Oszczędny Treliński

Nikt się chyba nie spodziewał po Mariuszu Trelińskim tak kameralnego przedstawienia

Przy "Madame Butterfly" czy "Damie Pikowej", operach wielkich i pełnych przepychu, "Orfeusz i Eurydyka" Christopha Willibalda Glucka wydaje się drobnostką. Ale jest w tym oszczędnym przedstawieniu siła. Treliński uwspółcześnił historię, nie kalecząc oryginalnego tekstu. Jego bohaterowie to zwykłe małżeństwo. Scena to przeciętne mieszkanie. Nic ma miejsca na mit, jest na boleśnie sugestywną opowieść o miłości, stracie i cierpieniu. Można by mieć pretensje do Trdińskiego, że zmienił zakończenie, ale ten drobny zabieg dodaje sztuce wyrazu, czyni jąjeszcze mocniejszą. Choć należy postawić też inny, poważniejszy i uzasadniony zarzut: ze współczesnością jego "Orfeusza i Eurydyki" nic do końca współgra XVIII-wieczna muzyka Glucka, coś tu się łamie, trzeszczy. Nie można mieć za to zastrzeżeń do fenomenalnej Olgi Pasiccznik w roli niedostępnej Eurydyki. Dobrze też radzi sobie Wojciech Gierlach jako Orfeusz. W tej odartej z magii, dekoracji i scenicznego szyku inscenizacji to właśnie dzięki nim udaje się uzyskać wyraźny, realistyczny i poruszający efekt.
(mb)



Max Fuzowski
Newsweek
2 czerwca 2009
Spektakle
Orfeusz i Eurydyka