Opera może być modna

Mariusz Treliński mówi o swej piątkowej premierze "Borysa Godunowa" w Warszawie i o tym, jak zdobywa widzów.

Czy polityka tak dziś wszechobecna zdominuje też nowy spektakl w Operze Narodowej? 

- "Borys Godunow" jest nią obciążony. Kiedy po raz pierwszy realizowałem go w Wilnie, w atmosferze odradzających się w Polsce nacjonalistycznych nastrojów, rzeczywiście zafascynował mnie ów polityczny aspekt. Po dwóch latach powstaje jednak inne przedstawienie. Nie interesuje mnie przekazanie paru truizmów, o tym, że władza deprawuje. Na Musorgskiego spoglądam poprzez pryzmat Szekspira, u którego Makbet podobnie jak Borys zabił, ale nigdy nie zaakceptował swojego czynu. To próba odpowiedzi na pytanie postawione już w "Braciach Karamazow" - czy na krzywdzie ludzkiej, na łzie dziecka można budować imperium? 

W wileńskim przedstawieniu Godunow umierał przed kamerami. Chciał pan uświadomić widzom, że media kreują polityków, ale i potrafią ich uśmiercić? 

- W Warszawie Godunow umiera na oczach syna, jedynej naprawdę ważnej w jego życiu istoty. W tej inscenizacji stawiam na ludzki wymiar tej opowieści. Chcę uniknąć dosłowności. Wtedy zachłysnąłem się realizmem, była to dla mnie zupełnie nowa poetyka. Teraz traktuję go, jako jeden ze środków wyrazu, bo jednak niesie ze sobą ograniczenia. Unicestwia duchowość, metaforę, będącą immanentną cechą sztuki operowej. Ale telewizja będzie tu obecna. Dziś świat oglądamy głównie przez szklany ekran, a na nim i polityków - najpierw w jaskrawo kolorowych barwach, potem często skompromitowanych i brutalnie niszczonych. Spektakl śmierci rozpoczyna się, więc na szklanym ekranie. 

Traktuje pan tę premierę jak rzeczywistą inaugurację swojej dyrektorskiej kadencji w Operze Narodowej? 

- W poprzednim sezonie musieliśmy dokonywać kompromisu między planami, które zostały ustalone wcześniej a tym, co chcemy wprowadzić z dyrektorem Waldemarem Dąbrowskim. Za to, co zdarzy się teraz, bierzemy całkowitą odpowiedzialność. Nie demonizowałbym jednak roli premiery "Borysa Godunowa", bo założeniem całego sezonu jest jego bogata różnorodność. Na otwarcie sezonu pokazaliśmy "Wozzecka" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Mottem naszej dyrekcji jest opera jako sztuka przyszłości 

Jest pan zadowolony z tego, co udało się w tym sezonie umieścić? 

- Generalnie tak, przede wszystkim z nadrzędnej idei, która jest pytanie o przyszłość opery jako gatunku, który potrafi nawiązywać żywy dialog ze współczesnością i wrażliwością dzisiejszego widza. To pytanie o jutro jest kluczem. Od lat byliśmy utwierdzani w przekonaniu, że Warszawa nie dorosła do prawdziwych wyzwań, dlatego wystawiano to głownie hity Verdiego czy Pucciniego. Nikt z naszych rozmówców w świecie nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie był tu grany Janaček czy Britten. Zamierzamy to zmienić. I co szalenie ważne - w sezonie 2009/2010 wystawimy utwory aż siedmiu polskich kompozytorów: oprócz Moniuszki i Tansmana, młodych kompozytorów Gryki oraz Mykietyna oraz trzy polskie prapremiery: Szymańskiego, Zubel i Nowaka. 

W każdym teatrze na świecie współczesność to tylko dodatek do klasyki. 

- U nas też jest "Rigoletto", "Madame Butterfly", "Carmen", będzie "Traviata". Staramy się utrzymać równowagę. Kiedy jednak w teatrach Frankfurtu, Amsterdamu czy w English National Opera prowadzimy rozmowy o koprodukcjach, to podpatrujemy, jak tam dokonywało się przestawianie przyzwyczajeń widzów i pozyskiwanie nowej publiczności. U nas opera kojarzyła się z czymś mieszczańskim, niepobudzającym intelektualnie. Dlatego omijali ją bywalcy wernisaży, współczesnego teatru, ambitnego kina. 

Łatwo jest zaprosić zagranicznych partnerów do współpracy? 

- Europa, a także Ameryka dostrzegła, że nasz teatr chce budować przyszłość opery, dlatego napotkaliśmy na życzliwy odzew. Problem polega na tym, że tej klasy artyści co na przykład Keith Warner mają wolny czas najwcześniej w roku 2013. Mimo tego udało nam się. Ten wybitny reżyser przygotuje u nas "Diabły z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego. Jeśli obecny sezon rozpoczną dwie moje premiery - "Borysa Godunowa" i "Traviaty" - nie wynika to z osobistej ekspansywności. Nie znalazłem nikogo, kto mógłby przyjąć tak bliski termin. W następnych sezonach niemal każdą produkcję przygotują z nami trzy, cztery teatry czy festiwale. W ten sposób będziemy mieli kosztowne widowiska za jedną czwartą ceny. 

