Opery wielu ojców

- Pozwoliliśmy sobie na to, co w teatrze od lat jest normą. W operze nie jest to może tak oczywiste, ale zdecydowaliśmy się na skrócenie partytury "Graczy", aby zaprezentować obydwa utwory razem - mówią reżyserzy Andrzej Chyra i Marek Weiss przed premierą "Graczy/ Skrzypiec Rotszylda" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku.

O tym dlaczego "Gracze" i "Skrzypce Rotszylda" po raz pierwszy w historii prezentowane będą razem, czy łatwo grę na scenie zamienić na fotel reżysera i czemu w Operze Bałtyckiej nie zagości operetka opowiadają Marek Weiss i Andrzej Chyra [na zdjęciu].

Łukasz Rudziński: Ma pan uznany dorobek w aktorstwie filmowym i teatralnym, ale z operą zawodowo dotąd zbyt wiele nie miał pan do czynienia...

Andrzej Chyra: Faktycznie pierwszy raz reżyseruję operę. Propozycja Marka Weissa zbiegła się w czasie z przekonaniem, że po kilkunastu latach trzeba by coś wyreżyserować. Pracując dużo wcześniej z Grzegorzem Jarzyną, a teraz głównie z Krzysztofem Warlikowskim, nie miałem poczucia, że mogę wnieść coś więcej. Chciałem jednak podjąć się nowej pracy, ale tylko w przypadku, gdy pojawi się jakaś szczególna okazja. Opera jest nieco innym językiem i formą, ale w gruncie rzeczy nie jest aż tak daleką od teatru dramatycznego. "Gracze" to nie tyle opera, co dramat muzyczny, może nawet w większej mierze niż opery wagnerowskie. Poza tym Szostakowicz od lat jest mi bliski. Pewnie, że jak się stale reżyseruje, to ma się lepiej wytrenowany aparat. Ale czas w tym zawodzie nie przeszkadza, bo zdobywane doświadczenia sceniczne i życiowe procentują.

Dlaczego "Gracze" i "Skrzypce Rotszylda" prezentowane są w jednym wieczorze?

Marek Weiss: To wyjątkowy splot okoliczności, który wydał mi się wart podkreślenia. Dymitr Szostakowicz dopisał i zorkiestrował wszystko, co napisał Benjamin Fleischmann. Po śmierci swojego ucznia, Szostakowicz poprosił o partyturę "Skrzypiec...", którą przesłano mu przepisaną ołówkiem (nie odnaleziono oryginalnego egzemplarza tego utworu). Na jej podstawie mistrz napisał całą partyturę i orkiestrację. Ale zupełnie z kolei nie szło mu z "Graczami". Zaczął przepisywać tekst Gogola na muzykę słowo w słowo i sam zorientował się, że utwór będzie o wiele za długi. Porzucił tę pracę, na szczęście Krzysztof Meyer po wielu latach zręcznie ją dokończył. To bardzo niewdzięczna praca, by kończyć po wielkim mistrzu. Efekt, mam nadzieję, będzie niezwykły zarówno dla nas, jak i naszej publiczności.

Skróciliście partyturę "Graczy", by zmieścić oba tytuły w jednym wieczorze?

Andrzej Chyra: Faktycznie pozwoliliśmy sobie na to, co w teatrze od lat jest normą. W operze nie jest to może tak oczywiste, ale zdecydowaliśmy się na to nie tylko po to, aby zaprezentować obydwa utwory razem. Ja chcę wyraźnie zrobić operę komiczną. Czas trwania, gęstość zdarzeń są tutaj bardzo ważne. To nie będzie odebrane, mam nadzieję, jako barbarzyński gest laika, bo wynika on z potrzeby utrzymania dużej kondensacji i dynamiki.

Marek Weiss: Jesteśmy wdzięczni Krzysztofowi Meyerowi, że zgodził się skrócić partyturę, bo w oryginale to dwuaktowa opera. Dzisiaj wielu oper po prostu nie da się grać w całości, bo widzowie już nie mają takiej cierpliwości słuchania i odporności na gęstą, wymagającą muzykę. Większość produkcji musimy skracać. Robimy to nie przez brak szacunku, a dlatego, że dziełem sztuki, przy którym pracujemy, jest spektakl i on jest dla nas najważniejszy. To nie jest jakaś świętość, żeby odgrywać każdą nutę. Partytury nie można czytać na kolanach.

