Opera jak świat z serialu i gier

Najtrudniejszą kwestią "Opowieści Hoffmanna" było to, że zawierały futurystyczne opisy, które szokowały Europę. Ale czytając dziś np. Lema, nagle odkrywamy, że to co on przepowiedział 40 lat temu, to co było wtedy niemożliwe, dzisiaj jest normą.

Z Michałem Znanieckim, reżyserem "Opowieści Hoffmanna" w Operze Krakowskiej, rozmawia Mateusz Borkowski z Dziennika Polskiego.

Mateusz Borkowski: Piotr Kamiński w "Tysiąc i jednej operze" pisze, że "Opowieści Hoffmanna" to labirynt, po którym błądzi ostatnie pozbawione ojcostwa dziecko Offenbacha. Jak wiemy swojej opery kompozytor nie dokończył, bo zmarł nie doczekawszy premiery.

Michał Znaniecki: - Wiadomo, że mnie ta niedokończoność pociąga, podobnie jak jedyną operą Pucciniego, która mnie pobudza jest "Turandot". "Opowieści Hoffmanna" stanowią wyzwanie dla reżysera, który w tym przypadku może być też dramaturgiem, współpracując z dyrygentem i ustalając jaką wersję, według jakiego klucza i linii dramaturgicznej wybrać. I to od razu ustawia nam różne interpretacje inscenizacji. W zależności od tego, czy ma być ona o człowieku, świecie fantastycznym Hoffmanna, czy też przyszłości i futurologii, jako bajkowa, odczytana za pomocą Freuda metafora naszych lęków, fobii i naszego psyche.

Spośród wielu istniejących wersji tego dzieła, jaką przygotowałeś dla krakowskiej publiczności?

- Nasza wersja składa się z prologu, trzech aktów (I- tawerna, II - Olimpia, III - Antonia, IV - Giulietta, V - powrót do tawerny) oraz epilogu. Wracamy do źródła jeśli chodzi o wykonanie głównej roli Stelli, o której ciągle mówi się w dziele, że jest to ta sama kobieta, a Hoffmann opowiada o niej na cztery różne sposoby. Ważne jest, że Offenbach pisał dla wybitnej śpiewaczki Adele Isaac, która chciała zaśpiewać wszystkie te postaci, gdyż była wybitnie wszechstronna. Zresztą w ten sam sposób powstały opery dla Giuditty Pasty, albo Callas, która dysponując takim głosem mogła zaśpiewać i "Carmen" i "Lunatyczkę". Skoro wracamy do tej wersji, w której jest to ciągle ta sama kobieta, to dlaczego mielibyśmy ją opowiadać za pomocą innych śpiewaczek? Wydaje mi się więc, że dla publiczności polskiej jest to absolutnie nowa wersja.

W poczwórnej roli Stelli, Olimpii, Antonii i Giulietty usłyszymy Katarzynę Oleś-Blacha, a w II obsadzie Marcelinę Beucher.

- To ogromne wyzwanie dla każdej sopranistki. A trzeba pamiętać, że nawet takie gwiazdy jak Diana Damrau czy Anna Netrebko nie decydują się wystąpić w tych wszystkich rolach. Moja bohaterka jest pokazywana prawic cały czas, choć tak naprawdę jest odizolowana. Olimpii nie można dotknąć, Giuliettę oddala kostium, Antonia jest nadwrażliwa,więc też trzeba uważać, a Stella jest oblegana przez fanów, więc nie można się do niej dobić. Kobieta wyimaginowana. Hoffmann opowiada historie, które kończą się źle, wszystkie jego kobiety są albo zabijane, albo rozbijane jak lalka, u mnie też giną uduszone pieniędzmi. Stella odchodzi, nie wytrzymując alkoholizmu Hoffmanna. Kobietą, która pozostaje jest Muza. Czy to bolesne czy nie, to właśnie ona przetrwała te historie, wchodząc w świat Hoffmanna i jego wrażliwość. Aby tworzyć artysta skazany jest na samotność. Myślę, że nasz Hoffmann zostanie kawalerem. Oczywiście w wersji Freudowskiej historie opowiedziane przez poetę to metafora poszukiwania własnej matki.

