Pankowski odkryty

- Ksiądz Helena, pracując w trudnej dzielnicy, jest swoistym połączeniem duszpasterza i streetworkera - opowiada o bohaterce swojego spektaklu reżyser Bartosz Frąckowiak. Premiera "Księdza H., czyli Aniołów w Amsterdamie" na podstawie utworów Mariana Pankowskiego w środę 13 maja w Teatrze Wybrzeże

Spektakl przygotowany został na podstawie dramatu z początku lat 90. "Ksiądz Helena" oraz powieści "Ostatni zlot aniołów" z 2007 r. (Nagroda Literacka Gdynia 2008 w kategorii proza). Akcja obu utworów dzieje się w niedalekiej przyszłości. "Ksiądz Helena" opowiada o próbie reformy Kościoła, gdy w cieszącej się złą sławą dzielnicy Amsterdamu duszpasterzem zostaje kobieta. I to kobieta z ambicjami, która próbuje odnowić relację pomiędzy księdzem i wiernymi. Widowisko reżyseruje Bartosz Frąckowiak, młody dramaturg, współpracujący dotąd z Wiktorem Rubinem oraz Agnieszką Olsten. Z tym pierwszym przygotował w gdańskim Wybrzeżu premierę "Lilli Wenedy" Juliusza Słowackiego w 2007 r. 

Premiera widowiska - z powodu choroby jednego z aktorów - była kilkakrotnie przekładana. W efekcie w maju będzie można "Księdza H." obejrzeć tylko raz - dzisiejsza premiera jest jednocześnie pokazem w ramach konkursu trwającego w Gdyni IV Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port. Na dziś nie ma już biletów, najbliższe pokazy: 20-21 i 23-24 czerwca.

Rozmowa z Bartoszem Frąckowiakiem

Dlaczego sięgnąłeś po teksty Mariana Pankowskiego?

Z kilku powodów. Po pierwsze uważam, że Pankowski jest ciągle ważny i dla literatury, i dla debaty publicznej, i dla teatru. Jego teksty są kopalnią bardzo aktualnych tematów. Poza tym Pankowski ujmuje je w niezwykle oryginalny sposób. Dziś w polskim teatrze znów bardzo dużo mówi się o Bertolcie Brechcie i jego efekcie obcości. A u Pankowskiego rodzaj efektu obcości pojawia się zarówno na poziomie języka, jak i konstruowania fabuły. O poważnych tematach, na przykład o pobycie w obozie w Auschwitz, pisze on pozornie bardzo lekko. Ale ta lekkość absolutnie nie unieważnia problemu, tylko buduje dystans. Pisarz sprzeciwia się w ten sposób fetyszyzacji pamięci, nie pozwala uczynić z bolesnego doświadczenia rodzaju pamiątki narodowej.

Mówiłeś, że teksty Pankowskiego pełne są aktualnych tematów. Na przykład jakich?

Mówmy może o "Księdzu Helenie", bo przede wszystkim tym dramatem teraz się zajmuję. Szczególnie interesuje mnie w nim temat religii czy religijności, połączonej z tematyką polityczną, wspólnotową. Jednak to połączenie nie unieważnia doświadczenia jednostkowego, egzystencjalnego. Teraz teatr postrzegany jest jako albo polityczny, albo zajmujący się wnętrzem człowieka. Czyli mamy plakatowość, publicystykę kontra teatralny egzystencjalizm. A Pankowski łączy te dwie płaszczyzny: społeczną i jednostkową. Poza tym interesujący jest projekt społeczny Księdza Heleny, która, pracując w trudnej dzielnicy, jest swoistym połączeniem duszpasterza i streetworkera.

"Księdza Helenę" można jednak odczytać jako tekst antyreligijny.

- Bo ja wiem...? Sam pisarz sprzeciwia się takiemu odczytaniu. Twierdził, że w "Księdzu Helenie" chciał ośmieszyć postawę modernizacyjną w Kościele katolickim. Jest to element ciągłej gry Pankowskiego z kontekstem, jego walki z zaszufladkowaniem. Wróćmy do projektu Heleny. Chce ona relację hierarchiczną zastąpić relacją demokratyczną, w której każdy ma równe prawo do dialogu. I jeszcze jeden ważny trop: Helena nie unieważnia ludzkiej fizyczności i cielesności. Jej projekt wspólnoty jest niezwykle zmysłowy, namacalny i ziemski. Ciało nie jest czymś do odrzucenia, ciało i duchowość jest dla niej jednym. Co jest nietypowe szczególnie dla polskiej tradycji katolickiej. Jednak Helena ponosi klęskę. Dlaczego? Może dlatego, że jej projekt niezgodny jest z procesami społecznymi? Gdy każdy ma równy głos, to następuje atomizacja społeczeństwa. Jest to ważny trop, którym zajmuje się współczesna lewica, która odchodzi od myślenia postmodernistycznego. Okazało się, że sama różnorodność nie gwarantuje wolności i tolerancji. Więc Helena chce zbudować coś utopijnego. Na swoje potrzeby nazywam jej projekt "lewicowym chrześcijaństwem". Związek chrześcijaństwa z ideami lewicowymi jest dla mnie czymś oczywistym, dziwię się, że w debacie publicznej te kategorie funkcjonują zupełnie rozłącznie. 

A takie połączenie jest możliwe?

- Myślę, że musiałoby się bardzo dużo zmienić, żeby było to możliwe. Wymiar instytucjonalny religii katolickiej jest często sprzeczny z jej wymiarem ewangelicznym. A ten ostatni, na dużym stopniu ogólności, wydaje mi się całkowicie spójny z ideami lewicowymi. To połączenie płodne, ale utopijne. Staram się po prostu w swoim spektaklu pokazać inne, możliwe linie podziałów, innych projektów politycznych.

Masz spore doświadczenie teatralne, głównie z pracy z reżyserem Wiktorem Rubinem. Dlaczego zdecydowałeś się reżyserować sam?


- To wynikło z moich osobistych potrzeb. Pracując jako dramaturg, trafiasz często na sprzeczności, czy to światopoglądowe, czy estetyczne. Miałem poczucie, że chcę coś zrobić na własne konto, skonstruować swoją własną wypowiedź. Choć oczywiście powstaje ona we współpracy z wieloma osobami. Zawsze byłem przeciwny strukturze "feudalnej", czyli hegemonii reżyserskiej w teatrze. Chciałem sprawdzić, czy inny model pracy jest możliwy.

A jest możliwy?

- Po próbach mam poczucie, że pewne przewartościowanie jest możliwe, jednak część moich przekonań okazała się utopijna. Wiąże się to przede wszystkim z oczekiwaniami wobec reżysera, koniecznością podejmowania szybkich decyzji.



Mirosław Baran
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
14 maja 2009