W "Graczach" jest dziewięciu bohaterów - hazardzistów, którymi rządzą wielkie emocje, pasje. Co w tym utworze przykuwa szczególną uwagę?

Andrzej Chyra: Podoba mi się cyniczność tej sztuki - tu nie ma ani jednej dobrej postaci. Wszyscy są graczami, a gra to dla bohaterów forma istnienia. Ofiary są nieważne. Poza tym to świat bez kobiet, faceci pozostawieni sami sobie. Przy kobietach staraliby się pewnie zachować jakieś pozory, tutaj z czasem potwornieją. Ta dziwna męska bliskość, pozbawiona kontekstu erotycznego, jest rodzajem pewnego "machoświata", który wydał mi się wart sprawdzenia na scenie. Mamy też bardzo wiele przestrzeni do zagospodarowania w drobiazgach. Nie wszystko już wypełniliśmy, ale do premiery z pewnością będziemy to uzupełniać. Staram się dać śpiewakom pewną swobodę, by do szkieletu, który budujemy, można było dokładać nowe drobiazgi, oparte na obserwacjach zachowań mężczyzn.

Z kolei w "Skrzypcach Rotszylda" bohater przeszedł już przez czasy namiętności i oddaje się rozważaniom egzystencjalnym. Jednoaktówka będzie znacznie krótsza od "Graczy", ale nie mniej intensywna?

Marek Weiss: Już sam układ "Graczy" i "Skrzypiec Rotszylda" jest bardzo podniecający. Niezwykłe jest też to, że oba spektakle niemal pozbawione będą kobiet. Niemal, bo w "Skrzypcach..." w niezwykłym epizodzie ducha żony, nawiedzającego głównego bohatera wystąpi Ewa Marciniec, o którą długo zabiegaliśmy. Yakov - niezwykle trudna rola Piotra Nowackiego - podczas swojego wewnętrznego monologu dochodzi do wniosku, że w przegranej też można odnaleźć dobre strony. Także przegrana może być czymś wartościowym. Scena kiedy mój bohater zastanawia się, kiedy życie i śmierć przynoszą zysk, a kiedy stratę, to sedno tego spektaklu.

Po latach gry na scenie usiadł pan w fotelu reżysera. Która z perspektyw bardziej panu odpowiada?

Andrzej Chyra: Wszystko zależy od tego, nad czym się pracuje. Obie te funkcje miewają momenty radości, kiedy się coś odkrywa i trudności, kiedy nie można znaleźć rozwiązania. Obrałem pewną, określoną drogę artystyczną. Staram się trzymać tych rzeczy, co do których jestem przekonany, że mają sens. I to działa.

Czemu oba przedstawienia ma jednego dyrygenta i scenografa?

Marek Weiss: Nie musiało tak być, ale coś powinno ten wieczór scalać, żeby nie przypominał przypadkowej składanki. Przestrzeń, którą przygotowała Magdalena Maciejewska, jest bardzo ciekawa - to właściwie jedno pomieszczenie oglądane najpierw od tyłu, a potem z drugiej strony. Bardzo dużo pracy ma też orkiestra, dlatego jeden dyrygent ułatwił nam pracę, a Michał Klauza świetnie sobie z tym radzi. Oba przedstawienia będą się różnić pod kątem aktorstwa i metody reżyserskiej. Andrzej pochodzi z zupełnie innego teatru, prawdę mówiąc teatru trochę mi obcego, także w sensie interpretacyjnym oraz odmiennego sposobu grania - dlatego to może być ciekawa konfrontacja.

Ciągle dochodzą mnie głosy, że w Operze Bałtyckiej brakuje klasycznej operetki. Dlaczego nie dać widowni jakiegoś utworu Offenbacha?

Marek Weiss: Uważam, że operetka jest gatunkiem wymarłym. To jest artystyczny fast-food. Wystarczy spojrzeć co się tam mówi, co się tam robi. To fałszywe, pretensjonalne relacje, nie ma w nich cienia prawdy. Rozrywkę bez trudu znajdziemy w telewizji. Jeśli ktoś zada sobie już trud i przyjdzie do opery, to warto, by się zmusił do zastanowienia, co i jak do niego mówimy. Na szczęście w teatrze nie może zmienić kanału na inny. Oczywiście można się z nami zgadzać lub nie, ale traktujemy operę poważnie. Podobnie jak balet klasyczny, operetka jest już martwa, skończyła się.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
24 stycznia 2013