Orgia i dziarscy chłopcy

Michał Znaniecki niemal co miesiąc otwiera szampana po kolejnej inscenizacji w którymś z teatrów operowych, polskich lub światowych. Wiosną reżyserował w Krakowie, Wrocławiu i Warszawie - Mozarta, Saint-Saensa i Donizettiego. Każde przedstawienie kipiało od pomysłów, cytatów i aluzji.

W przypadku Znanieckiego problem polega nie na braku inwencji, lecz na nadmiarze konceptów. Nie zawsze "więcej" znaczy "lepiej". Dowodem premiera "Lukrecji Borgii" Gaetana Donizettiego w stołecznym Teatrze Wielkim.

Znaniecki wyszedł ze słusznego skądinąd założenia, że libretto (oparte na dramacie Wiktora Hugo), poza nazwami geograficznymi i imieniem głównej bohaterki, niewiele ma wspólnego z realiami historycznymi. Przeniósł akcje z renesansowej Wenecji i Ferrary do Włoch lat 30. XX wieku. Odtworzył charakterystyczną architekturę "faszystowskiego socrealizmu". Na scenie roi się od bojówkarzy w czarnych koszulach i chłopców ze szkoły dla przyszłych elit rządzących. Mąż bohaterki, jak Duce, groźnie przemawia z balkonu. Wszędzie krążą szpicle, a zbrodnia jest podstawowym narzędziem walki politycznej. Taka wizja świata jest spójna i psychologicznie uzasadnia postępowanie Lukrecji. Nie potrzeba było dodawać sceny rozstrzelania spiskowców w piwnicy, inspirowanej (według wypowiedzi reżysera) filmem "Katyń" - przecież skazańcy wypili już szybko działającą truciznę. Sugerowanie romansu homoseksualnego między Gennarem i jego przyjacielem Orsinim (zdaniem Znanieckiego, dzieło Donizettiego to pierwsza w XIX w. opera gejowska!) jest mocno naciągane - wszak Gennaro od pierwszej chwili zakochuje się w nieznajomej kobiecie, nie wiedząc, że to jego matka. Akurat ten wątek ma smaczek kazirodczy.

Takich dziwności i atrakcji można wymienić więcej. Ale przecież w operze belcantowej najważniejsza jest muzyka. Ta strona spektaklu wypada satysfakcjonująco. Amerykański dyrygent, Will Crutchfield, specjalizuje się w muzyce Rossiniego, Belliniego i Donizettiego, a jego, kilkuletnia już, współpraca z Teatrem Wielkim daje znakomite rezultaty. Pod jego batutą orkiestra gra lekko, z finezją, a maestro przyjaźnie dyryguje śpiewakom, elastycznie dostosowując tempa do specyfiki fraz wokalnych.

Prawie wszyscy soliści zostali trafnie dobrani. W uszy rzuca się przede wszystkim Agnieszka Rehlis w roli porteczkowej [spodenkowej - przyp. www.e-teatr.pl] - Orsiniego. Rehlis dysponuje pięknym, gęstym mezzosopranem o wyrównanej barwie. Nasyca śpiew bogatą gamą emocji; jest też sprawna aktorsko. Z dwóch importowanych odtwórców głównych ról męskich (Brazylijczyk Luciano Botelho jako Gennaro i Włoch Marco Vinco jako Don Alfonso) większe wrażenie zrobił Vinco w roli bezwzględnego męża Lukrecji. Zachwycił mocnym basem o ciekawej barwie, elegancją frazy i długim, oddechem.

Największy problem sprawia ocena wykonawczyni partii tytułowej. Joanna Woś zaprezentowała się świetnie od strony aktorskiej, kreując postać starzejącej się kobiety, zmęczonej i samotnej żony oraz dręczonej wyrzutami sumienia matki. Jej głos nie sprostał jednak trudom roli Lukrecji. W pamięci pozostaną jedynie jej wspaniałe piana.

Mimo wszelkich zastrzeżeń, scena narodowa nie powinna się wstydzić nowej pozycji w repertuarze.



Hanna i Andrzej Milewscy
Hi Fi i Muzyka 06/09
18 czerwca 2009