Pamiętaj o teatrze

Lubelskie Konfrontacje Teatralne, zgodnie z przewidywaniami, wyszły poza ramy teatru konwencjonalnego i zaprezentowały widzom nowoczesną scenę performatywną. Podczas festiwalu padły ważne pytania o miejsce widzów w spektaklu i o rolę, jaką odgrywają kuratorzy w świecie współczesnej kultury. Hasło tegorocznej edycji brzmiało: ,,zapomnij o teatrze!".

Bardzo dobry początek Festiwalu zapewnił Wojtek Ziemilski swoją ,,Mała Narracją" (premiera 20.03.2010r., Teatr Studio w Warszawie). Reżyser i aktor w jednym zaprezentował spektakl podobny do czytania performatywnego. Minimalizm na scenie i prostota w słowie działała na korzyść przedstawienia. Historia dziadka Ziemilskiego, hrabiego Dzieduszyckiego oskarżonego o współpracę z SB, będąca powodem do napisania sztuki, zeszła na drugi plan. Dzięki temu powstał ciekawy spektakl o procesie dochodzenia do prawdy i o tożsamości, a raczej próbie jej odzyskania. Ziemilski skonfrontował historię prywatną z publiczną. Ironia przeplatała się z żartem i humorem. Tekst, który Ziemilski czytał głosem jednostajnym, pozbawionym emocji, ale nie monotonnym, wzbogacany był projekcjami filmowymi, które mniej lub bardziej pasowały do toku narracji. Choć ich obszerność nie zawsze komponowała się z tym, o czym mówił, wprowadzały różnorodność i humor. Podstawą sztuki było jednak słowo. Zdania, czasem niepoprawne stylistycznie i gramatycznie, pozbawione sentymentalnych wzruszeń, zaskakiwały precyzją. Emocje pojawiły się dzięki kompozycji. Historia wydawać mogłaby się idealna do filmu, ale nie na scenę. Jedną z głównych kategorii w teatrze jest naśladowanie rzeczywistości, tu nie mieliśmy do czynienia z fikcją. Była prawda, ale w ujęciu teatralnym. Powstało coś na kształt reportażu, tyle, że na scenie lubelskiego Centrum Kultury. Widz mógł zadać sobie pytanie o swoją historię, o to kim jest, a nie o powody, dla których dziadek Ziemilskiego donosił. Dlatego z czasem ,,Mała Narracja" przerodziła się w uniwersalną opowieść.

Po oficjalnym otwarciu festiwalu dokonanym przez dyrektora artystycznego Janusza Opryńskiego i gali wręczenia nagrody im. prof. Zbigniewa Hołdy dla prof. Haliny Bortnowskiej zaangażowanej w ochronę praw człowieka, przyszedł czas na projekt „The Curator's Piece" (premiera grudzień 2011r., Bergen). Powstał on według pomysłu chorwackiej reżyserki Tei Tupajić oraz choreografki Petry Zanki i bezpośrednio odwoływał się do idei tegorocznego festiwalu. Zadawał pytania o rolę i obecność widzów w tworzeniu spektaklu oraz pochylał się nad pozycją kuratorów we współczesnym teatrze performatywnym. Pierwsi na scenie pojawili się opiekunowie lubelskich Konfrontacji: Marta Keil i Grzegorz Reske. Pozostałych sześciu kuratorów z całej Europy (m.in. Per Ananiassen z Norwegi, Danjel Andersson ze Szwecji) zadawało pytania o widownię Konfrontacji, sens sztuk performatywnych i miejsce lubelskiego festiwalu na arenie europejskiej. Pytania, jakie padały to między innym: „Czy zdarzyło ci się kiedyś zaprosić kogoś na festiwal tylko dlatego, że to twój przyjaciel? Kto jest dla ciebie ważniejszy – publiczność, artyści, ty sam?" Były to rozmowy charakterystyczne dla ludzi mocno związanych ze światem kultury. Tyle, że na scenie i przed widownią, co, w przypadku kuratorów, którzy zwykle znajdują się za kulisami, było wyzwaniem. Wszystko to, z grą w skojarzenia na początku, przeplatane było deklamacją tekstu Ifigenii. Czy można to nazwać spektaklem? Nie ma scenografii, kuratorzy siedzą w półokręgu i rozmawiają, czasem tylko zamieniając się miejscami. Na pewno jest to pewnego rodzaju eksperyment, których zresztą podczas tej edycji Konfrontacji nie zabrakło. Zastanawia forma przygotowania rozmowy: które pytania były zaplanowane, a kiedy dyskusja przerodziła się w spontaniczny dialog? Na pewno mieliśmy do czynienia z ludźmi, którzy potrafią spojrzeć obiektywnie na coś, co wzbudza ogromne kontrowersje. I może dlatego każdy z nich na pytanie, za jaką sztukę oddałby życie, odpowiedział, że nie oddałby życia za coś takiego jak sztuka.

