Ówczesny trzynasty

XX wiek był niebezpiecznym, a przy tym barwnym w wydarzenia okresem historycznym, zatem nie powinien dziwić fakt, że ówcześnie żyjący ludzie byli niezwykle bogaci w swojej biografii. Chociażby Władysław Broniewski – poeta pełen sprzeczności, któremu poświęcony został dramat Radosława Paczochy, a który nazywany był przez swojego kolegę, Juliana Tuwima, trochę z przekory, trochę z pogardy, „trzynastym żyjącym poetą w Polsce".

„Polak, katolik, alkoholik" – mówił o sobie Broniewski pomiędzy kieliszkami wódki, a kolejnymi epizodami ze swojego życia pełnego miłości, śmierci i dramatu. Widz poznaje go jeszcze za młodych lat, kiedy wspólnie z kolegami uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej, by dowiedzieć się, że ów młodzieniec już wtedy był ceniony - otrzymał chociażby za swe męstwo order Virtutti Militari. W jego głowie dopiero wtedy zaczynała naprawdę rozkwitać myśl zostania poetą, który z biegiem wydarzeń potrafił budzić swoich kolegów w środku nocy, byle by tylko posłuchać jednego z ich wierszy, a samemu przeczytać dziesięć swoich. Wtedy był uwielbiany, kochany, nagradzany. Do czasu.

Biografia Władysława Broniewskiego pełna jest sprzeczności, a ta sztuka ukazuje drugie dno wszelkich wyborów polskiego poety. Spektakl w reżyserii Adama Orzechowskiego to próba zrozumienia jego życiowej postawy, uwielbienia dla Piłsudskiego oraz komunistów, czy zmienności jego uczuć. Jak sam mawiał – czuł się „niedokochany", stąd liczba trzech żon na koncie, niejednej kochanki czy niezliczonej ilości pochłoniętego alkoholu. Człowiek niełatwy w obyciu, a przy tym pełen ciepła i skory do wybaczenia niejednych przewinień. Aż w końcu jeden z towarzyszy, piszący na żądanie władz, znudzony światem i wciąż nie pragnący niczyjego cierpienia. Skrzywdzony i porzucony, choć on sam nigdy nie zaprzestał wierzyć w swe ideały.

Historia Broniewskiego to idealna podstawa do napisania ciekawego, absorbującego uwagę scenariusza, stąd nie dziwię się bynajmniej, że sztuka Teatru Wybrzeże została tak dobrze przyjęta przez widzów i otrzymała wiele nagród. „Broniewski" wciąga od pierwszej sceny. Kolejne wątki (szczególnie dla tych, którzy niewiele znają faktów z życia polskiego poety) nieustannie zaskakują informacjami oraz przyjętą formą opowiadania historii. Opowieść przepełniona jest tragedią, ale przy tym okraszona humorem z podkreśleniem absurdu niektórych sytuacji. To zdecydowanie zasługa samego Radosława Paczochy, który napisał tekst z wartką akcją, jak również samego reżysera, dbającego o to, by widz nie pogubił się w przeciągu opowiadanych sześćdziesięciu latach.

Te pół wieku życia zdecydowano się podkreślić dwójką głównych aktorów. W rolę młodszego Broniewskiego wciela się Michał Jaros – aktor posiadający wiele pokładów energii, wyjątkowej charyzmy, ale także przyciągający uwagę swą aparycją, dzięki której nie sposób dziwić się trzem żonom poety, że się w nim bez reszty zakochały. Ważne było wyraźne odegranie zagubienia Broniewskiego w świecie, szczególnie w starszych latach życia, stąd nie dziwi mnie decyzja obsadzenia w tej kreacji Roberta Ninkiewicza. Człowieka, którego nie sposób nie podziwiać na scenie, całkowicie absorbującego widza swoim głosem i gestykulacją. Ów para włożyła całe swe serce w trzygodzinny spektakl, oddając w pełni życiowy i zawodowy dramat tytułowego bohatera. Lecz „Broniewski" to nie tylko dwójka aktorów, ponieważ kim by on był bez trzech żon, ukochanej córki oraz przyjaciół, którzy umierają znacznie wcześniej niż on. Każdy z tych bohaterów jest istotny i dodaje tej sztuce innego znaczenia, a poprzez żywe dialogi ukazują różne oblicza Władysława Broniewskiego.

A tych twarzy głównego bohatera jest wiele, czego widz będzie mógł sam się przekonać, obserwując wydarzenia na scenie – scenie wykonanej z wielkiego orderu Virtutti Militari. To tym bardziej wymowny symbol utraconego męstwa, gdy opada na niego deszcz czerwonego pyłku, jak gdyby przelanej krwi z okresu pełnego bitew. Równie sugestywne są pieśni powstańcze oraz liryka wojenna, odśpiewywane bądź odczytywane przez aktorów. Większa ilość rekwizytów nie była konieczna, by oddać ówczesne lata oraz nastrój w sercu Broniewskiego. Naturalnie z wyjątkiem butelki wódki, poukrywanej w różnych miejscach, bez której to przedstawienie nie miałoby racji bytu.

Muszę się przyznać do tego, że z trudem piszę recenzje o spektaklach, które szczególnie mi się spodobały. A to dlatego, że wiem, iż żadne słowa nie oddadzą tego całego nakładu przeżytych emocji oraz obejrzanych wydarzeń. „Broniewski" to rzadko spotykane dzieło – rzecz wielka, a przy tym zrozumiała dla każdego odbiorcy. To wyjątkowa w swym wydźwięku opowieść o poecie idealiście, a przy tym przygnębiający obraz człowieka zagubionego. Teatr, którego chcę oglądać jak najczęściej.

 



Marta Cecelska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
4 grudnia 2017
Spektakle
Broniewski
Portrety
Adam Orzechowski