Oniegin - w cieniu Tatiany

Marek Weiss - dyrektor artystyczny Opery Bałtyckiej - przygotował na gdańskiej scenie "Eugeniusza Oniegina" Czajkowskiego. Całość trzyaktowego dzieła podzielono na dwie części.

Akt pierwszy i pierwsza scena drugiego (w podziale oryginału) rozgrywa się w plenerze - sielankowej przestrzeni, z grupą drzew pośrodku i projekcją lasu na horyzoncie. Wszystko w wysmakowanej, pastelowej kolorystyce łączącej zieleń, szarość, beż i biel, w którą doskonale wpisują się także kostiumy protagonistów. Tu pojawiają się wieśniacy (w inscenizacji opuszczono początkową rozmowę Łariny z Nianią), tu zawiązuje się akcja, tu po zmierzchu pozostaje Tatiana i pisze list do Oniegina, tu też zasypia i tu o świcie budzi ją gra pastuszka. Proste a funkcjonalne rozwiązanie, bez zbędnych zmian dekoracji. Także kolejna scena - przyjęcie u Łariny - rozgrywa się w tej przestrzeni (zmieniła się jedynie projekcja lasu w tle). Skoro jednak przyjęcie przeniesiono w plener - podkreślmy: plener jednoznacznie letni - a kończy się ono kłótnią i wyzwaniem na pojedynek, to jak ów pojedynek może się rozgrywać (prawda, że zgodnie z librettem) na zaśnieżonej leśnej polanie? Choć przed sceną pojedynku w spektaklu nastąpiła przerwa (moim zdaniem w bardzo niefortunnym miejscu), to nie wszyscy widzowie zapomnieli, że Leński wyzywając Oniegina śpiewał wyraźnie - choć po rosyjsku - "Tak więc do jutra!"... 

Pierwsza scena trzeciego aktu to bal w Petersburgu. Centralnym punktem dekoracji jest wielkie jajko Faberge, które przypomina o miejscu akcji. Od wydarzeń aktu I i II musiało minąć znacznie więcej czasu, niż zakłada libretto, moda bowiem całkowicie się zmieniła, wkraczając w wiek XX. Jak pisze w programie reżyser to metaforyczny skok czasowy "by w drugiej części odnaleźć swoich bohaterów, a może ich kopie we współczesności" - czemu zatem nie przed tą sceną zaplanowano jedyną przerwę w spektaklu? Słynnego poloneza w ciekawym układ choreograficzny (z polonezem niewiele jednak mającym wspólnego) wykonuje kilka przedziwnych par - coś pomiędzy uczestnikami ,,love parade" a transwestytami. Zapewne ma to być znak "naszych czasów", symbol zmian w obyczajowości. Dziwi jednak, że właśnie im najwyraźniej zwierza się Oniegin z pustych lat swego życia od czasu, gdy zabił przyjaciela, dziwi też obecność na tym samym balu (paradzie?) szlachetnej postaci księcia Gremina z małżonką, która w dodatku serdecznie wita się z tańczącymi. W ostatniej scenie opery Tatiana pojawia się pchając wózek inwalidzki z siedzącą na nim kobietą. Postać ta towarzyszy niemo całej finałowej scenie - kim jest, jakie niesie przesłanie? Ani na podstawie libretta, ani nawet na podstawie poematu Puszkina, na którym jest osnute, nie sposób się tego domyślić. Jeśli miał to być jakiś symbol wprowadzony przez reżysera powinien być czytelny dla widza. 

W tekście zamieszczonym w programie Marek Weiss słusznie podkreśla, że to Tatiana jest "nośnikiem wartości w tym dziele. Ona wychodzi zwycięsko z moralnej próby i zmagań z własną słabością", ona też staje się w jego spektaklu główną postacią usuwając w cień tytułowego bohatera. Choć pewne środki sceniczne zastosowane w trzecim akcie mogą budzić wątpliwości, to przesłanie, w którym reżyser daje nam znać, że "mimo kompletnej zmiany obrazu świata, przebudowy obyczajów i moralności, wciąż istnieją ludzie, dla których miłość znaczy miłość a honor jest honorem" jest piękne i budujące. 

Nie wszystko w gdańskim spektaklu Oniegina było logiczne i czytelne, ale dzięki wielu ciekawym pomysłom reżyserskim, których opisać tu nie sposób (m.in. wyprowadzenie szeregu postaci także poza scenę), oraz warstwie plastycznej - pięknej w części I, ciekawej i wspomagającej przesłanie w części II - dość statyczne dzieło Czajkowskiego nie tylko się nie dłużyło, lecz stale przykuwało uwagę. 