Niedziela na Konfrontacjach Teatralnych przyniosła spektakl lubelskiej Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika ,,Lustro" (premiera 25.05.2013r., Katolicki Uniwersytet Lubelski). Inspiracją do stworzenia przedstawienia było opowiadanie Brunona Schulza ,,Samotność". Leszek Mądzik, reżyser i scenarzysta, genialnie oddał klimat twórczości tego pisarza. Jak zawsze na Scenie Plastycznej KUL królowała czerń. Mrok odseparował widza od tego, co na zewnątrz. Gdyby tylko ,,Lustro" zaczęło się punktualnie, można byłoby zapomnieć o rzeczywistości. Ciemność i gra świateł były głównymi aktorami. Spektakl składał się z konkretnych obrazów – symboli oraz ich sekwencji. U Mądzika trzeba myśleć obrazami. Fragmenty prozy recytowane przez Jerzego Radziwiłowicza idealnie wpisały się w konkretne sekwencje spektaklu, a głos aktora chwilami mroczny, to znów delikatny, potęgował poczucie tajemniczości. Typowy tragizm Schulza najbardziej dał się jednak odczuć w chwilach milczenia. Obrazy ludzi zagubionych, błądzących w ciemności, podkreślała muzyka napisana przez Piotra Klimka. W połączeniu z czernią sceny hipnotyzowała i tworzyła konwencję poetyki snu. Ucharakteryzowane, jakby zniekształcone głowy bohaterów przypominały maski, które człowiek nakłada każdego dnia i staje się sobowtórem samego siebie. Tylko w samotności przed lustrem pokazuje prawdziwe oblicze. Tytułowe lustro stało się zwierciadłem duszy. Trudno jest wyróżnić jakiegoś aktora, gdyż każdy z nich bardzo dobrze współgrał z pozostałymi. W niektórych momentach jednak czerń przytłoczyła zespół, zabrakło dynamizmu. Zaletą przedstawienia jest to, że reżyser nie narzuca interpretacji, porusza tylko wrażliwość. Po spektaklu, gdy włączone zostało światło, widzowie wciąż siedzieli. Nikt nie klaskał, nie wychodził. Takie zachowanie również stanowi komentarz. Przedstawienie było trafnym urozmaiceniem tegorocznych Konfrontacji.