Można powiedzieć, że Olimpia, Antonia i Giulietta to właściwie trzy oblicza miłości Hoffmanna?

- Nie wiem czy chodzi o miłość i oblicza, czy raczej o oblicza kobiety idealnej. Każdy mężczyzna wyobraża sobie w innym etapie życia ideał żony. Mamy więc tutaj Olimpie, czyli seksowną i uległą kobietę-lalkę, która jest robotem. To jest w pewnym momencie życia marzenie 90 proc. mężczyzn, aby taką kobietę spotkać. Antonia jest kobietą-artystką, kobietą z pasją. Marzymy o tym, żeby mieć narzeczoną z pasją, a potem jak się z nią żenimy, to każemy jej gotować i mówimy co tak często chodzi do tego teatru i śpiewa, zamiast zostać z dziećmi. Mamy i Giuliettę, czyli kobietę wyuzdaną, wyzwoloną i seksualnie atrakcyjną. I też od razu marzymy, żeby mieć taką kobietę, a jak tylko ją mamy, to zabraniamy jej nosić mini, bojąc się, że będzie uwodzić innych mężczyzn. Wreszcie Stella: kobieta sukcesu. Niezależna i silna. Przed nią Hoffmann ucieka w alkoholizm. Dzięki wykorzystaniu jednej solistki do wszystkich postaci ta metafora będzie czytelna a narracja spektaklu mniej poszarpana.

Tworząc inscenizację inspirowałeś się kultowym "Piątym elementem" Luca Bessona i serialem "Black mirror".

- Najtrudniejszą kwestią "Opowieści Hoffmanna" było to, że zawierały futurystyczne opisy, które szokowały Europę. Ale czytając dziś np. Lema, nagle odkrywamy, że to co on przepowiedział 40 lat temu, to co było wtedy niemożliwe, dzisiaj jest normą. Więc skoro mamy dziś laboratoria ze sztuczną inteligencją to nasuwa mi się od razu Olimpia. Mamy okulary wirtualne, kino 3D i 4D, a w Krakowie nawet na ulicy Floriańskiej można sobie choćby wejść i przeżyć niesamowitą percepcję świata. Normą jest też to, że możemy wejść w światy gier, morderstw i super akcji, ale również, miłości i seksu zastępczego. To też jest już rzeczywistość. Kiedy więc zobaczyłem serial, który opowiada o niedalekiej przyszłości, w której wszystkie dzisiejsze technologie rozwinięte są o jeden krok dalej, a ludzie chodzą w naszych ubraniach, stwierdziłem, że to idealna inspiracja. Cytuję też film "Ex Machina", gdzie pojawia się wątek miłosny do sztucznej inteligencji i konflikt z robotami starej generacji jak Cochenile z "Opowieści". Moi bohaterowie jeżdżą i tańczą na elektrycznych deskorolkach, które stają się dzisiaj hitem komunijnych prezentów. Przyszłość jest na wyciągnięcie ręki - zdaje się mówić Offenbach. Mamy też Antonię, która mieszka w mauzoleum matki, które w naszej inscenizacji wzorowane było na muzycznych muzeach interaktywnych takich jak Muzeum Chopina. Pojawia się również cytat diwy operowej z "Piątego elementu", która jest symbolem przetrwania opery. Ta scena z filmu daje nadzieję, że dajmy na to w 3040 r. sztuka operowa nadal będzie istnieć i będzie wzruszać. Być może w operze będą śpiewać wtedy roboty. Czemu nie?

Brzmi bardzo nowocześnie.

- Takim dziełem były opowiadania E.T.A. Hoffmanna i chciałem być wierny jego futurystycznej wizji; był przecież prekursorem fantastyki w literaturze. Muzyka Offenbacha z jego eklektyczną strukturą i dziesiątkami cytatów też inspiruje do odniesień do otaczającej nas popkultury. Nie zapomnimy jednak o najważniejszym przesłaniu tej opery: sztuka jest w stanie nas ciągle wzruszać bez względu na to czy mówi o przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości. Muza czuwa.



Mateusz Borkowski
Dziennik Polski
12 czerwca 2017