Oz uwolni nas od trosk

"Czarnoksiężnik z Krainy Oz" to jedno z najlepszych przedstawień sezonu w Teatrze Słowackiego. Paradoksalnie - jest to bowiem spektakl dla dzieci, co nie częste w tym zabytkowym gmachu. Dzieciaki z radości próbujące wskoczyć na scenę, uśmiechnięci dorośli i młodzież pod wrażeniem? Okazuje się, że jest to możliwe nawet w tak "tradycyjnym" krakowskim teatrze.

Spektakl Jarosława Kiliana jest sprawny dramaturgicznie, dobrze zagrany, efektowny i co najważniejsze – inteligentny. Dobrze znana fabuła nie nuży ani młodszego, ani starszego widza (a spektakl – co nietypowe przy przedstawieniach dla dzieci – trwa dwie i pół godziny!), a przy tym zostaje nienachlanie moralizatorska. Jest tu wszystko, co w prawdziwych bajkach być powinno: cudowność magiczna przedstawiona z niezwykłym rozmachem, mroczny element świata, który przeszywa chłodem, odwieczne zwycięstwo dobra i przednia zabawa. I wszystko to w lekko groteskowym tonie.

Ciekawym zabiegiem było wykorzystanie niemal całej przestrzeni teatru. Przez środek widowni biegnie żółta ścieżka, którą kroczą bohaterowie w kierunku Szmaragdowego Grodu. Wesoła, niemal rapowana piosenka skomponowana przez Turnaua stanowi refren, który towarzyszy tej wędrówce. Sam motyw drogi ożywia zaś rytm spektaklu i daje moment wytchnięcia pomiędzy kolejnymi fantazyjnymi krainami. Jeden z epizodów rozgrywa się na balkonie – zdziwienie budzi tak błyskawiczne pojawienie się tam bohaterów. Po chwili widz orientuje się w sposobie tej „teleportacji”, która z resztą rozegrana jest pociesznie i jawnie teatralnie. Te dwie cechy przenikają naprzemiennie spektakl – efektowność i zabawa, cudowność przedstawianego świata i jego jawna teatralność.

Dlatego też spektakl Kiliana adresowany jest zarówno do dzieci i do dorosłych. Do tych ostatnich otwarcie „puszcza oko”, wplatając w fabułę fragmenty znanych dzieł czy zabawne kulturowe tropy. Jednym z ciekawszych i śmieszniejszych jest sytuacja w krainie kwiatów. Kolorowe i czarowne rzędy roślin usypiają bohaterów, których z tarapatów ratują zaradni przyjaciele. Dorosły widz błyskawicznie zauważa jednak, że piękne kwiaty to maki, a lew nie usypia poprzez ich zasadzkę, ale „odlatuje” pod wpływem opium. Zostaje on z resztą wtopiony w kolorowe tło i porusza się w sposób, który znamy z różnych źródeł jako obraz po zażyciu psychodelicznych specyfików. Najmłodszy widz nie zrozumie zapewne także, dlaczego jeden z bohaterów w walce z „małpim wojskiem” Królowej krzyczy: „Kobieta mnie bije!”, zostanie jednak pod wrażeniem artystycznej gry cieniem. Uniwersalny „Czarnoksiężnik z Oz” był pomysłem ryzykownym, ale widzimy – co także stanowi przesłanie spektaklu – że czasem podjęcie ryzyka się popłaca.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
4 kwietnia 2012