Po lubelskim spektaklu przyszedł czas na drugi już podczas 18. edycji Festiwalu projekt Wojtka Ziemilskiego, remiks ,,Poor Theatre" (premiera 24.04.2013r., Komuna/Warszawa). Zasadą remiksu jest wykorzystanie istniejących utworów i połączenie ich w taki sposób, aby powstał całkowicie nowy utwór. 18. Konfrontacje wyjątkowo wiele czasu poświęcają temu zagadnieniu. Wojtek Ziemilski stworzył remiks drugiego stopnia, bazując na sztuce nowojorskiej grupy The Wooster Group i klasycznego przedstawienia Jerzego Grotowskiego ,,Akropolis". Chciał pokazać tym samym, że każdy utwór można interpretować na wiele sposobów. Jak się jednak okazuje, nie zawsze się to udaje. Na scenie widzimy dwie dziewczynki i jednego chłopca w wieku około sześciu lat. Na uszach mają słuchawki. Z tyłu, z mikrofonami siedzi trójka dorosłych (m.in. Wojtek Ziemilski). Do widzów dobiegają jedynie ich szepty. Najmłodsi posłusznie wykonują wskazówki dorosłych, które słyszą w słuchawkach. Piszą na kartkach pojedyncze słowa (nieraz z błędami ortograficznymi) i układają je w zdania z dramatu ,,Akropolis" Stanisława Wyspiańskiego. Gdy dzieci recytują tekst, mylą wersy. Mali aktorzy w końcu machają do publiczności, a widzowie, zachęceni uśmiechniętymi buziami maluchów, od razu reagują. Miejmy nadzieję, że nie był to przykład naiwnych widzów, którzy emocjonalnie, bez głębszych refleksji, angażują się w to, co dzieje się na scenie. Projekt nie nawiązuje w pełni ani do Wyspiańskiego ani do Grotowskiego. Kopia zupełnie straciła kontakt z oryginałem i powstał twór nieokreślony, bez wyrazu, nieczytelny. Ani całkowicie nowy, ani bazujący na wcześniejszych projektach. Wydaje się, że jest to spektakl bardziej o manipulacji niż o powtarzalności jako jedynym sposobie utrwalenia kultury. Bo małymi dziećmi łatwo jest sterować. Ciekawe co byłoby, gdyby zamiast trójki słodkich maluchów, na scenie pojawili się wykształceni aktorzy?

W poniedziałek można było zobaczyć drugi już spektakl z Lublina, tym razem Teatru Provisorium, którego twórcą jest dyrektor artystyczny Konfrontacji, Janusz Opryński. Przenosi on do teatru akcję książki Jacka Dukaja, ,,Lód" (premiera 22.09.2013r., Lublin). Treść powieści zostaje zachowana, co jest trudne ze względu na samą objętość (ponad tysiąc stron książki). Przenosimy się do roku 1924. Nie było I wojny światowej, nie ma Polski, jest car i lód. Historia stoi w miejscu, nic się nie zmienia. Matematyk i hazardzista, Benedykt Gierosławski, (Sławomir Grzymkowski), przekupiony przez władze, jedzie na Syberię, do Irkucka, aby odszukać ojca i „odmrozić historię". Podróż ma w przedstawieniu wymiar metaforyczny, tak naprawdę jest poszukiwaniem prawdy o świecie i sobie samym. Najciekawsze okazują się jednak pytania o historię: kto nią rządzi i czy można ją zmienić? Mimowolnie człowiek zastanawia się, co by było gdyby: gdyby Polsce nie udało się zdobyć niepodległości, gdyby nie było wojny, gdyby nie było Piłsudskiego, którego postać często powraca w spektaklu. Chwilami obraz idealnie współgra z efektami wizualnymi, światłem i muzyką graną na żywo (stworzona przez Rafała Rozmusa jest wielką zaletą sztuki). Genialna scena pękania lodu powinna być właściwym zakończeniem przedstawienia, bo chce się po niej wstać i zacząć bić brawo, a to jeszcze nie koniec. Po przerwie część widowni zniechęcona długością przedstawienia, nie wraca na salę. ,,Lód" porusza wiele kontekstów, momentami za dużo. Jest trochę fantastyki, są rosyjskie realia XX wieku i oczywiście motywy religijne, które z każdym kolejnym spektaklem Teatru Provisorium tracą na oryginalności. Przy tak długim przedstawieniu, nawet ruchoma, wielofunkcyjna scenografia Justyny Łagowskiej nie była w stanie zdynamizować akcji. Z zespołu aktorskiego trzeba wyróżnić Sławomira Grzymkowskiego, który świetnie pokazuje metamorfozę, jaką przeszła jego postać i Łukasza Lewandowskiego jako szalonego, chwilami komicznego, naukowca Nikola Tesle. Momenty, w których dołącza do nich Christine (Eliza Borowska), zapadają w pamięć. Niestety, długość spektaklu działa na niekorzyść aktorów, pod koniec wyraźnie zmęczeni często się mylą. Kto został i stopił w sobie uczucie zniecierpliwienia, nie żałował.

