Ostrzeżenie dla tych, co się nie boją

Oto urzeczywistniły się marzenia pewnego grona teatralnych komentatorów: mamy perwersję w teatrze. Co prawda nie jest to porno, nawet nie nagość... bardziej obnażenie tego lub owego - ale za to przywodzące na myśl ostatnie kolekcje odzieżowe w sex shopach przy ul. Dietla. Powiedzmy, że dzieje się tu jakieś przekroczenie - albo inaczej: potencjał przekroczenia. Niestety, niezbyt dobrze wykorzystany. Ale od początku.

Mamy niezagraconą zbędną scenografią przestrzeń Sceny Miniatura. Stół, krzesło, mała ławeczka. W tle ekran, na którym przewijają się miejskie plenery - nasi bohaterowie gdzieś spacerują (raczej w sposób konspiracyjny), o ile nie dogorywają właśnie w jakimś nocnym klubie. Ekran stanowi przeciwwagę dla sceny, otwarcie ciasnych pokoi na przestrzeń miasta. Tylko właściwie nie wiadomo po co.

Wróćmy zatem na scenę - po jednej stronie sędzia (Sławomir Maciejewski), po drugiej trójka młodych ludzi - Thea, Hans i Sebastian (Katarzyna Zawiślak-Dolny, Marcin Kuźmiński, Grzegorz Mielczarek). Prowadzą jakieś zagadkowe wymiany zdań, które z biegiem czasu trochę się rozjaśniają i odkrywają fakt, że mamy do czynienia z zespołem aktorskim, który padł ofiarą cenzury. Funkcjonariusz tajemniczej instytucji, która wysunęła oskarżenie, bada przyzwoitość wykonywanego przez grupę "numeru". Droga do odkrycia przed sędzią tegoż numeru jest długa i usłana scenami z życia prywatnego całej trójki, która okazuje się trójkątem miłosnym, uzależnionym od siebie seksualnie, emocjonalnie i finansowo. No ale w końcu jest to, na co wszyscy czekali - NUMER - a więc i wspomniane na początku czernie, lateksy i wysokie szpilki. Sędzia niestety dostaje zawału i schodzi z tego świata, ale jeśli widz przeżył ponad półtorej godziny ciągnącego się jak spaghetti spektaklu, to ma szansę pozadawać sobie parę filozoficznych pytań, np.: czy sztuka jest odbiciem życia bohaterów? A może zatracili granicę między jednym a drugim? Czego więc w istocie dotyczyło śledztwo? Jak to z filozofią bywa - odpowiedzi brak.

Iwona Kempa zaprosiła do współpracy świetnych aktorów, którym nieźle udało się wybrnąć z zadania ożywienia spektaklu - bądź co bądź - miałkiego dramaturgicznie. Ale co z tego, skoro miało się wrażenie oglądania przedstawienia, któremu nie przyświeca żadna myśl. No chyba że tytułowy rytuał to w tym przypadku "sztuka dla sztuki", którą stał się spektakl? Albo ostrzeżenie dla potencjalnych cenzorów naszych czasów? Obawiam się jednak, że ci potencjalni nie przestraszyli się nic a nic. Nawet jeśli rzecz widzieli. W co szczerze wątpię.



Profesorowa z Wilczej
www.teatrdlawas.pl
2 lutego 2016
Spektakle
Rytuał