Ostatni sen pszczoły

Magiczne panopticum Janusza Wiśniewskiego powróciło w pełnej krasie. Ostatnie prace reżysera wskazywały na jego coraz ściślejsze obcowanie z klasyką, czego przykładem może być radomska inscenizacja "Dybuka" czy elbląska "Balladyna" (ta ostatnia będąca powrotem do tekstu Słowackiego po raz pierwszy od 1979 roku). Zwraca uwagę coraz wyraźniejsze zainteresowanie Wiśniewskiego francuską komedią salonową.

W łódzkim Teatrze Powszechnym artysta wystawił "Szkołę żon" Moliera. Historia nieszczęśliwej miłości Arnolfa stała się pretekstem do stworzenia traktatu o zazdrości, która kryje za sobą lęk przed egzystencjalną pustką. Stanowczość i przemyślne zabiegi mężczyzny stanowiły wyraz tęsknoty za światem opartym na solidnych moralnych podstawach. W przechodzącym co jakiś czas korowodzie szły upiorne zakonnice, nauczycielki muzyki, diablica i żołnierze - symbole pokus, grzechu i brutalności. Klęska Arnolfa podkreśliła zarazem jego oczywistą hipokryzję, jak też niemożność zmiany podszytej demonem rzeczywistości.

Warszawska inscenizacja również opiera się na tekście klasyka francuskiej sceny. W czasach autora "Dziewice i mężatki" były odczytane jako satyra na zmanierowane "ridicules", co na polski język można przełożyć jako "wykwintnisie". Chodziło tu o panie zachwycające się antyczną i nowożytną poezją czy filozofią; wyuczone w cytatach i przekonane o własnej bogatej duchowości. Ten rodzaj "kobiecości" osiągnął swoje apogeum w czasach Oświecenia, ale już Molier zauważył w tego typu zachowaniach sporą dawkę mieszczańskiego zadufania i osobistej próżności.

W spektaklu Wiśniewskiego snobistyczna poza staje się rodzajem gry. A wszystko dzieje się w charakterystycznej dla reżysera przestrzeni zamkniętego w czterech ścianach pokoiku, zastawionego szafami i nieodłącznymi walizkami, do którego prowadzą drzwi z framugami wyłożonymi świecącymi jasno lampkami. Trzy kobiety - Filaminta, Armanda i Beliza - tworzą salonik poetycki, w ramach którego odczytują sobie wiersze. Do stołu zapraszają pisarza Trysotyna. Mężczyzna jest nieco demonicznym jegomościem w kapeluszu i czarnym płaszczu. Na białej twarzy zaznaczają się wyraźnie podkreślone oczy, z których jedno - jak się okazuje - jest szklane. Trysotyn uwodzi kobiety swoimi wierszami. Panie ulegają osobistemu czarowi tajemniczego dandysa i enigmatycznie brzmiącym wersetom.

Ale jest jeszcze Klitander - ubrana w czarny frak Małgorzata Mikołajczak tworzy kreację androgynicznego uwodziciela, który podbił serce młodej Henryki. Chłopak był już odrzucony przez jedną z sióstr dziewczyny. Powrót do domu Filaminty przypomina niejako jego osobistą zemstę. Pojawienie się dwóch amantów doprowadza do destabilizacji rodzinnego ogniska. Zaczynają tworzyć się napięcia między poszczególnymi członkami familii. Siostry zazdroszczą Henryce - Beliza, odrzucana przez kolejnych adoratorów, wmawia sobie, że wynika to z jej nieprzeciętnej osobowości, a wściekła Armanda wspomina swoje związki z Klitandrem.

Filaminta próbuje użyć obu amantów do prywatnej rozgrywki ze swoim mężem - Chryzalem. Sędziwy małżonek jest ospałym, pomarszczonym potworem, który spędza czas na jedzeniu i romansowaniu z czarnoskórą służącą Marcyną. Beztroskie życie upływa mu także na testowaniu ładunków wybuchowych. I to on, na przekór żonie, chce wydać Henrykę za Klitandra. Tymczasem Filaminta chce oddać rękę córki tajemniczemu Trysotynowi. Rodzicom wydaje się, że to oni rozdają karty w tej rozgrywce. Ale córka ucieka w końcu z dwoma narzeczonymi. Zaskoczonemu Chryzalowi zostaje tylko pogodzenie się z losem - "Mój dom uczynili swych żartów przedmiotem / że tak ma być - nie wiedziałem o tem".

Konstrukcja Molierowskiej komedii posłużyła Wiśniewskiemu do opowiedzenia historii o dwoistej naturze świata. Ludzkie działania są zdeterminowane przez pojawianie się postaci rodem z innej rzeczywistości. Śmierć ma w spektaklu zdeformowaną twarz lokaja, który krąży między postaciami i rozstawia potrzebne dekoracje. Cień kamerdynera funkcjonuje jako memento, któremu towarzyszy czworo demonicznych dzieci. Biorą one udział w lekcjach - wykładach - wtedy kiedy Śmierć i Trosytyn dyktują im kolejne poematy. Symboliczna staje się recytacja "Pszczoły w bursztynie" Morsztyna. Postacie Wiśniewskiego żyją niczym ludzie - trupy, zamknięte w swoich trumnach utkanych z pięknych słów i wyobrażeń. Ostateczna klęska Chryzala wynika z jego przekonania o pełnym panowaniu nad sytuacją. Słowa Śmierci, nawiązujące do deklaracji Szekspirowskiego Błazna, "A ja pójdę spać w południe" przypominają o przewrotnej, nieprzewidywalnej naturze świata. Kiedy Trosytonowi wypada szklane oko, upada także mit o doskonałości nauki - "szkiełka", które teoretycznie pozwala zbadać człowiekowi znane mu realia. Ale ułomność ciała stanowi jedynie kolejny dowód na błędność takiego przekonania.

Nieodłączna muzyka Jerzego Satanowskiego uzupełnia przedstawioną wizję świata. Stroje kobiet nawiązują do sylwetki dziennikarki Sylvii von Harden z obrazu Otto Dixa, podobnie jak charakteryzacja pozostałych aktorów stanowiąca cytat z wcześniejszych postaci artystycznego imaginarium Wiśniewskiego. Rytm spektaklu jest nierówny, nie wszystkie partie dialogowe wpisują się w przemyślaną partyturę napisaną przez reżysera. Trudno jednak mówić o powtarzalności czy wyczerpaniu materiału - stołeczne "Dziewice i mężatki" udaje się wpisać w konsekwentną logikę estetyczną. Quod erat demonstrandum.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
1 lutego 2016