Ostatnie kuszenie Alfonsa van Wordena

Dużo erotyki, upiory z tanich horrorów i pytania o naszą duchowość. 25-letni reżyser Paweł Świątek czyta Potockiego jak ówczesnego Tarantino.

Na środku obrotówki stoi industrialne drzewo. Na nim dwa ciała wisielców. Ciężkie żelazne korzenie wyglądają jak drapieżne szpony czy upiorne macki. Alfons van Worden już się z nich nie wyplącze. To zaklęty krąg, miejsce, z którego nie ma ucieczki, historia tu zawraca, prowadząc wciąż do tego samego punktu, gdzie czeka już tajemnicza czarna postać. Śmierć. I demony, które co rusz biorą we władanie głównego bohatera. Muzułmańskie księżniczki, córka Kabalisty obiecują rozkosze w zamian za jedno - wyparcie się Krzyża.

Alfons daje się kusić, staje się ich igraszką, ulega złudzeniom, ale ostatecznie pozostaje wierny swej religii.

Z wielowątkowej, rozpisanej na 65 dni, XVIII-wiecznej powieści Jana Potockiego reżyser i autor scenariusza wybrali kilka opowieści, pokazujących spotkania głównego bohatera z przedstawicielami innych religii, wyznawcami innych form duchowości. Skupili się na relacji katolicyzm - islam, bo ten wątek obecnie wydaje się najbardziej nośny.

"Rękopis znaleziony w Saragossie" w reżyserii Pawła Świątka jest moralitetem, w warstwie estetycznej nawiązującym do horrorów filmowych klasy B i komiksów. Alfons to Każdy (Everyman, Jedermann). Żyje w świecie przesyconym religią, której istoty - bez względu na wyznanie - ten świat jednak nie dotyka.

Pozostaje zewnętrzna, kusząca innością forma, z jednej strony fundamentalizm, z drugiej - dewocja. Żadne nie służy ani zgłębieniu Boga, ani poznaniu człowieka. Szukając innych przejawów duchowości, współczesny człowiek jest do bólu cielesny.

Dlatego psychomachia, jakiej poddany jest Alfons, ocieka seksem - demony uwodzą go erotycznie. W finałowej scenie objawiają się bohaterowi dwie Madonny. Jedna to postać z pogranicza religii i popkultury - takie figury, święte lalki w królewskich płaszczach, obsypane złotem noszą Hiszpanie na procesjach w Wielkim Tygodniu.

Druga przywodzi skojarzenie z La Morenetą, do której wierni pielgrzymują na Monserrat. Przed nią oddaje swe życie Alfons, a wyznanie wiary katolickiej spina klamrą całą opowieść.

Przedstawienie jest zwięzłe (trwa niewiele ponad godzinę), klarowne i konsekwentne. Urzeka plastycznie, imponuje wyobraźnią. I jest przewrotnie zabawne. Premierowa publiczność niewiele się śmiała, ale może zabrakło wśród niej miłośników Tarantino, dla których ta opowieść będzie na pewno czytelna i atrakcyjna.



Iwona Kłopocka-Marcjasz
Nowa Trybuna Opolska
11 lutego 2014