Na środowym spektaklu wałbrzyskiego teatru widownia sali przy ulicy Popiełuszki została wypełniona w nadkomplecie. Głośny duet ostatnich lat - Strzępka i Demirski spektaklem "O dobru" (premiera 27 kwietnia 2012r., Teatr im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu) kontynuował swoje ironiczne opowieści na temat współczesnego społeczeństwa zanurzonego w kapitalizmie. I z tym społeczeństwem prowadzą grę, pytają, czy dobro rzeczywiście istnieje, czy jest tylko produktem marketingowym. We wstępie Agnieszka Kwietniewska, ucharakteryzowana na Amy Winehouse, ze łzami w oczach prosi widzów, aby nie spodziewali się za wiele po spektaklu, tłumacząc jakość sztuki problemami finansowymi i nieobecnością twórców na próbach. Aktorzy odgrywają scenę pełną krzyku i udawanych emocji, kłaniają się, dostają kwiaty i chowają się za kulisami. Koniec przedstawienia. Wszystko trwa pięć minut, a widz zostaje postawiony przed trudnym pytaniem: czego tak naprawdę szuka w teatrze? I w tym momencie gra z publicznością rozpoczyna się na dobre. Aktorzy wchodzą na widownię i przytulają każdego z osobna. Tym samym wciągają nas w grupową terapię, bo na scenie pojawia się napis: Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej - 2016 rok. Aktorzy, mimo scenicznej umowności, przedstawiają się. Każdy z nich gra kilka postaci naraz, co jest zaletą spektaklu. Wszyscy są nieszczęśliwi, rozgoryczeni, nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości bankierów i polityków. Czy ludzie są jeszcze zdolni kochać? W świecie mediów człowiek staje się produktem. Tragiczna ścieżka kariery Amy Winehouse, świetnie pokazana przez Kwietniewską, uderza realnością. Feralny koncert w Belgradzie zrekonstruowany został precyzyjnie, a Kwietniewska słowami ,,26 lipca 2011 roku postanowiłam dalej żyć" trafia w istotę problemu. Obok Winehouse leży samotny, umierający na raka dziennikarz Carl Bernstein (Andrzej Kłak). W szpitalu czekają tylko, żeby pościelić po nim łóżko, pod którym leżą worki z ziemią ogrodniczą. Jest też w przedstawieniu społeczna aktywistka (Małgorzata Białek), która gotuje zupę dla chorego, ale jej gest okazuje się być zbędny. I wtedy zadajemy sobie pytanie, czy dobro jest nam w ogóle potrzebne? Na scenie panuje bałagan, gdzieś rozlała się zupa, rozsypała cebula, nieład oddaje charakter sztuki. Do całości nie pasuje jedynie symbol przeszłości w postaci szkieletu dinozaura znajdujący się na proscenium. Na koniec aktorzy namawiają widzów do wyjścia na zewnątrz, do ogniska. Na znak wspólnoty i solidarności wszyscy śpiewają hymn kibiców FC Liverpool, opowiadający o walce o marzenia. Ognisko i wspólny śpiew miał pewnie być czymś w rodzaju happy endu, o którym mówi już sam tytuł przedstawienia. A może Strzępka i Demirski chcieli udowodnić publiczności jej naiwność? Twórcy zadedykowali spektakl „ludziom dobrej woli", bo przecież wszyscy chcemy, żeby było dobrze. ,,O dobru" jest rzeczywiście bardzo dobre, może nawet najlepsze spośród wszystkich festiwalowych prezentacji. Twórcy Konfrontacji podkreślali, że w tym roku chcą odejść od konwencji teatrów repertuarowych. ,,O dobru" jest spektaklem stale pojawiającym się w repertuarze wałbrzyskiego teatru, ale do konwencjonalnych na pewno nie należy. Wyróżnia się wyrazistym, nowatorskim programem dużo bardziej niż niejeden teatr offowy.

