Pamięć pełnych zdań

Wnuk zbiera resztki. Słowa każą, to zbiera. Jeszcze nie wie, że w istocie skrzykuje marną armię duchów, nie wie, że pociąg już czeka, i nie wie, że okutani szmatami wprost z zetlałych zdjęć rodzinnych, on i duchy wkroczą niebawem do wagonów i ruszą na wschód, ku kresom, by zebrać inne resztki rodzinne, łupiny świata, od którego kiedyś wszystko się zaczęło, od którego kiedyś zaczął się ich los bez właściwości.

Gdy to pojmie w finale seansu - będzie za późno na odwrót. Trzeba będzie jechać. Na razie - tylko słucha. 

Słucha tu, w Starym Teatrze, na Nowej Scenie, obok szatni, gdzie na hakach wciąż nie zetlałe fatałaszki tych, którzy na wyreżyserowane przez Evę Rysovą "Dwanaście stacji" Tomasza Różyckiego przyszli, by zobaczyć, jak on, czyjś Wnuk, tu, na scenie, wśród znaków teatralnych przywodzących na myśl kolejową stację - tory, ławki poczekalni, martwe kolory nostalgii - słucha łagodnych rozkazów... Czyich? Na ekranie z tyłu - jego, Wnuka, uśmiechnięta twarz. Więc to on sam do siebie, zagubionego na scenie wśród znaków, gada doskonałymi frazami Róży-ckiego? Tak, on, gospodarz poematu (Wiktor Loga-Skarczewski), do siebie, bohatera poematu (Wiktor Loga-Skarczewski). Mówi, by poszedł teraz do Babci, która będzie też Ciocią Malwinką (Lidia Duda). I wtedy babina szara wpycha na scenę przykryty tanią ceratą stół kuchenny.

Wnuk słów - słucha słów poematu, które każą mu zbierać resztki pamięci o ludziach i rzeczach, co wciąż jeszcze są tutaj, choć ledwo, ledwo albo już ich nie ma. Skrzykuje widma - i widma przyłażą ze wszystkich stron, z każdej kulisy. Jeśli kto woli - słuchając poematu, Wnuk słów włóczy się po spłowiałych kartach albumu rodzinnych fotografii. 

Przyłażą więc. Cerata, stół, obiad niedzielny. Mąka na pierogi. Cicha obecność gołębi Pana Antonówa, co za chwilę zmieni się w Babodziada (Andrzej Hudziak), gołębi uparcie obsrywających parapet kuchni zdewociałej Cioci Malwinki. Lubiąca bredzić przy gorzale Ciocia Sąsiadka, a niebawem też Kierowca Pekaesu (Urszula Kiebzak). Kolega-fetniaczek, ale też Kuzyn z Prudnika (Marcin Kalisz). Głupawa Kuzynka Biedka/ Panna Zagłada/ Panna Monstrancja (Zuzanna Skolias). Wreszcie węszący za ukrytym w szafkowym zegarze bimbrem, wiecznie skacowany Wujek (Ryszard Łukowski), który w finale obróci się w okraszonego karabelą Przewodnika kolejowej wyprawy na kresy. 

Oni, ułomni jak każda pamięć, rysowani jedną, grubą kreską, przywołani w apogeum ich żałosnych manii. Piękna marność. "Biedni" "kulawi", "garbaci", "trzeszczący" niczym golemy z papier mâché, przyłażą w rytmie gdakań Zawiadowcy stacji, będącego też Dziadkiem Wnuka (Andrzej Rozmus). Oni, kiedyś, w realności - ludzie pełni, choć bez świetlistych właściwości. Dziś, teraz, w poemacie Różyckiego, na scenie, w pamięci Wnuka - mętne indywidua tingel-tanglowego teatrzyku. Seans Rysovej ma coś z uroku tych przaśnych ansambli. I to jest dobre. Tym lepsze, iż nad tinglem-tanglem wciąż brzęczą u niej wytworne zdania "Dwunastu stacji".

Cała czułość, dziwna czułość opowieści Rysovej tkwi w zgrzytach, które powstają na styku marności sennych widm i doskonałej intonacji wersów Różyckiego. Dla resztek własnej pamięci o ludziach i rzeczach, co już za życia swego były przecież czymś niewiele istotniejszym od resztek - cóż więcej można zrobić, niż sobie gadać o nich na głębokim oddechu, zdaniami pełnymi, najpełniejszymi? Mówię o czułości dziwnej, bo w zabawie z przeszłością - w ostatecznym rachunku nie chodzi o naszą litość dla widm. Chodzi o naszą litość dla nas samych, którzy potrafimy pamiętać - o ile w ogóle potrafimy - wyłącznie instrumentalnie, interesownie, po coś.



Paweł Głowacki
Dziennik Polski
11 lutego 2010
Spektakle
Dwanaście stacji