze rewelacyjny Piotr Siejka), bo już jego syn Franz (Maciej Dybowski), do równie znakomitego aktorstwa i wokalu, dorzuca popisy choreograficzne. Mnie osobiście właśnie ta para (wspomniana wyżej miłość ojca i syna) podobała się najbardziej. Ale próżno by doszukiwać się jakiś minusów w występie Grzegorza Wilka (Stacee Jaxx), Przemysława Glapińskiego (Lonny), Damiana Aleksandra (Dennis), Barbary Garstki i Karola Drozda (Sherrie i Drew), Natalii Kujawy (Regina), Magdaleny Placek-Boryń (Justice), czy Alberta Osika (Ja'Keith Gill)! Wszystkie postacie są wyraziste i dzięki wspaniałej grze aktorów na długo zapadają w pamięć. Do poszczególnych ról Teatr przeprowadzał długie castingi, więc twórcy mieli czas na wyłowienie prawdziwych diamentów! A ponieważ choreografia [Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka] jest nie tylko wspaniale wymyślona, ale równie rewelacyjnie wykonywana, zespół muzyczny, o którym już wspomniałem wcześniej, gra pod kierownictwem Tomasza Filipczaka jakby był żywcem przeniesiony z Los Angeles lat 80-tych, a kostiumy autorstwa Tomasza Jacykowa stanowią kolejną wartość dodaną do spektaklu, więc widzowie mają ucztę dla oczu i uszu od pierwszej do ostatniej sceny. A nawet jeszcze dłużej, bo starym dobrym obyczajem teatralnym ukłony też zostały ustawione w taki sposób, że stanowią integralną część całości ze swoim roztańczeniem i feerią barw.

W kontekście czterech ostatnich premier, bardzo frapująco zapowiada się kolejny hit Teatru Syrena, tym razem w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, pt.: "Kapitan Żbik i żółty saturator", anonsowany - a jakże - jako musical!

Odliczając dni do Kapitana Żbika, polecam "Rock of Ages"!



Krzysztof Stopczyk
www.kulturalnie.waw.pl
26 października 2019
Spektakle
Rock of Ages