Wysoki i wyrównany był poziom wykonania partii solowych, tak pod względem wokalnym, jak aktorskim. Oniegina śpiewał stale już goszczący na deskach Opery Bałtyckiej Mikołaj Zalasiński. Kolejny raz imponował wolumenem i ekspresją głosu, wokalną pewnością i doskonałym opanowaniem roli. Zgodnie z koncepcją reżysera stworzył "antybohatera" -znudzonego wsią bon vivanta, który ze zniecierpliwieniem ociera pył z butów, rozmawia z Tatianą w nonszalanckiej pozie z ręką w kieszeni, który lekceważy przyjaźń, wartości i wszelkie przyjęte zasady. Nawet na pojedynek przychodzi spóźniony i bez godnego sekundanta (to zgodnie z librettem), a co więcej - wyraźnie pijany. A przecież zostały w nim resztki sumienia, skoro strzela do Leńskiego zasłaniając oczy, jakby nie chciał widzieć tego. co czyni. "Antybohater" Zalasińskiego był jednak momentami nieco przerysowany. Choć w miłości nie ma reguł, to przyjmując tę koncepcję postaci trudniej uwierzyć, by w kimś takim mogła się zakochać rozmiłowana w poezji, romantyczna Tatiana, zwłaszcza że kreująca tę partię Anna Wierzbicka pięknie i wiarygodnie zarysowała swą bohaterkę, tak w aktorstwie, jak w śpiewie. 

Bardzo dobry występ odnotować może Paweł Skałuba w partii Leńskiego. Był przekonujący aktorsko, pewny i precyzyjny wokalnie. Muzyka Czajkowskiego wyraźnie odpowiada jego głosowi. Unikając przerysowań, potrafił ująć słuchaczy i we fragmentach lirycznych, i dramatycznych -pięknie zaśpiewał arię poprzedzającą pojedynek. Olgę śpiewała Agata Bieńkowska - jej również udało się połączyć bardzo dobre przygotowanie wokalne z wiarygodnym aktorstwem. Ładny, ciepły w barwie głos i sceniczny wdzięk pomógł jej stworzyć postać dziewczyny płochej, skorej do uciech i żartów. Skromną objętościowo, lecz jakże efektowną dzięki słynnej arii, partię Gremina śpiewał Romuald Tesarowicz. Ten artysta nie wymaga rekomendacji - piękny, głęboki bas o dużym wolumenie i sile ekspresji, wielkie doświadczenie i kultura wokalna. W pomniejszych partiach wystąpili z powodzeniem Joanna Cortez (Łarina), Beatriz Blanco (Niania) i Adam Pałka (Sekundant). Krzysztof Kur śpiewał kuplety Triqueta dziwnie nosową barwą głosu, ale sądzę, że był to celowy zabieg służący podkreśleniu "francuskości" tej postaci. Cechą wspólną wszystkich solistów - co godne jest podkreślenia - była także znakomita dykcja. 

Prowadzona przez Jose Maria Flo-rencio orkiestra Opery Bałtyckiej po raz kolejny grała bardzo dobrze. Wiele było udanych fragmentów solowych instrumentów dętych, piękne solo wiolonczel we wstępie do sceny pojedynku. Dbając o właściwe proporcje kierowany przez swego szefa zespół umiejętnie budował klimat poszczególnych scen, jego kameralne brzmienie współtworzyło nastrój zwłaszcza we fragmentach lirycznych. Jedno, czego mi zabrakło to pełniejszego, bardziej "symfonicznego" brzmienia w polonezie, choć wiem, że w ograniczonym składzie orkiestry operowej trudno to osiągnąć. Bardzo dobrze śpiewał chór Opery Bałtyckiej - rzetelnie przygotowany od strony wokalnej, ładnie i miękko brzmiący, z nieczęstym zaangażowaniem realizował też zadania aktorskie. 

Po premierowym spektaklu odbyła się skromna uroczystość z okazji trzydziestolecia pracy artystycznej Marka Weissa. Była chwila wspomnień, listy gratulacyjne i życzenia. Dołączam się do tych życzeń, bo choć nie zawsze zgadzałem się i zgadzam z jego pomysłami czy też z jego scenicznym ujęciem dzieła operowego, jest on artystą, którego sztuka intryguje, daje do myślenia, nie pozostawia widza obojętnym. Tak było również w Eugeniuszu Onieginie.



Piotr Pożakowski
Ruch Muzyczny
19 czerwca 2009
Spektakle
Eugeniusz Oniegin