Organizatorzy Festiwalu nie przez przypadek 18. edycję Konfrontacji Teatralnych postanowili zamknąć spektaklem niemieckiego reżysera Heinera Goebbelsa ,,When the Mountain Changed its Clothing" (premiera 25.09.2012r., Bochum). Podczas wykładu ,,Sztuki performatywne jako artystyczne poszukiwania" Goebbels zaprzeczał teatrowi konwencjonalnemu i namawiał do odkrycia sztuki w naturalnych, codziennych sytuacjach. Tymczasem w Hali Targów Lublin czekał  na widownię ostatni już spektakl tegorocznych Konfrontacji. W myśl zasady – ostatni będą pierwszymi - przedstawienie zachwyciło lubelską publiczność. Goebbels nie odbiegł daleko od teatru klasycznego, tak jak zapowiadał. Po awangardowym początku, środki sceniczne, takie jak zmiana kostiumu, czy rekwizyty, okazały się bliższe tradycyjnemu teatrowi niż sztuce performerskiej. Trzydzieści pięć nastoletnich dziewcząt opowiadało, w jaki sposób widzi świat i siebie w nim. Chcą być dorosłe, a z drugiej strony nie zapominają o pluszowych misiach. Wraz z kolejnymi porami roku szukają miejsca dla siebie i dla swoich zasad, których nauczyły się w dzieciństwie. W niezwykle plastycznym widowisku reżyser pokazuje surrealistyczny świat, w którym młodym dziewczynom zdarza się śnić o nożu i krwi. Ale spektakl wcale nie był mroczny, zachwycało dobranie kolorów do dekoracji i strojów. Siła spektaklu to z pewnością prostota w słowie i autentyczność młodych, zdolnych artystek z chóru Vocal Thetare Carmina Slovenica ze Słowenii. Śpiew i choreografia zostały wykonane perfekcyjnie, z energią typową dla nastolatek poznających świat. Wielość barw na scenie pozostawiła w pamięci kolorowy obraz bardzo dobrego spektaklu. ,,When the Mountain Changed its Clothing" to bez wątpienia jedna z najlepszych prezentacji tegorocznych Konfrontacji, a zarazem mocne ich zakończenie.

Na 18. edycję festiwalu Konfrontacje Teatralne do Lublina przyjechali przede wszystkim twórcy teatru niezależnego i performerzy odkrywający teatr tam, gdzie nikt go nie zauważa. Padły ważne pytania o teatr, jego możliwości i obowiązki. Zaletą festiwalu była ,,rozmowa" z publicznością. Mniej lub bardziej udane remiksy były jednak wciąż tylko remiksami, od których widownia oczekiwała czegoś więcej. Oczywiście nie zabrakło też świetnych prezentacji, jak ,,O dobru" Strzępki i Demirskiego, czy ,,When the Mountain Changed its Clothing" Goebbelsa. Organizatorzy, wbrew zapowiedziom, nie pozwolili zapomnieć nam o teatrze, wręcz podkreślili jego powiększający się zasięg. Konfrontacje, jak sama nazwa wskazuje, potrzebują jednak różnorodności i tej różnorodności zabrakło. Okazję do wypowiedzi miała jedynie strona teatru performerskiego i sztuki wizualnej. Nie dano dojść do głosu klasyce. A teatr tradycyjny ma jeszcze wiele do powiedzenia.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Lublin
24 października 2013