Opowieść śmiertelna

Agata Duda-Gracz walczy z tym, co na scenie trudno wykonalne.

Wbrew opiniom z Dudą-Gracz nigdy nie było żadnego problemu. Zarzut, że w swoich przedstawieniach operuje rozbuchaną stylistyką, w której wszystkiego wydaje się dużo za dużo, że koncentruje się bardziej na plastyce scenicznego obrazu niż na konkrecie przekazu, można wsadzić między bajki. Bo potrafi proponować teatr z różnych półek i co najważniejsze, to zawsze literatura decyduje o tym, co się zdarzy na scenie. Nie jakaś nieopanowana wizja. Półtora roku temu w łódzkiej "Iwonie, księżniczce Burgunda" reżyserka udowodniła, że Gombrowicz nie potrzebuje wiele więcej ponad to, co sam napisał, wystarczy pozwolić aktorom zaszaleć z groteską. Sensy Duda-Gracz podbijała zresztą wówczas samymi rysunkami postaci.

"Mary Stuart" Hildesheimera z warszawskiego Ateneum stanowi kontynuację tego myślenia i kolejny dowód, że paradoksalnie to teatr Dudy-Gracz jest dziś może tym najbardziej ascetycznym. Takim, na którym chwilami nawet zbiera się kurz. Ale reżyserka po prostu pozostaje wierna autorowi ze wszystkimi konsekwencjami. Optyka tragedii Hildesheimera w przeciwieństwie do wersji Schillera wyznacza sceniczny rytm, który co prawda toleruje się bardzo trudno, jednak czy przypadkiem nie jest tak, że to nasza wina, iż od takiego teatru już odwykliśmy?

Królowa szkocka Agaty Kuleszy odbębnia kolejne czynności sankcjonujące jej dawną świetność i powagę, choć wszyscy z jej otoczenia mają tego dosyć i woleliby, żeby to oczekiwanie w celi śmierci zamienić na topór odmierzającego czas kata. W tym spektaklu na maskaradę śmierci, jej ohydę z całą fizjologią i symboliką jak z barokowego malarstwa trzeba patrzeć wyłącznie przez pryzmat przewrotnego rytuału. Trudno uznać, że tutaj akcja idzie do przodu, a postaci zmierzają od punktu A do B. Raczej pojawiają się na scenie po to tylko, by jeszcze raz odtańczyć danse macabre władzy i życia. Od dawna są trupami i przez to wydają się bardziej przerażający. Agata Kulesza przygnieciona maską pudru i ciężarem już przecież żałobnej sukni cedzi słowa, jakby nienawidziła każdego ich możliwego znaczenia, jakie poznała na tym świecie. To kolejna znakomita rola do kolekcji wybitnej aktorki, która tym razem zmusza nas do wysiłku ponad dzisiejsze wymogi. Mimo że to tak żmudne doświadczenie, to niczym stara prawda "memento mori" wbija się w naszą świadomość. Do takiego teatru trzeba podchodzić z szacunkiem.



Przemysław Skrzydelski
W Sieci
16 czerwca 2015
Spektakle
Maria Stuart