Wierzy pan, że dawna publiczność Opery Narodowej pójdzie za panem? 

- Doświadczyłem tego w okresie poprzedniej dyrekcji. Co prawda, wówczas niektórzy zarzucali mi, że snobistycznie kreuję operę, bo zaczęła pojawiać się w ilustrowanych pismach. Zrobię wszystko by przywrócić modę na operę, bo w dobie inwazji kultury masowej ten gatunek został zepchnięty na peryferie. Po to zapraszamy silne osobowości z polskiego teatru: Michała Zadarę, Maję Kleczewską, Barbarę Wysocka i ze świata: Willy Deckera, Davida Aldena, Davida Pountneya, Walerego Giergiewa, Keri-Lynn Wilson. 

To znakomici artyści, ale nie mają medialnych nazwisk, które u nas można sprzedać. 

- Jeżeli opera może stać się newsem w mediach na Zachodzie, to dlaczego nie w Polsce? Może dotąd była za mało atrakcyjna? Arkadius zrobił kiedyś fascynujące kostiumy do mojego "Don Giovanniego", Maciej Zień jest autorem kostiumów do baletu "Tristan". Dzięki temu tworzymy nową jakość. Miks światów. Estetyka współczesności wlewa się do opery. Z jednej strony zapraszamy gwiazdy jak Ewa Podleś, Olga Pasiecznik, Aleksandra Kurzak, czy Andrzej Dobber z drugiej awangardowych trudniejszych artystów takich jak Sasha Waltz. Chodzi to, aby pojmowanie opery zostało znacznie rozszerzone. 

Pan jest od dawna bohaterem mediów i potrafi to wykorzystać

- W Polsce obowiązuje zasada, że prawdziwa kariera to sukcesy na Zachodzie. Ja wiele pracuje zagranicą, więc moje nazwisko stało się u nas bardziej "gorące" i co miłe - trudno dostać bilety na moje spektakle. Ale nie, dlatego zostałem dyrektorem, ministrowi Zdrojewskiemu zależało, żeby Opera Narodowa była instytucją żywą i dlatego zaufał mnie. Teraz chcę wykorzystać moją medialność, by nie grać wyłącznie rzeczy łatwych i przyjemnych, ale pokazać operę, jako sztukę jutra, która potrafi zmierzyć się ze współczesnym światem. Wierzę że widowisko operowe dostarczające przed wszystkim doznań muzycznych może być intelektualnie frapujące. 

Czuje pan, że na stanowisku dyrektorskim spełnia się też jako twórca? 

- Do opery przyszedłem ponad 10 lat temu z filmu i teatru. Po mojej pierwszej premierze - "Madame Butterfly", nie brakowało głosów, że zamordowałem Pucciniego. Ale dzisiaj ta inscenizacja grana jest na całym świecie. Przy realizacji kolejnych tytułów, nabrałem przekonania, że sztuka operowa musi ewoluować. Mając dziś tę pewność, próbuję budować teatr, w który wierzę. To duża przyjemność, choć kierowanie Operą Narodową wymaga rezygnacji z wielu osobistych planów artystycznych. 

Najważniejsze premiery Opery Narodowej do 2012 roku 

Sezon 2009/2010 

Philip Glass "Zagłada domu Usherów", reż. Barbara Wysocka 
"Kurt Weill", choreografia Krzysztof Pastor 
Giuseppe Verdi "Traviata", reż. Mariusz Treliński, 
Iannis Xenakis "Oresteia", reż. Michał Zadara 
Richard Strauss "Elektra", reż. Willy Decker 
Leoš Janaček "Katia Kabanowa", reż. David Alden, koprodukcja: English National Opera 
"Chopin", choreografia Patrice Bart 
Aleksander Nowak "Sudden Rain", Agata Zubel "Between", reż. Maja Kleczewska 
Paweł Szymański "Qudsja Zaher", reż. Aron Stiehl 

Sezon 2010/2011 

Mieczysław Weinberg "Pasażerka", reż. David Pountney, koprodukcja: English National Opera, Bregenz Festival, Teatro Real w Madrycie 
Hector Berlioz "Trojanie", reż. La Fura dels Baus, koprodukcja: Teatr Maryjski w Petersburgu, Palau de les Arts Reina Sofia w Walencji, festiwal w Baden-Baden 
"Nasz XX wiek", choreografia Kurt Joos, Krzysztof Pastor, 
Alban Berg "Lulu",reż. Mariusz Treliński, koprodukcja: Palau de les Arts Reina Sofia w Walencji i The Israeli Opera w Tel Awiwie 
Toshio Hosokawa "Matsukaze", reż. Sasha Waltz, koprodukcja: Wiener Festwochen, Holland Festival, Theatre La Monnaie w Brukseli, Grand Theatre de la Ville w Luksemburgu 

Sezon 2011/2012 

Krzysztof Penderecki "Diabły z Loudun", reż. Keith Warren 
Piotr Czajkowski "Dziadek do orzechów", choreografia Wayne Eagling, Toer van Schayk 
Stanisław Moniuszko "Halka", reż. Andrzej Seweryn 
Sergiusz Prokofiew "Wojna i pokój", przeniesienie inscenizacji z Teatru Maryjskiego w Petersburgu



Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
29 października 2009